paranoise paranoise
161
BLOG

500 +

paranoise paranoise Polityka Obserwuj notkę 0

30 grudnia, poranne pasmo TV Republika.  Redaktor Tomasz Terlikowski w programie Chłodnym okiem komentuje zastrzeżenia do programu 500 plus, zgłaszane (co go bawi niezmiernie) nie tylko przez opozycję, ale również przez ministrów rządu PIS. Zasadniczo jest to ten rodzaj tematu w którym obie strony będą znały większość argumentów strony przeciwnej jeszcze zanim ta je sformułuje. Tak więc warto omówić wady i zalety programu w tej kolejności, w jakiej przytacza je Terlikowski. I tak w pierwszej kolejności redaktor chce się rozprawić z tezą o kontrproduktywności  pięciuset złotych na każde dziecko. Cytowany w programie bankier przestrzega, że w przypadku rodziny z trojgiem dzieci, w mniej zamożnych regionach Polski tysiąc pięćset złotych równa się pensji, co może skłonić jednego z rodziców do zaniechania pracy zarobkowej. Dziennikarz demaskuje, że pod pojęciem jednego z rodziców kryje się konkretnie matka, a matka zajmując się domem wykonuje pracę i to niezwykle ważną. To oczywiście prawda, tyle że nie uzasadnia to wcale przyznawania jakichkolwiek świadczeń pani domu. Rodzina jest instytucją opierającą się na usługach nie dających się zaksięgować, ani zmierzyć i nie ma powodów przyznawać matce pensji za opiekę nad domem, tak jak nie ma powodów by ojciec otrzymywał pieniądze od państwa za narąbanie drewna na opał, albo wytrzepanie dywanu. Od wieków te usługi były opłacane przede wszystkim miłością i wdzięcznością współczłonków rodziny i dzisiaj również nie powinno się tego zmieniać. Po drugie zasadność bądź niezasadność świadczenia nie zmienia w żaden sposób rachunku, który pojawi się po jego wprowadzeniu.  Dlatego ministerstwo finansów w prognozach przychodów do skarbu państwa powinno uwzględnić istotny minus z tytułu zaniechania pracy przez wielu beneficjentów programu 500 plus.

Dalej Terlikowski mówi:

 Otóż pan główny ekonomista (bo to w polemice z nim zajmuje on głos) musi wiedzieć, że jeśli tych dzieci ta pani (wspomniana wyżej matka, pani domu, beneficjentka, bądź nie programu 500 plus) między innymi nie będzie miała, to jego bank też nie będzie miał przychodów, bo nie będzie miał klientów, to tak się składa, że jak nie ma dzieci, to nie tylko nie ma ZUS-u, to nie ma też klientów banków i tak naprawdę nie ma nic.

Tak więc pięćset złotych na dziecko ma zaowocować długoterminową dywidendą dzietności, która kiedyś przyniesie Polsce wymierne korzyści zarówno demograficzne jak i finansowe. Po części bardzo niezgrabnie, odpowiedział już dawno na to redaktorowi Terlikowskiemu Korwin-Mikke, to znaczy, że i owszem może przynieść wzrost dzietności, ale nie koniecznie w tych rodzinach, w których byłby pożądany.  Terlikowski wraz z małżonką podjęli dyskusję z Korwinem na ten temat, skoncentrowali się jednak na użytym przez niego sformułowaniu „śmieć ludzki” (rzeczywiście okropnym), zamiast na domniemanych skutkach programu pięćset plus i alternatywach wobec niego.  A wygląda to tak, że i rzeczywiście: obietnica subwencji państwowej działa bardziej na rodziny patologiczne niż normalne. Jako że styl życia rodziców często przejmują dzieci (jest to ważny element wychowania), więc jeśli pojawią się nam fala nowych obywateli poczętych z inicjatywy programu 500 plus, to za dwadzieścia lat nie będziemy mieli nowych płatników ZUS-u jak chce Terlikowski, ale nowych petentów ustawionych po zasiłki wypłacane przezeń.

Druga sprawa to to, że owa inwestycja na lata, ma przynieść jakiekolwiek pozytywne skutki za co najmniej lat kilkanaście, tymczasem namacalne problemy przyniesie nam już w tym roku. Oficjalne dane wskazują, że zadłużenie kraju przekroczyło już dawno 800 miliardów złotych. Wydaje mi się oczywiste, że w tych warunkach zanim rząd weźmie się za nowe Big Society, powinien najpierw zapewnić ludziom to, co im się absolutnie należy: to znaczy cofnąć próg emerytalny do dawnego stanu i przygotować solidną ustawę repatriacyjną dla ludzi pozbawionych majątku przez PRL. Poza tym obsługa zadłużenia kraju to ponad trzydzieści miliardów złotych, a koszt programu to według szacunków ministerstwa finansów nie więcej niż dwadzieścia. Tak więc gdyby dzisiaj rząd podjął się radykalnej redukcji wydatków, za parę lat ten sam program można by sfinansować z części pieniędzy, które  dzisiaj przeznacza na obsługę długu. Ponadto wszystko wskazuje na to, że ciekawe czasy mają dopiero nadejść. To że mniejszość muzułmańska staje się powoli większością jest niczym w porównaniu do tego, że Unia Europejska jako taka może się niedługo rozpaść, Stany Zjednoczone biją ustanowione przez siebie rekordy zadłużenia, a konflikt rosyjsko-ukraiński nie wygasa, ale trwa. Są to oczywiście problemy zewnętrzne, ale nie ulega wątpliwości że Polska w tej sytuacji powinna najpierw myśleć o rozwiązaniu najbardziej palących problemów wewnętrznych.

