Soren Sulfur Soren Sulfur
1696
BLOG

Obrona Obrony Terytorialnej

Soren Sulfur Soren Sulfur Polityka Obserwuj notkę 61

Jeśli Obrona Terytorialna to „zabawa w wojsko”, to nasze wojsko jest „zabawą w obronność”. Od generałów przez akademików po posłów mamy do czynienia z zgłupieniem strategicznym.

Teoretycznie OT powstają i wszystko jest na dobrej drodze, ale widać, że obrana przez MON koncepcja odbiega od tego, czym OT jest. Stają się formacją pomocniczą. Dzieje się tak w wyniku systematycznej krytyki spod gwiazdy „zabawy w wojsko”. I jest ona zjawiskiem obserwowalnym od prawa do lewa. Więc nie tylko mamy generałów, ale też takiego Bartosiaka. W wyniku tego ostrzału koncepcja, jaką zdecydowano się wdrożyć jest najgorszą z możliwych. Miało być „wąchanie prochu”, to jest: OT uczestniczą w Anakondzie, będą uzupełniać wojska operacyjne, i tym samym - paradoksalnie - stają się właśnie zabawą w wojsko. Lekko wyposażone oddziały rzucające się na czołgi? Czy to przypadkiem nie było właśnie sednem krytyki OT? Piętnuje to jeden z  głównych propagatorów idei OT, Romuald Szeremetiew.

Systematyczne jęczenie krytyków OT, podkręcających wąsa i oświadczających że „no przecież jakie teraz są środki bojowe, drony, lasery, rakiety to niby jak tutaj z karabinem na sznurku?” spowodował, że zrobiono z OT „gorsze wojsko”. Chłopaki i dziewczyny bawią się w szkolenia, myślą że dobrze robią, a tymczasem na rozkaz rzuci się ich przeciwko haubicom w polu. A to wszystko efekt, wydawałoby się, racjonalnej krytyki. Podsumować ją można tak:

1. To prawda, że oddziały asymetryczne, partyzanckie potrafią zwiększyć koszty okupacji i operacji militarnych wroga do tego stopnia, że wycofuje się on z konfliktu, porzucając ofiarę. Jednak współczesne pole walki jest tak skonstruowane, że wycofując się - wróg taki pozostawia za sobą góry trupów i zdezelowany kraj. Fakt, że możemy wroga zbankrutować za cenę rujnacji własnego narodu, złożeniem go w ofierze całopalnej nie jest zwycięstwem - jest klęską.

2. Współczesne pole walki opiera się na przewadze informacyjnej i koordynacyjnej, zapewnianej przez skomplikowane systemy rozpoznania, dowodzenia, integracji i zarządzania połączonymi z perfekcyjnym wyszkoleniem i bronią dystansową. Przeciwko rozpoznaniu dronami, satelitami, optoelektronicznymi systemami naprowadzania, noktowizją itp. człowiek z karabinem, kilkoma granatami i plecakiem amunicji nie ma szans. Nie zdąży nawet opóźnić działań wroga.

3. Walka partyzancka wymaga istnienia odpowiednich warunków. Polska jest krajem tak płaskim jak stół. Wobec tego jedynym polem walki stałyby się miasta, a to doprowadziłoby do wyniszczenia materialnych i ludzkich podstaw egzystencji narodu - patrz punkt pierwszy.

Podsumowując: obrona terytorialna to samobójstwo amatorów w nieprzychylnym terenie bez wyposażenia.

Podstawowy błąd jest już na samym początku. OT nie są partyzantką. Nie służą do ataku gdy wróg zajmie już kraj, próbując go wykrwawić by porzucił ofiarę. Służą do jego obrony gdy wróg na niego naciera. OT nie są ruchome. Są stacjonarne, lokalne. Nie służą do pozbycia się wroga z terytorium. Bo nie służą do wygrania wojny. I tu jest sedno problemu: bo OT służy do dobrego jej PRZEGRANIA.

Bo jeśli wojnę mamy, to wtedy możemy właściwie się tylko poddać. Za wyjątkiem okazji gdyby zaatakowała nas Litwa czy Czechy. Nie mamy możliwości posiadania armii tak licznej i dobrze wyposażonej, by móc się obronić przed poważnym przeciwnikiem. Może w przyszłości technologicznie częściowo nadrobimy tą lukę, ale ostatecznie nie zagrażają nam ludzie z dzidami, lecz nowoczesne wojsko posiadające miażdżącą przewagę liczebną. I co wtedy? Na co się przyda te kilkadziesiąt samolocików, dwieście, pięćset czy osiemset czołgusiów, haubiczek i innych potrzebujących pieszczot szmelców? Wygramy za ich pomocą, tak? Mając 120, 200 lub 250 tysięcy wojska wygramy z  kimś mającym milion i totalną przewagę sprzętowo-jakościową? Tak? Wjedziemy mu do stolicy, tak?

Przeważnie uważam takie argumenty za bałamutne i nie prowadzące do niczego, ale w tym wypadku to symetryczna odpowiedź na równie bałamutną gadaninę o OT. Obrony nie szykuje się do tego, by jej użyć, ale by przeciwnik nie chciał nas zaatakować, bo byłoby to zbyt trudne i ryzykowne; a gdy już to zrobi, by maksymalnie utrudnić mu spełnianie swoich celów politycznych. A nie, by wygrać wojnę, bo to jakiś absurd. Właśnie na odwrót.

