BLOG
Był piękny wrześniowy wieczór. Starszy Pan siedział w wygodnym fotelu na werandzie pięknego domu i spod przymrużonych powiek obserwował zachodzące słońce. Wyglądał na bardzo zadowolonego, bo uśmiechał się pod nosem:
- A gdyby tak jeszcze uratować komuś życie? Skoczyć w zadymioną czeluść drzwi i wynieść stamtąd przerażone i zapłakane dziecko. To dziecko powinno być takie w sam raz, nie za duże i nie za ciężkie... Najlepiej mała, śliczna dziewczynka w różowej albo błękitnej sukieneczce... Aha, no i ten ogień nie powinien być zbyt mocny. A jak bym wynosił to dziecko, to ktoś powinien to koniecznie sfilmować... Nie żeby tam od razu ekipa z telewizji, najlepiej jakiś amator, z domu naprzeciwko... Tak, najlepiej telefonem komórkowym... Tak byłoby naturalnie i spontanicznie.
Starszy Pan rozmarzył się:
- Jakiż to byłby wspaniały akcent w jego biografii. Nie dość, że sławny naukowiec a jeszcze bohater. Zamknął by raz na zawsze jadaczki tym dziennikarskim pieskom. Co oni od niego chcą? Nie mogą zrozumieć, że on to robił w słusznej sprawie? Całe szczęście, że jest wielu takich, co myślą podobnie jak on!
Zbliżał się wieczór i na ciemniejącym niebie zaczęły migotać pierwsze gwiazdy. Wokół światła ulicznej latarni zaczęły krążyć duże, jasnoszare ćmy. Starszy Pan posmutniał:
- Nic nie rozumieją, przecież to były służby mojego kraju a ja wypełniałem tylko obywatelski obowiązek. Tak byłem nauczony w domu. Uważam się za dobrego obywatela. A zresztą ja teraz jestem obywatelem świata. Tutaj co drugi nie wie gdzie leży Europa, a co dopiero Polska. Polska... Jaka Polska?
Słońce już całkiem zaszło a niebo roziskrzyło się gwiazdami. Gdzieś tam w przestworzach, zanurzone w czarnej materii, tkwiły te jego małe skarby, co przyniosły mu światową sławę. Ale starszy Pan zmarkotniał jeszcze bardziej:
- Tak, wiem...To są przeważnie jakieś układy. Wszechświat, galaktyki, gwiazdy, planety i my, naukowcy. Tak, ja to wiem... Układy, punkty widzenia, relatywizm stosowany... Wszechświat, życie, człowiek... Ale co tam, zwykli ludzie i tak tego nie pojmą...
Starszemu Panu zrobiło się chłodno i przeszedł go zimny dreszcz.
Jakby tego było mało, jakaś zbłąkana ćma pacnęła go znienacka w policzek. Przez moment poczuł gwałtowny trzepot mechatych skrzydełek, które równie szybko zapadły w ciemność i znikły.
Gdy rozpaczliwie szybko ścierał srebrny pyłek ze skóry, plując przy tym i prychając z obrzydzenia, poczuł nagle pod opuszkami palców swój twardy, całodzienny zarost.
I wtedy uświadomił sobie z przerażeniem, że rano musi się ogolić i znowu spojrzeć w to przeklęte lustro.