Dalej Terlikowski krytykuje pomysł ministra Szałamachy na to by przyznanie świadczenia poprzedzał wywiad środowiskowy. Oczywiście byłoby to idiotyczne. Wiązałaby się z nadaniem kolejnych prerogatyw pełnym zapału pracownicom socjalnym, gotowym na każdy sygnał z góry wzmóc dzieło „sprawiedliwej redystrybucji dzieci”. Pan redaktor jednak nie chce wskazać jakiejkolwiek alternatywy, która miałaby sprawić, że rodzic na pewno wyda pieniądze na dziecko, a nie na uciechy niższego rzędu. Ten fragment programu jest z resztą najciekawszy, ponieważ Tomasz Terlikowski na pewnym odcinku zaczyna brzmieć podobnie do pewnego „libertariańskiego darwinisty społecznego”. Jeśli z klasycznego korwinizmu „urzędas myśli że wie lepiej od nas, na co mamy wydać swoje pieniądze” wykreślimy „swoje” to wyjdzie nam tryskający humorem i ironiczny jak nigdy Tomasz Terlikowski w porannym paśmie Telewizji Republika. Główna myśl padająca tutaj sprowadza się do tego, że można zabrać bezdzietnemu Kowalskiemu pięćset złotych na dokonanie niezbędnej korekty demograficznej w domu Nowaka, ale próby weryfikacji czy Nowak wyda te pieniądze na dzieci to inwigilacja. Ostateczna konkluzja w programie jest taka, że pięćset złotych to nie zasiłek, a wynagrodzenie za trud włożony w poczęcie i wychowanie nowych Polaków, dlatego beneficjenci owego programu muszą mieć pełną autonomię w wykorzystaniu tych pieniędzy. Jako że wybór pomiędzy 500 plus, a 500 plus dodać kuratela pracowników socjalnych to zestawienie pomysłu złego z bardzo złym, dalej postaram się przedstawić parę pomysłów na zwiększenie dzietności, alternatywnych do tych proponowanych przez PIS.

Na początek dobrym rozwiązaniem byłaby zamiana świadczenia pięćset złotych na drugie i następne dziecko na ulgę podatkową tej samej wysokości, albo i dużo wyższą. Większe korzyści odniosły by wtedy rodziny wytwarzające jakikolwiek dochód, a spadek zysków nie byłby specjalnie dolegliwy dla budżetu, ponieważ zyski skarbu państwa z podatku dochodowego są w rzeczywistości marne. W dużej mierze są one tanią sztuczką księgową. Państwo najpierw wypłaca pensje budżetówce i świadczenia emerytom i rencistom, a potem ściąga stamtąd podatki zamiast zwolnić ich z podatku i wypłacać należności pomniejszone o sumy, które obecnie pobiera w podatkach. Ponadto obowiązująca wolna kwota od podatku, 3091 złotych jest tak żałośnie niska, że z owej ulgi skorzystaliby prawie wszyscy rodzice. Ominęłaby prawdopodobnie tylko tych, którzy przy pomocy kreatywnej księgowości wykazują corocznie zerowe dochody.

Żeby jednak rodziny decydowały się na dzieci w pierwszej kolejności należałoby zagwarantować im bezpieczeństwo i poczucie, że przyszłość chodź w najmniejszym stopniu da się przewidzieć. W tym miejscu mają rację ci, którzy mówią że daje ją stała praca i umowa, najlepiej na czas nieokreślony dla pracującego rodzica. Nie mają jednak racji jeśli sądzą że można ją zapewnić Polakom tępiąc gorsze umowy o pracę. Należałoby przede wszystkim upomnieć się o niezrealizowane przez rządy zarówno III jak i IV Rzeczypospolitej pomysły jednego okienka, ograniczenia samowoli skarbówki, PIP-u, SANEPID-u i urzędników publicznych w ogóle, oraz formalności, których spełnienia owe urzędy wymagają. Co to ma do dzietności i stałych umów o pracę? Warunki zatrudnienia są kiepskie kiedy pracy jest mało. Nie ma znaczenia ile jest związków zawodowych i urzędników PIP-u, jeśli pracownik wie, że na jego miejsce jest dziesięciu chętnych. Inaczej sytuacja wygląda, gdy miejsc pracy jest więcej niż chętnych. Pracodawcy wtedy stara się „uwiązać” pracownika za pomocą jak najdłuższej, bądź bezterminowej umowy i nie muszą go do tego zachęcać urzędnicy i związki zawodowe.

Można by jeszcze dużo pisać o tym jaki wpływ na dzietność ma na przykład system emerytalny, ale jak słusznie zauważa redaktor Terlikowski za niedługo może być konieczne podwyższenie go do osiemdziesięciu paru lat, tak więc dyskusja na ten temat stanie się  prawie bezprzedmiotowa. Zależy mi przede wszystkim na tym (i nie trzeba być przy tym ortodoksyjnym liberałem gospodarczym), żeby przekonać Tomasza Terlikowskiego innych entuzjastów programu 500 plus, że zasada „po pierwsze, nie szkodzić” powinna obowiązywać tak samo w polityce rodzinnej jak w medycynie. 

paranoise
O mnie paranoise

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka