Paweł Pomianek Paweł Pomianek
658
BLOG

Andrzej Dec: W rzeszowskim Ratuszu potrzeba zmiany warty

Paweł Pomianek Paweł Pomianek Polityka Obserwuj notkę 4

Zapraszam do przeczytania rozmowy z Andrzejem Decem, kandydatem Platformy Obywatelskiej na prezydenta miasta Rzeszowa. W skróconej formie wywiad ukazał się w "Głosie Słociny"- Bezpłatnym miesięczniku Słociny - Dzielnicy Miasta Rzeszowa.
 
Paweł Pomianek: Dlaczego zdecydował się Pan na start w wyborach na prezydenta miasta Rzeszowa?
 
Andrzej Dec: Po pierwsze był to skutek nalegań kolegów z Platformy Obywatelskiej, którzy uważali, że jestem dobrym kandydatem na to stanowisko, a po drugie mam wewnętrzne przekonanie, że czas prezydenta Ferenca minął i należałoby dokonać zmiany warty w ratuszu.
 
– A jak Pan ocenia prezydenturę Tadeusza Ferenca?
 
– Z jednej strony pan prezydent Ferenc był dobrym gospodarzem, z drugiej jednak strony styl jego rządzenia nie bardzo mi odpowiada. Ma też w ważnych dla Miasta sprawach pewne utrwalone przekonania, które ja uważam za błędne. Dlatego, jeśli chcemy inaczej rządzić naszym miastem, trzeba prezydenta zmienić.
 
– Jakie są główne punkty, w których zdecydowanie nie zgadza się pan z prezydentem Ferencem?
 
– Po pierwsze sądzę, że doinwestowania wymaga sfera edukacji, kultury i sportu, ponieważ pan prezydent ma zwyczaj preferować inwestycje w infrastrukturę materialną i techniczną. Ja uznaję, że najważniejsza jest inwestycja w człowieka, w związku z tym powinniśmy więcej środków przekazać na wymienione cele. Posiadam dane z których wynika, że w porównaniu z innymi miastami jesteśmy w tych trzech sferach w końcówce tabeli.
 
Chciałbym także zagwarantować mieszkańcom, że wszystkie dzieci, które tego potrzebują, znajdą miejsca w żłobkach i przedszkolach. Tak wprawdzie jest również dzisiaj, ale ja chcę zapewnić, że będą to żłobki i przedszkola wysokiej jakości, zlokalizowane w pobliżu miejsca zamieszkania lub pracy rodziców. Więcej pieniędzy warto przeznaczyć również na sport dzieci i młodzieży, szczególnie że w tej dziedzinie zajmujemy ostatnie miejsca w kraju.
 
Druga kwestia to zagospodarowanie przestrzenne. Prezydent Ferenc wyznaje zasadę, że trzeba za wszelką cenę budować. Niewątpliwie dobrze jest budować, trzeba jednak robić to z pewnym krytycyzmem w stosunku do zamiarów inwestorów. Deweloperowi chodzi oczywiście o to, by zbudować jak najkorzystniej dla siebie, więc w miarę tanio, w miarę ciasno, żeby maksymalnie wykorzystać teren, którym dysponuje. Żeby jak najwięcej zarobić. Skutki ustępstw wobec nich są takie, że nadmiernie zagęszczamy miejską tkankę. To powoduje, że jest mało miejsc parkingowych, brakuje placów zabaw i terenów zielonych, a także, że w pobliżu domków jednorodzinnych pojawiają się niespodziewanie bloki.
 
– No właśnie. Sprawa bloków, które pojawiają się na osiedlach domków dotyczy także Słociny. Jeszcze w czasach, gdy Słocina należała do gminy Krasne tereny były przeznaczone pod budownictwo jednorodzinne. Ludzie kupowali tereny, inwestując w nie oszczędności z przeświadczeniem, że będą tam jedynie osiedla domków. Po przyłączeniu do Rzeszowa Rada Miasta zmieniła przeznaczenie terenów i teraz nagle są propozycje, żeby tam pojawiły się bloki.
 
– Jestem zdecydowanie przeciwny tego typu praktykom. Zresztą podobny przypadek do opisywanego przez Pana wyłowiłem w Rzeszowie wcześniej na ulicy Strażackiej i pisałem o nim w ogólnopolskim tygodniku samorządowym Wspólnota. Tam sytuacja była taka, że był rząd domków jednorodzinnych a od wschodu stała pusta działka. Mieszkańcy, zanim kupili te domki, zapytali w Urzędzie Miasta, co będzie budowane na tej działce. Powiedziano im, że niska zabudowa. Po jakimś czasie wjechały spychacze, rozpoczęto budowę i okazało się, że powstanie tam trzypiętrowy blok. To w używanej u nas nomenklaturze jest rzeczywiście niska zabudowa, ale jednak czymś innym są domki jednorodzinne i budowle maksymalnie dwukondygnacyjne, a czym innym długi na kilkadziesiąt metrów trzypiętrowy blok.
 
Mieszkańcy dziwili się zresztą, że nie zostali poinformowani o planach budowy bloku. Okazało się, że pomiędzy ich działkami, a tamtą zabudowywaną jest rów melioracyjny, który jest własnością miasta. W efekcie oni, formalnie rzecz biorąc, nie byli sąsiadami tej inwestycji, a więc nie musieli być o niej poinformowani. Efekt jest taki, że działka zbliżona do trójkąta została maksymalnie zabudowana blokiem o analogicznym kształcie.
Jest to rozwiązanie po prostu złe. Tak nie powinno się robić. Owszem, żeby do tego nie dopuścić wymagana jest pewna czujność ze strony miasta, ale ta czujność może mieć miejsce wtedy, kiedy jest zalecenie prezydenta, by do takich sytuacji nie dopuszczać. Natomiast jeśli zasadą prezydenta jest budowanie za wszelką cenę, wydziały naszego urzędu zrobią wszystko, żeby ją zrealizować. Musze przy tym zastrzec, że co do zasady mocne wspieranie inwestorów nie jest złe, ale powinno ono być poprzedzone rozstrzygnięciem, czy inwestycja dobrze się wpisuje w otoczenie.
 
– Czy ma Pan jeszcze inne istotne założenia programowe?
 
– Jest jeszcze jedna rzecz, na którą warto położyć większy nacisk – zdobywanie inwestorów po to, by powstawały nowe miejsca pracy. Chciałbym nadać tej sprawie wyższą rangę, niż obecnie, powołując odpowiedzialnego za to wiceprezydenta. To musi być osoba o wysokich kompetencjach, znająca języki, potrafiąca rozmawiać z inwestorami.
 
– Prezydent Ferenc znany jest z tego, że dąży do poszerzania Rzeszowa. Czy jest Pan za dalszym poszerzaniem miasta, a jeśli tak, to w którą stronę?
 
– Jeśli miałoby być jakieś dalsze poszerzanie Rzeszowa, to już tylko w kierunku autostrady, a więc na północ. Przy czym uznaję, że takie kroki powinny być robione zawsze w porozumieniu z sąsiadami. A więc teren powinien być przyłączany wtedy, kiedy uda się ich skutecznie przekonać, że warto.
 
– Mówi Pan konkretnie o mieszkańcach gmin?
 
– Mówię zarówno o mieszkańcach, jak i o radach gmin. Ale generalnie rozszerzanie miasta nie powinno być już duże. Natomiast jestem krytyczny, jeśli chodzi o rozszerzanie na południe od E-4, ponieważ to są tereny pagórkowate i one oprócz wpływów finansowych, przysporzyły nam sporo problemów infrastrukturalnych. Przede wszystkim  – w sieci drogowej. Znaczna część tych dróg jest w złym stanie, a niektóre nawet nie należą do miasta i mają nieuregulowany stan prawny. Często jest tak, że właściciela trudno znaleźć. I wtedy, nawet jeśli chcemy położyć tam asfalt, to nie bardzo jest jak, bo nie wolno nam inwestować na nie swoich działkach.
 
– Czyli – jak rozumiem – uważa Pan, że dzielnica Słocina powinna zostać w gminie Krasne?
 
– Nie. Słocina akurat była pierwsza obok Załęża. Ich przyłączenie było jakoś naturalne. Ale np. z Budziwojem miałem wątpliwości. Przyłączyliśmy go może trochę w takiej euforii, że oto miasto się rozrasta, ale myślę, że konsekwencje tej decyzji będziemy jeszcze przez długi czas ponosić.
 
– Zostając przy tematyce Słociny, jaki ma pan pomysł na dzielnicę Słocina. Prezydent Ferenc zawsze podkreśla, że to jego najwspanialsza dzielnica. Niektórym bardzo się to podoba. Jak chce Pan przekonać mieszkańców do tego, żeby zagłosowali jednak na Pana?
 
– Też uważam, że Słocina jest bardzo ładną dzielnicą i tam po prostu nie trzeba psuć. Musimy zapewnić podstawową infrastrukturę, a potem specjalnie nie ingerować. Jeśli już, to bym się zastanawiał nad zagospodarowaniem lasu słocińskiego, żeby zrobić tam miejsce wypoczynku i spacerów. Ten las, w którym wielokrotnie bywałem, trochę mi przypomina Lasek Wolski w Krakowie, i świetnie by się do tego nadawał.
 
– Nie robi Pan przed wyborami spotkań z mieszkańcami poszczególnych dzielnic?
 
– W zasadzie nie planuję takich spotkań, ponieważ doświadczenie moje i moich kolegów jest takie, że na spotkanie z kandydatami nikt nie chce przychodzić. To doświadczenia jeszcze z poprzednich kadencji. Owszem, na spotkania z prezydentem się przychodzi, bo on jest władny podjąć jakieś decyzje. Natomiast spotkanie z kandydatami, nawet z kandydatem na prezydenta niespecjalnie jest interesujące, bo on na razie tylko może obiecywać, ale nic nie może zdziałać. Zastanawiam się jedynie nad spotkaniem na moim osiedlu – Króla Augusta (w jego skład wchodzi także osiedle Sportowa). To będzie taki test. Mieszkam tutaj od ’58 roku, więc jeśli nawet tutaj mieszkańcy nie przyjdą na spotkanie, to tym bardziej nie przyjdą gdzie indziej.
 
– Od dwudziestu lat jest pan radnym. Co do tej pory udało się Panu zrobić dla Słociny?
 
– Niechętnie odpowiadam na pytania: „co Pan zrobił dla”, bo odpowiedź na to pytanie jest zawsze trochę naciągana. Jeden radny może co najwyżej zainspirować, może znaleźć poparcie. No ale, gdy jest w opozycji i jest jeszcze źle widziany przez prezydenta, to niewiele zdziała. Dlatego jestem raczej zwolennikiem myślenia kompleksowego, czyli takiego, że radni nie koncentrują się na interesach poszczególnych dzielnic, lecz sprawiedliwie rozdzielają środki i podejmują decyzje optymalne dla Miasta.
 
Działając w Radzie, specjalizowałem się w kilku rzeczach. Po pierwsze w organizacji pracy Rady. Jestem przewodniczącym Komisji Regulaminowo-Statutowej i głównym autorem statutu miasta i regulaminu pracy Rady. Pilnuję, by obrady odbywały się zgodnie z literą, a przede wszystkim z duchem statutu. Jeżeli mogę to zrobić, staram się ucinać kłótnie. Sądzę, że mam już w tej materii spory autorytet i radni liczą się z moim zdaniem. Jakiś czas zajmowałem się też edukacją, zwłaszcza w latach dziewięćdziesiątych w okresie intensywnych zmian w oświacie. Byłem wówczas przewodniczącym Komisji Edukacji Krajowego Sejmiku Samorządu Terytorialnego. Wraz z kolegą z Jeleniej Góry byliśmy m.in. pomysłodawcami wprowadzenia specjalnego algorytmu dla naliczania wysokości subwencji oświatowej dla gmin. Po początkowych oporach pracowników Ministerstwa Edukacji, idea została zaakceptowana i od wielu lat coraz bardziej skomplikowany wzór jest w tych obliczeniach stosowany. Dzisiaj zajmuję się głównie gospodarką przestrzenną i komunalną. Staram się bardzo dokładnie czytać projekty uchwał i analizować podstawy prawne, żeby w naszych uchwałach nie było w żadnych braków czy błędów.
 
Mam poza tym taką refleksję w związku z poszerzaniem miasta. Otóż radni, którzy przyszli do nas razem z przyłączonymi wioskami, byli wcześniej wybierani do rad gmin w swoich wioskach, bo to dla nich był okręg wyborczy. W związku z tym mają oni tendencję do patrzenia na działalność w Radzie przez pryzmat tej swojej wioski, bo na tym wcześniej polegał ich polityczny interes w gminie. Tymczasem w mieście, w którym okręg wyborczy jest znacznie większy, troska wyłącznie o swoje osiedle na ogół nie zapewni reelekcji. Dla przykładu. Przybyszówka ma dajmy na to cztery tysiące mieszkańców. Moje osiedla Króla Augusta ma pięć. A przecież w tym samym okręgu są jeszcze wszystkie Baranówki, Krakowska Południe, osiedle Kotuli i Miłocin. W efekcie radni, którzy są mieszkańcami starego Rzeszowa i tam byli wybierani, nie mają takiej tendencji, żeby dbać przede wszystkim – albo wyłącznie, jak to ma czasami miejsce – o teren swojego osiedla. Stąd takie pytanie: „co Pan zrobił dla swojego osiedla”, które często się słyszy, uznaję o tyle za nieuprawnione, że przecież zostałem wybrany nie tylko w moim, ale w kilku osiedlach z całego okręgu wyborczego. Poza tym – zgodnie z ustawą – „radny obowiązany jest kierować się dobrem wspólnoty samorządowej gminy” , a nie jednego osiedla. A wszystko to nie zmienia przecież faktu, że „najbliższa koszula ciału”.
 
A poza tym, jak już mówiłem, pojedynczy radny sam niczego nie zdziała.
 
– Pozostając przy wyborach do Rady. Wiadomo, że startuje Pan w innym okręgu. Czy jest ktoś, kogo popiera Pan w naszym okręgu i chciałby wskazać mieszkańcom.
 
– Z Waszego okręgu startuje mieszkająca w Słocinie pani Fryderyka Dziaczyńska-Leja, która w poprzedniej kadencji rywalizowała z panem Szyszką. Jest to osoba bardzo zaangażowana i aktywna, dlatego z przekonaniem udzielam jej poparcia.
 
– Mimo wszystkich zastrzeżeń wobec prezydenta Ferenca, wygląda na to, że znów ma on szansę zwyciężyć w I turze. Na koniec chcę więc zapytać, czy nie można było wystawić wspólnego kandydata PiS i Platformy, który miałby poparcie całej szeroko pojętej lokalnej prawicy i realne szanse w walce z lewicowym rywalem?
 
– Nie dało się tego zrobić, bo liderzy obu partii uważają, że tak duże formacje w mieście wojewódzkim – dbając o swoją tożsamość – muszą wystawić własnego kandydata i nie może być mowy o tego typu porozumieniu. Przyznaję, że jest to rozumowanie niepozbawione słuszności.
 
– Nawet jeśli gra jest z góry przegrana?
 
– No cóż. Wynik demokratycznych wyborów nigdy nie jest z góry przesądzony. A co do wspólnego kandydata, to – chociaż wiem, że nie byłoby to proste – myślę, że w Rzeszowie, gdzie radni PiS i Platformy dobrze ze sobą współpracują, można było wznieść się ponad podziały i takiego wspólnego kandydata wyłonić.

Jestem świeckim magistrem teologii katolickiej sympatyzującym z odradzającym się w Kościele ruchem tradycjonalistycznym. Tematy najbliższe mi na polu teologii, związane w dużej mierze z moją duchowością, to: liturgia (w tym historia liturgii), mariologia i pobożność maryjna, tradycyjna eklezjologia oraz szeroko pojęta tematyka cierpienia w odniesieniu do Ofiary krzyżowej Jezusa Chrystusa. Przez lata zajmowałem się także relacją przesądów do wiary katolickiej. W życiu zawodowym zajmuję się redakcją i korektą tekstów (jestem również filologiem polskim) oraz pisaniem. Zapraszam na stronę z poradami językowymi, którą wraz ze współpracownikami prowadzę pod adresem JęzykoweDylematy.pl. Ponadto pracuję w serwisie DziennikParafialny.pl. Moje publikacje można odnaleźć w licznych portalach internetowych oraz czasopismach.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka