Wczoraj ukazały się kolejne wyniki rankingu zaufania do polityków. Tym, co zwraca uwagę jest znaczące obsunięcie się Zbigniewa Ziobry, Który jest już nie tylko za Religą i Kwaśniewskim, ale także za Wałęsą i Tuskiem, dzieląc jeszcze piątą pozycję z Gronkiewicz-Waltz.
Nasuwa się pytanie, cytując klasyka, "co się stało się?". Przecież Zbigniew Ziobro wydawał się być niezatapialny. Wielokrotnie łapany na mijaniu się z prawdą i nieskuteczności, niezmiennie nudzący swoimi niemalże castrowskimi przemowami, a jednocześnie wciąż piękny i czarujący (podobno jego filuterne spojrzenie działa na obie płci).
Jeśli nie wiadomo o co chodz, to mamy spisek. Bo już dziś zaatakowano Pogromcę Przestępców z dwóch stron. Po pierwsze komuszy "Przegląd" wypomina ministrowi jego prapoczątki jako Pogromcy Przestępców. Ten zdolny absolwent kursów kaznodziejskich już jako student ćwiczył stosowanie środków technicznych i prowokacje na swoich kolegach, którzy Ziobrę rzekomo zastraszali anonimowymi listami i telefonami. Mafia sądowa jednak nie potrafiła docenić ani jednego z dowodów skrupulatnie zebranych przez pana Zbigniewa. A były to nagrania z kolejnych imprez alkoholowych czy zeznania brata dzisiejszego ministra, który, nie słysząc nigdy głosu skarżonego Marka, rozpoznał go na nagraniach rejestrujących telefony z pogróżkami. Biegli grafolodzy (wykształceni w komunie) ostatecznie (po 173 godzinach badań) uznali, że przykre listy nie wyszły spod ręki wskazanej przez Ziobrę.
Ale kto by się tam przejmował atakiem postkomuszego, oligarchicznego i Jarek wi jakiego jeszcze piśmidła. Niestety Układ pomyslał sobie dokładnie to samo i przemówił ustami Ludwika Dorna, który stwierdził, że co prawda w dobrej wierze, ale to Ziobro go wykończył jako szefa MSWiA - i to we współpracy z Januszem Kaczmarkiem.
I jak tu nie wierzyć w Układ, gdy ta bestia, czując na gardle miecz św. Zbigniewa w ostatecznej desperacji przypuszcza oszalały atak na najlepszego z ministów, obrzygując go czerwonymi płomieniami i wbijając kolce w bok przeczystego młodzieńca.
