Dawno go nie widziałem. Chyba zmężniał. W każdym razie pod oczami miał lekkie cienie, jakaś twarda nuta pojawiła się w spojrzeniu. Szedł zabłoconą ścieżką, obok niego dreptał ponury osioł. – Kłapouchy, jak nic, Kłapouchy – pomyślałem.
– To Tup Tup – Pan Chochełko jakby czytał mi w myślach. – Przypałętał się już dawno, zaraz jak zniknąłeś.
– Cześć Tup Tup – ośle oczy spojrzały na mnie obojętnie, jak na przypadkowy fragment krajobrazu.
– On taki jest, nie przejmuj się. Tylko do mnie się odzywa – Pan Chochełko siadł na grubym pniaku, chyba jeszcze wilgotnym od topniejącego śniegu: – Po co przyszedłeś?
Spojrzałem mu w oczy. Tup Tup z nosem przy ziemi żarł przebiśniegi.
– Pozwalasz mu je niszczyć? Pierwsze kwiaty wiosny – mruknąłem z dezaprobatą. Pan Chochełko uśmiechnął się dziwnie: – Pytałem go o to. Tup Tup mówi, że rzeczą przebiśniegów jest rosnąć, a jego: jeść i deptać. Że taki jest porządek świata.
– I on go uosabia? Dobrze mu, one pewnie mają inne zdanie.
– Pewnie tak. Ale spójrz – skinął dłonią. – Pełno ich tu, nie mniej niż trawy i kropel wody. On je pożera, wącha, tarza się w trawie, pije wodę. Cieszy się życiem, jak potrafi. Gdy go znalazłem, miał grzbiet cały w ranach. Przyszedł tu z twojego świata, był przerażony i cierpiał. Mówi, że u was tak jest. Jak Ty tam wytrzymujesz? – Pan Chochełko spojrzał uważniej.
– Powiedzmy, że się przystosowałem – westchnąłem i zapaliłem papierosa.
– I nie chcesz czasem uciec?
– Niespecjalnie jest dokąd.
– Dlatego przyszedłeś?
– Nie męcz mnie.
Tup Tup podszedł do Pana Chochełko i położył mu głowę na kolanach. Nagle zrozumiałem, że Pan Chochełko i Tup Tup patrzą podobnie. Jakby ich spojrzenia przeniknęły się i upodobniły do siebie.
– Tup Tup mówi, że nie chciałby być człowiekiem.
– Sporo ludzi to zwykłe osły – zażartowałem kulawo.
Tup Tup oblizał się jęzorem, łapczywie, szeroko. Drobny zielony listek spadł mu z nosa na ziemię.
– Tup Tup mówi, że nie zmienisz świata. Ale podoba mu się, że twój smutek nie jest nieludzki.
– Nie rozumiem.
Pan Chochełko wstał, otarł dłońmi wilgotne na siedzeniu portki.
– Jest smutek życia i smutek śmierci. W smutku życia jest nadzieja. W smutku śmierci rozpacz. Tup Tup gdy tu przyszedł, gdy uciekł od was, cierpiał smutkiem rozpaczy. Dziś jest smutny smutkiem życia. On wie, że przebiśniegi chciałyby rosnąć, a krople wody spływać po liściach. Ale wie też, że jego rzeczą jest być osłem. Tak jak moją rzeczą jest być Panem Chochełko.
– A moją?
– Twoją? Opisać to wszystko. I mieć nadzieję.
– Czy Tup Tup je osty? – zainteresowałem się ni z tego ni z owego.
– Nie. I nie gra w misie patysie.
Zaśmialiśmy się. Tup Tup machnął ogonem. A przebiśniegi milczały, wpatrzone w słońce.