Zakładamy, że wojnę przegramy i temu jest wszystko podporządkowane. Jeśli ktoś chce wojnę wygrać, to już ją przegrał. Dziwne? Nieintuicyjne? Ale prawdziwe.

Bo, panie i panowie, bawicie się w wojnę, a tymczasem tu chodzi o politykę. Clausewitz się kłania: celem wojny jest osiągnięcie celów politycznych. Budowa naszych wojsk jest nakierowana by osiągniecie tychże wrogowi uniemożliwić. Obrona Terytorialna jest częścią składową tego planu. I jest to plan na przegranie wojny, bo każdą wojnę przegramy. Wygrać możemy tylko wtedy, jeśli przyjdą nam z odsieczą sojusznicy na czas, a na to liczyć nie można.

Czyli chodzi o to by zadać takie straty, tak rozbić ofensywę, by wróg nie mógł osiągnąć swoich pełnych celów politycznych, i zmusić go do pertraktacji, zawieszenia broni, odstąpienia od agresji i wynegocjowania dobrej przegranej Polski. Wojna to nie mecz piłki nożnej. Jeśli mamy wojnę, to bez względu na wynik oznacza to że i tak przegraliśmy. Tu nikt nigdy nie wygrywa, tu się przegrywa, pytanie jak bardzo.

Sterowanie wojskiem tak, by „wygrać” skaże go na zagładę, bo wróg odpowie miażdżąco na takie zagrożenie i spadnie na nas jak tona cegieł, a tego nie udźwigniemy choćbyśmy bardzo chcieli. Nie. Naszym celem strategicznym jest zbudowanie takiej zdolności obronnej, która kupi nam dobre warunki pokoju. Nie mamy bowiem możliwości zbudowania takiej armii, która da nam imperialną swobodę działania, a o czymś takim jest non stop mowa. Wygrać wojnę - to jest waszym celem. I dlatego to sposób na jej przegranie.

Scenariusze wyglądają następująco: jest agresja wroga, wchodzi jego wojsko. Jeśli to wojna hybrydowa, to wtedy OT i wojska operacyjne to roznoszą  w pył, sojusznicy reagują - bo zawsze wspiera się chętnie stronę wygrywającą. Wróg nie wykonał zadania, utracił pozycję międzynarodową. Więc wygraliśmy: 115%, jesteśmy do przodu. Narzucamy warunki, ale przeciwnik nie został pokonany, jakby chciał - może  kontynuować i nas zaorać. Jeśli zaś wchodzą wojska regularne, i uda się je rozbić, to wtedy obroniliśmy suwerenność. Zanim wróg się przegrupuje, to sojusznicy zdążą zareagować - wspierając wygrywającą stronę. 105 %, nic się nie zmieniło: wróg ma dalsze siły, a te pokonane wkrótce się wyliżą i będzie można ich użyć. Ale możemy negocjować z pozycji siły. Jeśli zaś wróg rozbije nasze wojska, ale ich nie zniszczy, a mamy OT, to wtedy nie jest w stanie wygrać. Sojusznicy zdążą zareagować, ale ostrożnie, nie będą ryzykować zanadto. 75 %. Możemy pertraktować, może jakaś neutralność. Jeśli nasze wojska zostały i rozbite i zniszczone, to sojusznicy nic nie pomogą, będą nami grać i martwić się o siebie. Tedy pozostaje nam OT. Wróg nie jest w stanie zająć naszego kraju bez znacznych strat i zniszczenia tego, co tak bardzo chce zająć. Możemy się ułożyć. 45%. Może jakaś finlandyzacja, zmiana sojuszy. Jeśli jednak nie mamy OT, wtedy niby dlaczego miałby się układać? Zrobi, co chce i nie musi się nas słuchać. 0%. Wtedy DOPIERO pozostaje nam tylko partyzantka, która z czasem podbija punkty. Od 0% do 20,30,50. Ale wróg nas już połknął, teraz chcemy stać się tylko zbyt łykowaci by nas nadtrawionych wypluł. I to jest właśnie to, panie i panowie, czego tak bardzo nie chcecie. A do czego doprowadzacie.

Chodzi o to, że  nawet jeśli wróg rozbije wojska operacyjne i wkroczy na nasze terytorium, to nie będzie go mógł kontrolować. Po to to jest potrzebne: by nie mógł tu zbudować baz, by nie mógł założyć swojej administracji, czerpać zysków z podatków, instalować swoich praw. OT nie służy wygrywaniu wojny ani wyrzucaniu wroga z granic państwa, bo to niemożliwe. OT służy temu, by wróg kalkulował, że w momencie swojej agresji nie będzie mógł liczyć na zajęcie terytorium naszego kraju bez znacznych strat i destrukcji tego, co zajmuje. W związku z tym zmienia się jego strategia i będzie dzięki temu możliwość do lepszego ułożenia warunków pokoju. Partyzantka jest jak to zawiedzie. OT nią nie jest. To system obrony miast przed zajęciem, forma wojsk.

Ale tego ludzie bawiących się w obronność - nie rozumieją. Mimo, że powinni. Mentalność sierżanta wiecznie żywa.

 

Sulfur

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka