ŻYCIE W NIEBYCIE ŻYCIE W NIEBYCIE
170
BLOG

Głos umarlaka

ŻYCIE W NIEBYCIE ŻYCIE W NIEBYCIE Kultura Obserwuj notkę 1

Czy zastanawialiście się, ile kosztuje nas utrzymywanie wrażenia, że jesteśmy leczeni? I ile za to wrażenie musimy zapłacić? I dlaczego płacimy aż tyle razy? 

Pytań jest znacznie więcej, a wszystkie one są w dużym stopniu kłopotliwe, jednakowoż zaoszczędźmy sobie zbędnej fatygi... I bez tego jest głupio, po cóż mamy więc przejmować się buchalterią, skoro zajmują się nią nasi najlepsi sabotażyści? Ograniczmy się tylko do płacenia coraz wyższych składek zdrowotnych. Czyli dajmy się nadal robić w konia. Ostatecznie taki jest podział ról: jeden jest rzeźnikiem, a drugi - baranem.

Pod względem finansowego szlachtowania baranów, a więc nas, pokornych podatników, nie da się wyróżnić żadnej Instytucji. Począwszy od ZUS, a na PFRON skończywszy, wszystkie te urzędy idą nam na rękę, byśmy ani przez chwilę się nie nudzili. Zapewnienie nam godziwej rozrywki, to ich zadanie.

By nie być posądzonym o gadanie bzdur, dam przykład. Byliśmy dotychczas zdrowymi typkami, ale ni z tego, ni z owego poczuło się nam źle. Wychowani jeszcze na logicznym podchodzeniu do wszelkich zjawisk, pomyśleliśmy sobie całkiem debilnie, że gdy z człowiekiem zaczyna być źle, to nieszczęsny ów człowiek powinien udać się do przychodni. Lecz udać się gdziekolwiek nie jest rzeczą łatwą, a co dopiero dostać się do niej.

Techniki skutecznego zaliczania placówek medycznych są dwie. Jest co prawda jeszcze trzecia, lecz jej nie polecam, gdyż polega ona na prywatnym przekonywaniu kieszeni Jaśnie Wielmożnej Pani Rejestratorki.

Na marginesie: zauważyć trzeba dosyć osobliwą prawidłowość. Polega ona na tym, że im kto mniej może, umie, znaczy, i.t.d., tym bardziej zadziera nosa i stwarza pozory kompetentnego ludzia. Lecz skupmy się na legalnych metodach docierania do medycznych ośrodków.

Pierwsza, to rejestracja telefoniczna.

Pani od kartoteki zaczyna szychtę o siódmej rano. O tej godzinie telefon jest czynny i można próbować się dodzwonić. I prawdopodobnie o tej godzinie robi to ze sto osób. Lecz już o godzinie siódmej sekund dwie, połączenie z przychodnią jest niemożliwe.

Kto ma czas i ochotę, stara się uzyskać audiencje u balwierza, kto zaś tego czasu nie ma i na ochocie też mu zbywa, drałuje do kolejki. Przy czym nie ma żadnej gwarancji, że zostanie przyjęty. A gdy zostanie przyjęty, gwarancji nie ma żadnej, że zostanie przebadany. A gdy zostanie przebadany, nie ma żadnej gwarancji, że został zdiagnozowany właściwie. Gdyż aby tak było, konieczne jest wykonanie dodatkowych badań.

Zazwyczaj chory spędza dniówkę w poczekalni i dowiaduje się, że ma przyjść jeszcze raz. Ale mamy niebywałe szczęście, bo już po trywialnej półgodzinie dodzwoniliśmy się i dostąpiliśmy zaszczytu bycia przebadanym od stóp do głów.

Jak wszystkim lekarzom wiadomo, specjalista różni się od medyka szeregowego nie tylko chałatem. Otrzymanie wejściówki na wizytę u fachowca, nie jest już taką fraszką jak w przypadku wyprawy do internisty. Tu obowiązują terminy, limity i refundacje.
Terminy są odległe. Najmarniej paromiesięczne.

W tym czasie choroba rozwija się ku uciesze ZUS,PFRON i NFZ. Oto zbliża się dla nich radosny moment, gdy przestaną do nas dopłacać.

Kiedy nareszcie zgromadziliśmy wszystkie konieczne wyniki, ponownie zapisujemy się w przychodni internistycznej. A, gdy szczęśliwie sądzimy, że skończyły się nasze kłopoty, okazuje się, że mamy nieaktualne wyniki i całą operetkę musimy zaczynać od nowa, toteż czujemy się jak facio z niedorozwiniętą gulajką, który trafił do facia z nożem do patroszenia bez znieczulenia, bo z małej brodawki powstała nam giganarośl nadająca się do księgi Guinessa.

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura