Paweł Burdzy Paweł Burdzy
734
BLOG

Kłopotowskiemu: dlaczego Polacy nie latają w kosmos?

Paweł Burdzy Paweł Burdzy Polityka Obserwuj notkę 9

Zawsze z wielką przyjemnością czytam Kłopotowskiego. I jego, nieco "staroświeckie" zmagania z Polską i znaczeniem "bycia Polakiem". Także ostatnie teksty o paradygmacie są jak wpuszczenie świeżego powietrza, do zatęchłego pokokoju.

Ma rację Kłopotowski: musimy przemyśleć się na nowo, bo inaczej zostaniemy na poziomie - jak to pięknie ujął prof. Krasnodębski - tych, co produkują klamki do mercedesów. Oczywiście należy do końca wyjaśnić to, co zdarzyło się w Smoleńsku, bo to polska racja stanu. Ale co potem? No właśnie. Kłopotowski zadaje właściwe pytania.

Sam miałem kiedyś chopla na punkcie posłania Polaka w kosmos na pokładzie któregoś z amerykańskich wahadłowców. Nawet rozmawialiśmy na ten temat ze ś.p. Mariuszem Handzlikiem. Niestety, wszystko się jakoś rozmyło. Napisałem nawet tekst (poniżej) na ten temat, ale w ówczesnym "Dzienniku" powiedzieli, że zbyt różni się od tego co publikują. Może dział naukowy to weźmie? Nie wziął.

A szansa była (była - bo już program jest zamknięty). I można było sięgnąć po szansę. Za nasze zaangażowanie w Iraku i Afganistanie chociażby. Ale trzeba było popracować nad projektem, mając oczy wzniesione do góry. A tak? Popatrzcie jaka strata choćby waszyngtońskich kontaktów (piszę bez ironii) ministra Sikorskiego. Gdyby zamiast "dorzynaniem watahy", wykorzystał tę energię na lobbowanie w sprawie kosmosu...

 

 

POŚLIJMY WRESZCIE POLAKA W KOSMOS (sierpień 2006 r.) 
 
Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, za parę dni wystartuje amerykański prom kosmiczny „Atlantis”. Zadanie: dostarczenie ponad siedemnastu ton elementów do budowy Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Polskie media nie będą się jednak zajmować opisywaniem wielkich baterii słonecznych ani spacerami załogi wahadłowca, za to znowu będzie wiele o piance z osłony zbiornika paliwa albo zbyt krótkich śrubach mocujących antenę, które to elementy w przypadku uszkodzenia mogą zniszczyć wahadłowiec wraz z załogą.
 
 
Od 2003 r. gdy na szesnaście minut przed lądowaniem został zniszczony prom kosmiczny „Columbią”, amerykańska agencja kosmiczna NASA zorganizowała tylko dwie wyprawy promów kosmicznych. Każdemu z tych lotów towarzyszyło cokolwiek niezdrowe zainteresowanie polskich mediów. Czy i tym razem skrawek pianki zniszczy poszycie wahadłowca (jak w przypadku „Columbii”)? Czy konstrukcja rodem z lat siedemdziesiątych wytrzyma i tym razem? Czy może będziemy świadkami – nareszcie, po raz pierwszy na żywo w TVP! – świadkami katastrofy. To czekanie na sensację polskich mediów wynikało i wynika z prostej przyczyny: Polacy są jedynie obserwatorami w wielkim dziele podboju kosmosu.
 
Czy mogłoby być inaczej? Oczywiście, gdyby jednym z członków załogi był człowiek urodzony między Bugiem a Odrą. „Niemożliwe” powiedzą państwo. Jak najbardziej możliwe. Na pokładzie promu „Atlantis” przebywa astronauta z Kanady. Do następnego lotu wahadłowcem szykuje się astronauta ze Szwecji. Nie dalej jak kilka dni temu ogłoszono, że NASA wybrała Pakistankę Namirę Salim (z zawodu… artystkę) do lotu wahadłowcem w styczniu 2008 r. Nam pozostaje tropienie przodków nad Wisłą urodzonego w stanie New Jersey kapitana kolejnej, planowanej misji..
 
A zaczęło się tak pięknie…
 
Kiedy ówczesny pułkownik Mirosław Hermaszewski przybywał w kabinie radzieckiego statku „Sojusz” od 27 czerwca godz. 17:27 do godziny 16:31 5 lipca 1978 r. Polska przechodziła do historii. Podkreślano z dumą, że byliśmy czwartym bodaj krajem - po ZSRR, USA i Czechosłowacji - który umieścił swojego człowieka w kosmosie. Oczywiście, można się zżymać, że cały program Interkosmos był narzędziem propagandy (ostatecznie polecieli przedstawiciele sześciu tzw. demoludów), ale fakt faktem: Polak był w kosmosie i basta!
 
Od tamtej pory w przestrzeni kosmicznej znaleźli się przedstawiciele co najmniej kilkunastu krajów, zaczęła się tzw. kosmiczna turystyka, a następcy Hermaszewskiego nawet nie widać na horyzoncie. Więcej, wydaje się że prędzej w kosmos poleci któryś z polskich milionerów niż jakiś kosmonauta/astronauta (właściwe skreślić) z biało-czerwoną na kombinezonie.
 
Lata „stara Europa” a Polska wcale
 
Jednak o to, że gen. Hermaszewski jest pierwszym i jedynym jak do tej pory Polakiem w kosmosie, możemy mieć pretensję tylko i wyłącznie do siebie. Bo dlaczego będąc  rzekomo tak ważnym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych nie mamy swoich ludzi pracujących przy projektach NASA?. „Najwierniejszy sojusznik” (obok Wielkiej Brytanii) Ameryki w Europie, kraj który wysłał tysiące żołnierzy do Iraku, narażając się na zarzuty bycia „koniem trojańskim Ameryki”, sumienny sojusznik w NATO chyba zasłużył na dopuszczenie do współpracy w dziedzinie podboju kosmosu. Tym bardziej, że Amerykanie chętnie wysyłają na swoich promach astronautów innych nacji. Co ciekawe, tej współpracy nie przeszkadzają nawet polityczne waśnie - wśród pasażerów wahadłowców było nie tylko – co zrozumiałe, jeśli weźmie się pod uwagę historię podboju kosmosu - wielu Rosjan, ale także przedstawicieli „starej Europy” (Francuzi, Niemcy, Włosi, poleci przedstawiciel pacyfistycznej Szwecji) czy mocno krytycznej wobec południowego sąsiada Kanady.
 
Sięgnijmy do statystyk. Weźmy cudzoziemskich astronautów na pokładach wahadłowców tylko od 1999 r. a więc  roku przyjęcia Polski do NATO. Rok 2005 - Japończyk, Australijczyk (po raz czwarty). W 2003 r. na pokładzie feralnej „Columbii” był pierwszy izraelski astronauta i Hinduska. W 2002 r. – Hiszpan, Brytyjczyk, Rosjanin, Kostarykanin, Francuz. W 2001 r. – czterech Rosjan, Kanadyjczyk, Włoch, Rosjanin. W 2000 r.  – Kanadyjczyk, dwóch Japończyków, dwóch Rosjan i Niemiec. Rok wcześniej - Szwajcar, dwóch Francuzów, Rosjanin i Kanadyjka. Polakom pozostaje –  zgodnie z zasadą „słoń a sprawa polska” – ekscytacja swojsko brzmiącymi nazwiskami i wyszukiwanie przodków nad Wisłą takim amerykańskim astronautom jak Jim Pawelczyk, Scott Parazynski czy Mark Polansky. Trochę mało.
 
Politykom brak wyobraźni
 
Obawiam się, że problem tkwi w braku wyobraźni polskich polityków. Wydaje się, że podbój kosmosu ich nie kręci, a nawet jeśli widzieliby w nim jakąś wartość dla Polaków, to boją się poprosić. A przecież wybór samolotu wielozadaniowego F-16 czy wysłanie polskich żołnierzy do Iraku miało swoją cenę. Podobnie rzecz ma się z ewentualnym umieszczeniem na terytorium Polski bazy systemu tzw. tarczy antyrakietowej. To wszystko atuty, których można było użyć w negocjacjach. Można przecież wziąć niezwykle sprawnych lobbystów Lockheed Martina i powiedzieć: „Dostaliście kontrakt na samoloty? Pomóżcie umieścić Polaków w programach NASA”.
 
Ale  do tego trzeba było mieć trochę wyobraźni i nie bać się prosić, a gdy trzeba – twardo negocjować. A tak skończyło się na tym, że Amerykanie uwierzyli, że nasi chłopcy pojechali do Iraku w imię tradycyjnej „za wolność naszą i waszą” a F-16 wybrano, bo to najlepsze na świcie samoloty. No i George W. Bush nazwał prezydenta Kwaśniewskiego „swoim przyjacielem”, poklepywał go po plecach przy byle okazji oraz wydał obiad w Białym Domu, podczas którego wystrzeliło na wiwat dwadzieścia jeden armat. Czego jeszcze chcecie?
 
Miejmy nadzieję, że gdy we wrześniu premier Jarosław Kaczyński pojedzie do Ameryki, nie zadowoli się klepaniem po ramieniu, ale może poruszy kwestię polsko-amerykańskiej współpracy w dziedzinie podboju kosmosu. Wbrew pozorom jest to sprawa bardziej realna do załatwienia niż osławiona kwestia zniesienia wiz (zauważyli Państwo, że administracja twierdziła, że nic się nie da zrobić, bo odpowiednią ustawę musi zatwierdzić Kongres. Gdy tylko znaleziono – dzięki paru życzliwym naszemu krajowi oraz potrzebującym głosy Polonii senatorom – odpowiednią większość w Senacie, Departament Stanu zaczął zakulisowe starania o odrzucenie propozycji). I o wiele bardziej przydatne z punktu widzenia Polaków. Zamiast bowiem wspierać rzeszami nielegalnych pracowników chicagowskie Jackowo czy nowojorski Greenpoint, mielibyśmy szansę na program, który dawałby kapitalną szansę na rozwój młodych Polaków.
 
Podnieśmy oczy na Księżyc i Marsa
 
Prezydent Kennedy swoją deklaracją o postawieniu człowieka na Księżyca „w ciągu dekady” porwał Amerykanów. Przed paroma laty, prezydent Bush nie tylko odkurzył program Kennedyego (Amerykanie mają powrócić na Księżyc w 2018 r.) ale przedstawił wizję własną – lotu na Marsa do 2030 r. W tym czasie Rosjanie kontynuują swój program kosmiczny, współpracując z USA i takimi kosmicznymi „potęgami” jak – Belgia, Dania, Holandia, Norwegia czy Szwecja – w pracach nad Międzynarodową Stacją Kosmiczną. W kwietniu przyszłego roku Chiny wysyłają satelitę wokół Księżyca. To przygotowanie do podboju Srebrnego Globu, bo chodzi – jak pisały media – „o prestiż i hel-3”, paliwo przyszłości, do zastosowania w elektrowniach termojądrowych, bez szkodliwych zanieczyszczeń. Cały czas działa także Europejska Agencja Przestrzeni Kosmicznej (ESA). Przed paroma miesiącami przybył jej siedemnasty członek – Luksemburg, a współpracują z ESA także Czesi i Węgrzy. Wydaje się, że Polska powinna czym prędzej podpisać porozumienie z organizacją będącą „europejskimi wrotami do kosmosu”. Tym bardziej, że to właśnie ESA jest jednym z głównych partnerów NASA przy lotach wahadłowców.
 
Po co Polak w kosmosie?
 
„Z motyką na Księżyc”, żachną się jedni, „mamy ważniejsze problemy”, powiedzą inni. Prosta odpowiedź brzmi: bo są już tam inni. Programy związane z podbojem kosmosu to świetne narzędzie wspierania rozwoju nauki i nowoczesnych technologii w Polsce. To także wielka szansa na przekierowanie wyobraźni całego narodu na nowe cele. W idealnym świecie, drugim polskim astronautą/kosmonautą powinna być kobieta, najlepiej urodzona w małej miejscowości gdzieś w polskim zagłębiu biedy, która własnym wysiłkiem i pasją (a nie poprzez maturalne triki ministra Giertycha) doszła do biegłości, powiedzmy w dziedzinie fizyki, informatyki czy medycyny. Albo jeden z pierwszych pilotów F-16 z biało-czerwoną szachownicą, pod warunkiem że wylata wymagane w NASA tysiąc godzin.
 
Ogromna popularność prezydenta Kennedyego w Ameryce wiąże się z zarażeniem ich swoją wizją szybkiego zdobycia Księżyca. Każdy, kto był w hangarach waszyngtońskiego National Air and Space Museum – gdzie można dotykać zgromadzono statki kosmiczne, rakiety i inne gadżety z historii podboju kosmosu wie, skąd biorą się kolejne zastępy kosmicznych zapaleńców w Ameryce ale i przyszłych, zdolnych inżynierów niekoniecznie związanych z przemysłem kosmicznym.
 
Tym bardziej, że w Polsce są talenty. Otóż kilkanaście miesięcy temu studenci wrocławskiej politechniki pracowali z sukcesem przy budowie europejskiego satelity. Polski osiemnastolatek wygrywa międzynarodową olimpiadę informatyczną, a jego równie zdolni koledzy nawet w nich nie startują, bo… już pracują i nie mają czasu. Chodzi o to, żeby tym ludziom wskazać cele, naprawdę wielkie cele – a dalszy podbój kosmosu takim niewątpliwie jest – aby nie pakowali walizek w odpowiedzi na pierwszy, lepszy angaż zza zachodniej granicy.
 
Polak w kosmos, byle szybko
 
Być może za późno, żeby ktoś z Polski „załapał” się na prom kosmiczny (flota wahadłowców ma przejść w 2010 r. na zasłużoną emeryturę), choć przykład Pakistanki świadczy, że wszystko jest jeszcze możliwe. Ale Amerykanie wracają na Księżyc, potem lecą na Marsa. Może warto pomyśleć o tym, aby gen. Hermaszewski nie pozostał jedynym polskim kosmonautą/astronautą. (Jest oczywiście jeszcze imć Twardowski, ale ten raczej po ciemnej, niewidocznej stronie Księżyca). Tak więc wyślijmy Polaka w kosmos, wyślijmy, do jasnej cholery!
 
 
P.S.
Gdyby ktoś zadał sakramentalne pytanie „za co?”, podsuwam propozycję pozyskania środków budżetowych na tzw. początek – likwidację Ministerstwa Sportu i większości dotacji na sport wyczynowy. Zawodowych sportowców niech wspierają prywatni sponsorzy – najlepiej firmy, produkujące specyfiki dla zwycięzców „wyścigów aptek”. Działaczom i entuzjastom sportu, którzy będą wykrzykiwać, że bez tych pieniędzy nie byłoby naszych mistrzów, Małysza czy Kubicy, dedykuję słowa tego ostatniego: „Żeby coś osiągnąć, musiałem wyjechać z kraju”.

80 172

"Benia mówi mało, ale on mówi smacznie"

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka