Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
1355
BLOG

Biedny Polak patrzy na rynek idei

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Polityka Obserwuj notkę 10
            Ostatni numer tygodnika „Uważam Rze” – ten sam, w którym redaktorzy niepokorni deklarują, że histeria, którą System nadmuchał wokół mistrzostw w piłce nożnej jest naszą osobistą histerią i władzy nic do tego –  jest wypełniony tak nieprawdopodobnie wielką liczbą, równie jak ich autorzy niepokornych tekstów, że jeszcze dziesięć lat temu, do obrobienia tego wszystkiego trzeba by pewnie z dziesięć numerów magazynu „Ozon”, nie mówiąc już o wcześniejszych „Spotkaniach” czy „Nowym Państwie”. A zatem jest „okładkowa” historia o tym, że histerii nie oddamy, jest Feusette o Korze i jej zaćpanej suczce, jest Lisicki bezlitośnie gnojący samego Wojciecha Maziarskiego, jest Ziemkiewicz rozprawiający się bezlitośnie z Platforma Obywatelską i Karnowscy wypuszczający Naimskiego na opowieści o tym jak to Polska od 20 lat znajduje się we władaniu obcych służb, mamy też Cenckiewicza o komunistycznej bezpiece, Warzechę w jego stałym kabarecie o głupim Tusku, i jak najbardziej, Łysiaka, jak zawsze o sobie, i wiele wiele innych.
 
      I wśród tych wielu wielu innych, jest też tekst o niejakim Marianie Pękalskim. Przyznaję bez bicia, że nazwisko to – podobnie jak towarzyszące mu drugie, o czym za chwilę – słyszę po raz pierwszy w życiu. Oczywiście może być tak, że z jakiegoś powodu coś przegapiłem i pozostaje to wyłącznie winą moją i mojego braku uwagi, jednak sądzę, że nie. Że ja jednak wszystko to co można było zauważyć, a co zauważyć wypadało, zauważyłem. I że zawsze byłem odpowiednio czujny. A zatem, nazwisko Pękalski – podobnie jak to drugie – w świadomości publicznej ani nigdy nie zaistniało, ani nie istnieje. I, należy się obawiać, że istnieć nigdy nie będzie.
 
       Historia tego Pękalskiego jest tak wstrząsająca w swej intensywności, że nie mam żadnego sposobu, by ją opisać w tekście siłą rzeczy tak zwięzłym. A więc najbardziej krótko opowiem, o co chodzi. Otóż Pękalski od roku 1974 był funkcjonariuszem peerelowskiej bezpieki, a jego talenty i rosnąca z każdym rokiem pozycja w esbeckiej hierarchii sprawiła, że w pierwszych miesiącach stanu wojennego otrzymał on nową tożsamość, i już pod nazwiskiem Kotarski wszedł w struktury podziemnej „Solidarności”, gdzie ostatecznie stał się postacią bardzo ważną. Jego podstawowa działalność sprowadzała się do kierowania tak zwana Oficyną Wydawniczą „Rytm”, która miała za cel obsługiwanie druku prasy podziemnej, w tym, między innymi „Tygodnika Mazowsze”.
 
      Wraz z końcem PRL-u, Pękalski, wciąż używając nazwiska nadanego mu przez Służby, jako Kotarski zalegalizował „Rytm” i został wydawnictwa tego już faktycznym, choć nieformalnym właścicielem. Nieformalnym, ponieważ wedle oficjalnych zapisów, właścicielem całości akcji firmy jest żona Pękalskiego, natomiast jego córka pełni tam funkcję sekretarki dyrektora, obie występujące pod nazwiskiem Pękalska. „Rytm”, wedle tego co piszą niepokorni autorzy „Uważam Rze”, jest wydawnictwem jak najbardziej „naszym”. Wydaje wyłącznie literaturę o tematyce historycznej, o bardzo patriotycznym nastawieniu, i w środowisku polskich patriotów uchodzi za  bardzo cenne dzidzictwo naszej walki o wolność.
 
     Koterski, już jako Pękalski, zameldowany jest dziś na jednym z resortowych osiedli w Warszawie, i, również jako Marian Pękalski, major SB w stanie spoczynku, otrzymuje comiesięczną resortową emeryturę.
 
     Co skłoniło redakcję „Uważam Rze”  do zajęcia się sprawą Mariana Koterskiego- Pękalskiego, nie dowiemy się pewnie nigdy. Natomiast przynajmniej pozorną przyczyną, dla której oni wzięli te sprawę na warsztat, jest niedawno odbyta w Warszawie impreza zorganizowana na rzecz promocji wydanej przez „Rytm” książki Krystyny i Grzegorza Łubczyków „Pamięć II. Polscy uchodźcy na Węgrzech 1939-1945”. Żeby nie uronić nic z nastroju, pozwolę sobie zacytować dłuższy fragment wspomnianego artykułu:
 
      „Wśród kilkuset uczestników promocji znaleźli się m.in. kardynał Kazimierz Nycz, posłowie i senatorowie RP, dyplomaci, kombatanci II Wojny Światowej. Wybitny aktor Olgierd Łukaszewicz odczytał list gratulacyjny od Bronisława Komorowskiego, adresowany do wydawcy. Oficynę Wydawniczą Rytm reprezentował jej dyrektor Marian Kotarski, który był bohaterem dnia i odbierał liczne gratulacje. Od 1990 r. wydał setki książek  historycznych i był laureatem wielu ważnych nagród, m.in. w  2001 r. z rąk ówczesnego ministra obrony narodowej Bronisława Komorowskiego otrzymał medal ‘Za zasługi dla Obronności kraju’, a w tym samym roku został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Zasługi republiki Węgierskiej. Nosi honorowy tytuł Rycerza Klio. Rytm jest dotowany przez szereg instytucji państwowych III RP. Zyskał prestiż, a jego historyczny związek z podziemną ‘Solidarnością’ podkreśla logo firmy pisane charakterystyczną solidarycą”.
 
      Z mojego punktu widzenia, cała sytuacja jest jasna jak słońce, i właściwie ten moment jest chwilą idealną, by już nie powiedzieć ani jednego słowa więcej. Jednak znam życie i wiem, że na pewno znajdą się wśród nas tacy którzy mnie spytają, o co mi do jasnej cholery znowu chodzi? „Uważam Rze” ujawnia wielką aferę, w dodatku aferę, która – co sam przyznaję – dotychczas pozostawała głęboko ukryta, a ja, zamiast im przyklasnąć, bez sensu się pienię. A zatem, zamiast schować się najgłębszym kącie i już tylko płakać z rozpaczy nad tą naszą Polską, muszę tłumaczyć. Proszę więc bardzo. Otóż uzwzgledniając skalę tej afery, jej wielowarstwowość i wieloznaczność, czy wreszcie jej wartość symboliczną – a jak wiemy, nie ma nic ponad znaki – nasi Rycerze Niepokornego Słowa nie ujawniają nic. Oni wyłącznie starają się wypełnić kolejny numer swojego tygodnika. Oni, postępując jak postępują, doskonale wpisują się w najbardziej nowoczesne metody uprawiania propagandy, które sprowadzają się do realizacji jednego prostego zalecenia: Zarzućmy ich taką ilością informacji, żeby to wszystko ich zwyczajnie zadusiło. Spójrzmy bowiem na ten numer „Uważam Rze”. Tu mamy Feusette nabijającego się z Kory, tam Warzechę z Tuska, tu Ziemkiewicza z Platformy, tam Lisickiego z Maziarskiego, i gdzieś między tym wszystkim jakiś smutny tekst o jakimś nikomu nieznanym… nawet niewiadomo kim, Kotarskim, czy Koterskim. A może Pękalskim. Diabli go tam wiedzą. Jakiś ubek podobno. I czarno-białe zdjęcie jakiegoś starego peerelowskiego dyplomu.
 
      Proszę łaskawie zechcieć to zrozumieć. Oto w jednej maleńkiej pigułce mamy całą polską historię minionych trzydziestu lat, historię, która w żaden sposób się jeszcze nie zakończyła, ale rozwija się z coraz większym hałasem. A jednocześnie mamy większość odpowiedzi na wszystkie te pytania, które nas od tylu lat tak okrutnie dręczą. A my to traktujemy jak część codziennej publicystyki, o której już w najbliższy poniedziałek, jeden ślad nie pozostanie. Dlaczego? Dlatego mianowicie, ze ci, których obowiązkiem jest nas wszystkich jakoś przez tę straszną informację przenieść sami nie uważają jej za jakoś szczególnie istotną. Tego jestem pewien w stu procentach. Zarówno dla Ziemkiewicza, jak i Lisickiego, jak i dla obu Karnowskich, to jest tylko dobry temat, i nic ponad to. Jestem przekonany, że gdybym ja jakimś cudem spotkał Cezarego Gmyza, który jest współautorem tego opracowania, i powiedział mu, że jestem wstrząśnięty, że to jest coś absolutnie strasznego, że trzeba coś zrobić, on by spojrzał na mnie uprzejmie i powiedział, że przeprasza, ale się spieszy na spotkanie. I tyle.  
 
      No i teraz mogę się spodziewać kolejnego pytania, mianowicie czego ja oczekuję po nich, po tych naszych niepokornych autorach? Cóż oni mogą? Otóż oni mogą wszystko. Oni mają, wbrew pozorom, tak potężną zawodową i środowiskowa pozycję, że mogą wszystko. Oni mogą to wszystko roznieść w drobny pył. Ale oni tego nie zrobią, z tego prostego powodu, że to by stanowiło dla nich zbyt duże ryzyko, w dodatku okupione zbyt poważną stratą czasu na rzeczy, które ich zajmują w stopniu naprawdę minimalnym.
 
      Uważam że bardzo znacząca jest sama końcówka omawianego tekstu. Otóż autorzy piszą, że próbowali się skontaktować z tym Pękalskim-Kotarskim, ale on im powiedział, że nie bardzo ma ochotę na rozmowę z nimi i zanim podejmie decyzję, musi się poważnie zastanowić. Jak na to reagują ci niepokorni państwo? Czy obiecują, że jeśli on się nie zgłosi w ciągu tygodnia, to oni go zniszczą? Że oni w tej sytuacji użyją wszystkich swoich wpływów, by go zrujnować? Jego i tych wszystkich, którzy go karmią. Ależ skąd! Oni robią to co potrafią. Bardzo stanowczo zapowiadają, że oni jeszcze wrócą do tematu. Pod warnikiem oczywiście, że Kotarski-Pękalski się odezwie. Bo jeśli nie – to nie. Po co?  Otóż to – po co? Znajdźmy jeden dobry powód. Po co?
 

      Wszystkich, którym ten tekst w jakikolwiek sposób zaimponował, zapraszam na swój główny blog pod adresem www.toyah.pl. Przy okazji informuję, że w najbliższy wtorek, w Poznaniu u Karmelitów na ulicy Działowej odbędzie się spotkanie z Coryllusem i ze mną – autorami Zeszytów Karmelitańskich. Spotkanie będzie połączone ze sprzedażą naszych książek. Zapraszam serdecznie.  

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka