Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
759
BLOG

Martwy ślimak chropowaty, czyli zapraszamy do Brązowej Dziury

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Literatura Obserwuj temat Obserwuj notkę 9

      Jak czytelnicy tego bloga doskonale się orientują, podobnie jak zasadniczo nie oglądam współczesnych polskich filmów i nie słucham współczesnej polskiej piosenki, tak też i nie czytam współczesnej polskiej literatury. Ktoś powie, że to bardzo brzydko z mojej strony, ponieważ skoro nie oglądam, nie słucham i nie czytam, to przede wszystkim jestem przez to intelektualnie znacznie uboższy, no a poza tym, nie mam najmniejszego prawa do uczestnictwa w poważnej debacie na temat tego co tworzy naszą współczesność, a przy okazji i nasza przyszłość.

      Jak się jednak doskonale orientują czytelnicy tego bloga, ja ów argument uważam za z gruntu fałszywy, z tego choćby powodu, że w moim przekonaniu, do tego by ocenić stan rzeczy w jakimkolwiek wymiarze, wystarczy podstawowa czujność, otwarte serce i nic więcej. Przepraszam za przykład może zbyt drastyczny, ale ja naprawdę nie muszę oglądać najnowszego filmu Andrzeja Wajdy, by mieć stuprocentową pewność, że to jest coś bezwzględnie najgorszego.

      No ale dziś akurat nie chciałem pisać ani o filmach Andrzeja Wajdy, ani o współczesnej polskiej piosence, lecz o literaturze. O współczesnej polskiej literaturze i jej najwybitniejszych przedstawicielach. Zanim zacznę, powiem uczciwie, że nie wiem, ilu jest obecnie w Polsce autorów, którzy są traktowani, jako owa awangarda nowej polskiej literatury. Najprościej oczywiście byłoby zajrzeć do Wikipedii i przejrzeć listę książek zgłoszonych w ostatnich latach do Nagrody Nike, no ale to nam nic nie da, bo już w jednej chwili się zorientujemy, że jedynym osiągnięciem zdecydowanej większości z nich była ta nominacja i na tym koniec. Wystarczą nam jednak tylko wspomniane wcześniej otwarte serce i oczy, by stwierdzić, że to jest pięć, może sześć nazwisk: Szczepan Twardoch, Olga Tokarczuk, Katarzyna Bonda, Andrzej Stasiuk, Andrzej Pilipiuk, Jakub Ćwiek… Ach, jest tam jeszcze oczywiście Zygmunt. Zygmunt Miłoszewski. Oczywiście, biorę pod uwagę, że na tej scenie odbywają się jeszcze jakieś przetasowania, o których nic nie wiem, ale to jest wszystko, co udało mi się zauważyć i zapamiętać.

     Jak mówię, ani nie przeczytałem, ani przeczytać nie planowałem, którejkolwiek z książek któregokolwiek ze wspomnianych autorów, natomiast, owszem, w celach badawczych przy różnych okazjach rzuciłem okiem na parę z nich. A zatem na przykład, pewnego dnia, podczas pobytu z żoną w lokalnej bibliotece, nudząc się niemiłosiernie, zapoznałem się z początkiem powieści Andrzeja Stasiuka pod tytułem „Dojczland” i tam było tak, że Stasiuk wysiada z pociągu na dworcu w Berlinie, wychodzi na ulicę, wpada na zarzyganego menela i zastanawia się, czy w hotelu będzie niebieski Johnny Walker, ale później okazuje się, że jest tylko czarny. Możliwe, że coś pomyliłem, ale ogólnie tak to wygląda.

      Dwa lata temu natomiast, na targach w Krakowie, wziąłem do ręki książkę Olgi Tokarczuk, nagrodzoną powieść zatytułowaną „Księgi Jakubowe”, nad którą Autorka pracowała 7 lat, i wystarczyło mi przeczytać tylko dwa pierwsze zdania owego dzieła, bym wiedział, co się znajduje na tych wszystkich stronach: „Połknięty papierek zatrzymuje się w przełyku gdzieś w okolicy serca. Namaka śliną”. No i się dowiedziałem.

    Od pewnego czasu znęcamy się tu nad autorem być może z nich wszystkich najbardziej ciekawym, czyli Szczepanem Twardochem. Ktoś zapewne zapyta, czemu akurat wybraliśmy Twardocha, skoro – jak to już wcześniej zostało powiedziane – nie czytaliśmy ani jednej z jego książek. Ponieważ mogę mówić tylko za siebie, powiem, że ja na Twardocha mam oko z dwóch powodów: pierwszy to pewien jego wywiad dla Onetu, a drugi to zdjęcia, jakie on każe sobie notorycznie robić, by je następnie publikować w mediach. Co to za wywiad i co to za zdjęcia, jest dziś dla nas bez znaczenia. Komu będzie zależało, to sobie sprawdzi, mnie natomiast chodzi tylko o to, że osobiście mam głębokie przekonanie, że Twardoch to nie jest pisarz, lecz wyłącznie mocno ustosunkowany cwaniak o talencie porównywalnym do wiadra z wodą.

      I na tym by się musiały te moje dzisiejsze literackie refleksje skończyć, gdyby nie pewne zdarzenie, które sprawiło, że się wziąłem za ten temat. Otóż przez teściów naszej córki zostaliśmy wczoraj zaproszeni na wizytę aż do samych Gliwic, a ponieważ są mrozy i kolej naturalnie zawodzi, na nasz pociąg musieliśmy czekać całe dodatkowe 47 minut. By godnie wykorzystać czas oczekiwania na pociąg, postanowiliśmy się posnuć po galerii, którą mamy na miejscu, no i w pewnym momencie żona moja zażyczyła sobie, by wstąpić do księgarni sieci „Matras” i popatrzeć na książki. I proszę sobie wyobrazić, że ja niemal w jednej chwili trafiłem na książkę Szczepana Twardocha pod tytułem „Morfina” i zajrzałem na pierwszą stronę. Proszę się skupić:

     „Łeb. Smród.

       Łeb pęka, jak wyschły, martwy ślimak, chropowaty.

       Podniebienie pod skorupą zaschniętej flegmy. Łeb pęka. Pustynia. Smród własnych wyziewów.

       A więc obudził się? Obudził się? Nie obudził się. Jeszcze spać? Sen, zniknie cierpienie we śnie? Nie zniknie.

       A we śnie… Był to sen?

       A więc budzi się. Budzę się. Obudziłem się. Oczy pieką, grudki ropy wygrzebuje, wygrzebuję palcem, rzęsy ropą sklejone. Otwieram. Gdzie jestem. Nie u siebie.

       Trzeba wstać, wstać, trzeba na sedes, uwolnić kiszki”.

        No i znów ktoś powie, że co nas to obchodzi. Twardoch, Stasiuk, Tokarczuk? Banda geszefciarzy. Cóż to za problem? Jest tyle innych rzeczy, którymi możemy się zajmować. Otóż nie. Zrozummy to wreszcie. To wcale nie jest tak, że oni są tam, my jesteśmy tu i to są światy, które się w żaden sposób nie przecinają. Otóż nie. To jest jeden i ten sam świat. Naprawdę. Czy czytamy najnowszą powieść Szczepana Twardocha, czy oglądamy w telewizji noworoczny koncert w Zakopanem, czy kupujemy najnowszy numer tygodnika „W Sieci”, czy wreszcie z najwyższym zainteresowaniem śledzimy najnowsze wiadomości z Sejmu, jesteśmy w tym samym świecie, gdzie każde kolejne zdarzenie się przecina z innym, a my naprawdę nie mamy nic do gadania.

       I jedyne co nam pozostaje, to pamiętać tamte słowa: „Całe swoje życie starałem się postępować rozważnie. Kobiety i dzieci mogą się bawić. Mężczyźni nie”.

 

Nasze książki są do kupienia w księgarni na stronie www.coryllus.pl. Bezwzględnie warto.     

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura