Zainteresowała mnie informacja (a właściwie przeciek) z posiedzenia klubu parlamentarnego Platformy Obywatelskiej. Donald Tusk groził wyrzuceniem z partii posłów przeciwnych ustawie o związkach partnerskich. „Jeśli się nie podporządkują, mogą sobie tworzyć własne ugrupowanie” - powiedział. Zastanawia determinacja szefa partii, która szczyci się szerokim spektrum poglądów swoich członków, a co za tym idzie – wyborców. Spotkanie odbyło się w dniu przegłosowania w sejmie paktu fiskalnego z pomocą naginania przepisów konstytucji. Premier podbudowany tym sukcesem zabrał się z werwą do przepchnięcia kolanem przez parlament kolejnej kontrowersyjnej prawnie (część konstytucjonalistów twierdzi, że niezgodnej z polską konstytucją) ustawy. W przypadku wygrania przez PIS następnych wyborów parlamentarnych naraża się na kolejne argumenty za wnioskiem do Trybunału Stanu i odpowiedzialność karną. Co się stało z liberalnym Donaldem Tuskiem? Jaka inna przyczyna czy groźba skłania do takich lemingowych posunięć?
Dla kondycji życia publicznego takie przyciśnięcie do muru niektórych posłów i senatorów ma dobre strony. Poznajemy bardziej przyszłych kandydatów na te i inne zaszczytne funkcje. A z łamaniem kręgosłupów to przesada. Posłem się bywa - człowiekiem się jest całe życie.