#prawo-cytatu Ślady działań geoinżynieryjnych typu SRM (modyfikacji promieniowania słonecznego)
#prawo-cytatu Ślady działań geoinżynieryjnych typu SRM (modyfikacji promieniowania słonecznego)
Waldemar Żyszkiewicz Waldemar Żyszkiewicz
513
BLOG

Bęben maszyny losującej, czyli USA dzisiaj

Waldemar Żyszkiewicz Waldemar Żyszkiewicz USA Obserwuj temat Obserwuj notkę 48
O tym, co zaistnieje, a czego współcześnie nie ma, decydują teraz w zachodnim świecie właścicielsko zintegrowane media. Dlatego Kongres Stanów Zjednoczonych może zajmować się „ukrytymi przez rząd ciałami Kosmitów”. Ta sama izba cenzuruje jednak Roberta F. Kennedy’ego Jr., a także ignoruje zawartość laptopa Huntera Bidena. Natomiast słynny gadżet Chat GPT – marzenie naiwnych fantastów oraz cwanych polityków – po prostu kłamie.

Nie było przecież żadnej geoinżynierii, mimo że miliony ludzi od lat obserwowały jej przejawy na niebie ponad swymi głowami, nie tylko zresztą w Ameryce Północnej, ale wszędzie tam, gdzie globaliści – głównie za sprawą USA i NATO – mają naprawdę sporo do powiedzenia. Pamiętam, że w tym samym czasie, gdy niezborne z komunikacyjnego punktu widzenia swoiste szachownice z polami o romboidalnych kształtach zaczęły się pojawiać na pogodnym niebie również i u nas, przeczytałem w sieci krótką, ale dość poruszającą relację pewnego nowojorczyka. Ten, ujrzawszy na niebie dziwne, nieobserwowane wcześniej zjawisko zadzwonił do centrum ochrony powietrznej kraju i zapytał, o cel takich działań oraz skład chemiczny pozostawianych na niebie smug…

Zaniepokoił się wtedy, gdy od oficera dyżurnego usłyszał, że służby odpowiedzialne za bezpieczeństwo przestrzeni powietrznej USA niczego takiego nie potwierdzają, lecz telefonującemu zalecają spokój i pożyteczne zajęcie się własnymi sprawami. – Wtedy zrozumiałem, że mamy problem – brzmiał krótki komentarz nowojorczyka, któremu zdarzało się jednak od czasu do czasu spoglądać w górę…

Houston, mamy problem
 
Naśladowcom spostrzegawczego Amerykanina, również w Polsce, tłumaczono tyleż uparcie, co nieprzekonująco, że to zwyczajne smugi kondensacyjne, które są naturalną konsekwencją przelotu maszyn o napędzie odrzutowym, ignorując uwagi o różnicach między smugami kondensacyjnymi a tym, co wkrótce uzyskało międzynarodową nazwę CHEMTRAILS. Bo pierwsze po chwili się rozwiewają, nie występują gromadnie i nie zasnuwają pogodnego nieba, tak jak czynią to właśnie niemające związku z korytarzami powietrznymi i rutynowymi trasami przelotów smugi chemiczne, czyli owe chemtrails. Gdy pobłażliwe perswazje nie zadowalały ciekawskich, ruszyła agresywna kampania stygmatyzowania i ośmieszania: oszołomy, świry, wyznawcy teorii spiskowych itd. itp. Trzeba przyznać, że kategoria „teorii spiskowych” naprawdę nieźle się kreatywnym pracownikom amerykańskiej centrali wywiadowczej (CIA) udała.  Podobnie jak zakłamujący rzeczywistość wojenną stempel „polskie obozy koncentracyjne”, który z kolei przewerbowani przez aliantów funkcjonariusze organizacji generała Reinharda Gehlena (utworzona w 1945 Organisation Gehlen, od 1956 jako BND) wymyślili zaraz po wojnie, w latach 50. minionego wieku, tyle że wtedy nie zapadły jeszcze decyzje o jego użyciu przeciw Polsce w walce o kształt korzystnej dla Niemiec polityki historycznej.

Chemtrails stanowiły jeden ze słupów granicznych, oddzielających tzw. media poważne, zwane najczęściej mediami głównego nurtu, od mediów „oszołomskich” i „niepoważnych”, do których w czasie dominacji prasy papierowej żaden z tytułów nie chciał się przecież zaliczać. W Polsce po roku 1989 wyglądało to tak, że na oszołomskie oraz grożące „śmiercią cywilną” tematy decydowały się bardzo nieliczne redakcje, które zresztą również miewały swoje przestrzenie stabuizowane, np. Gazeta Polska nieco inne niż Tygodnik Solidarność.

Bodaj jedynym tytułem, który się przed najgroźniejszymi tematami nie wzdragał, była Nasza Polska, tygodnik wydawany w latach 1995–2016 przez Marię Adamus, szefową Wydawnictwa Szaniec. Sam – usłyszawszy parę razy kwestię w rodzaju: takie rzeczy to sobie możesz drukować w Naszej Polsce – istotnie w tym patriotycznym tygodniku nieraz drukowałem. Nawiasem mówiąc, analiza treści, jakie się tam ukazywały, oraz stopień dociekliwości autorów mogłyby stanowić nie tylko mapę tematów później surowo zakazanych przez tzw. polityczną poprawność, ale i ujawnić pilnie strzeżone granice wolności słowa, które odegrały decydującą rolę w walce o taki właśnie, jaki mamy, mocno okrojony, a nie inny, lepszy i bardziej sprawiedliwy model naszego państwa po roku 1989.

Derecho oraz kapłani klimatyzmu

Wracając do smużenia nieboskłonu przez samoloty, których istnienia przez lata nie potwierdzały służby ochrony przestrzeni powietrznej, okazuje się teraz, że to oczywisty przecież element geoinżynierii, czyli stosowania rozmaitych technik w celu wielkoskalowej modyfikacji pogody, szczególnie w kontekście tzw. globalnego ocieplenia. W tym zwłaszcza prób wpływania na zjawiska atmosferyczne dla oddzielenia Ziemi od życiodajnego promieniowania słonecznego.

Część współczesnych naukowców, konkretnie ta, która zdecydowała się robić w mediach za kapłanów Oświeconego Klimatyzmu, głosi bardzo mocne, co gorsza nieweryfikowalne tezy o groźnych zmianach klimatycznych powodowanych jakoby przez gospodarczą aktywność i styl życia człowieka. Stąd już tylko krok do gołosłownych oskarżeń, że głównymi sprawcami nieszczęść Matki Gai, która zyskuje w tych opowieściach status niemal boski, są oczywiście Słońce oraz gatunek Homo sapiens.  

Pomijając fakt, że te perswazje brzmią sekciarsko i po prostu głupio, to przecież dające się jakoś zweryfikować pomiary temperatur na Ziemi są prowadzone od tak niedawna, że w porównaniu ze skalą geologiczną, a tym bardziej w odniesieniu do szacowanego wieku Kosmosu – w ogóle nie mogą (przynajmniej z metodologicznie odpowiedzialnego, czyli naukowego punktu widzenia) stanowić jakiejkolwiek podstawy do wyciągania tak daleko idących wniosków, jak chcą w to wierzyć ekologiści. Tym bardziej nie należy, w oparciu o wątłe i poznawczo nieadekwatne przesłanki, formułować dyrektyw radykalnej zmiany stylu życia i gospodarowania cywilizacyjnie wypraktykowanego przez rodzaj ludzki w ciągu setek tysięcy lat.

Ale, ale… według dziennika Daily Mail, z 1 lipca br., administracja Josepha Bidena ujawniła zuchwały plan przyhamowania operacji słonecznej na powierzchnię naszego globu, aby zmniejszyć jego nagrzewanie się oraz powstrzymać proces globalnego ocieplenia. Ujawniony tuż przed wakacjami dokument rządowy odwołuje się do zgody Kongresu na takie badania i sygnalizuje rozpoczęcie ramowego programu prac nad modyfikacją promieniowania słonecznego (Solar Radiation Modification, dalej SRM) dla szybkiego schłodzenia powierzchni planety… Nie ma co, odważny ten Biden: nie dość, że walczy o Ukrainę, to chce jeszcze przyciemnić ludziom Słońce, nie patrząc przysłowiowego końca. Zauważa to nawet cytowana gazeta, pisząc: „Mimo ostrzeżeń części uczonych, że zmiana chemicznego składu atmosfery może przynieść niepożądane skutki uboczne, ekipa Bidena ujawniła, że jest otwarta na działania, których jeszcze nigdy dotąd nie podejmowano”.

Podobną powściągliwość wobec zamiarów „przygaszania Słońca”, w czym mają być pomocne klimatyczno-pogodowe dane przetwarzane przez superkomputer o nazwie Derecho, okazują nawet politycy Unii Europejskiej, wskazując nie bez racji, że technologie geoinżynierii „wprowadzają nowy typ zagrożeń dla ludzi i ekosystemów, mogą też powiększyć nierównowagę między narodami, stać się zarzewiem konfliktów, przysparzając wielu administracyjnych, etycznych, prawnych i politycznych problemów”.

Bill Gates jako bóstwo solarne
Ten dystans mediów głównego nurtu, wyrażony w powściągliwym języku debaty oficjalnej, już daje sporo do myślenia. Warto zobaczyć, co zatem na temat uzurpatorskich i śmiertelnie dla ludzkości groźnych planów międzynarodówki globalistycznej lub raczej ponadpaństwowej unii superbogaczy mają do powiedzenia ci, którzy geoinżynieryjne działania śledzą nie od dziś i w język się nie gryzą.

Dane Wigington, twórca witryny GeoengineeringWatch.org, mówi o sobie, że jest osobą niepolityczną, nie ma temperamentu aktywisty, ale zależy mu na bezpiecznej przyszłości własnych dzieci. Zaczynał jako entuzjasta odnawialnych źródeł energii, swój dom w Kalifornii wyposażył w kosztowną fotowoltaikę, nic więc dziwnego, że filtry stawiane przez latające w kratkę odrzutowce zaczęły go poważnie irytować. W niektóre pogodne dni tracił przez nie, jak sam szacuje, 50 do 70 proc. możliwej do uzyskania energii elektrycznej. To skłoniło go do zbierania danych, którymi dziś dzieli się w rozbudowanej już mocno witrynie. Dane z obserwacji działań geoinżynieryjnych, które w punkcie wyjścia stanowią celowe oddziaływanie na lokalną pogodę, ale finalnie powodują zmiany klimatu w znacznie szerszej skali, nie są bynajmniej optymistyczne.

Mgliste filtry przeciwsłoneczne (skutek owych chemtrails, których realność władze przez dekady negowały) i aerozole z nanocząsteczek wstrzykiwane w stratosferę nie pozostają przecież bez wpływu na poziom promieniowania słonecznego, chemizację gleby, warunki wegetacji roślin, bioróżnorodność środowiska, wreszcie zaburzenia opadów atmosferycznych, w tym na słynne kalifornijskie susze. Sam Dane Wigington jest przekonany, że obecne anomalie pogodowe, podobnie jak coraz częściej obserwowane turbulencje klimatyczne, są w sporej mierze spowodowane przez aroganckie próby wchodzenia praktyków geoinżynieriii oraz ich sponsorów w rolę Pana Boga.

Próby znalezienia hasła osobowego „Dane Wigington”, którego witryna rejestruje już blisko 45 mln indywidualnych odwiedzających, w anglojęzycznej wersji Wikipedii odsyłają, jakżeby inaczej, do hasła „Spiskowa teoria o celowym powodowaniu suszy w Kalifornii”, w którym nazwisko twórcy GeoengineeringWatch.org pojawia się w przedostatnim akapicie, w kontekście oczywiście ośmieszającym i lekceważącym, jak to u fakt-czekistów jest w zwyczaju.

Jednak świadomość, że coś za tym wszystkim może się kryć, zaczyna szerzej docierać do opinii publicznej, nie tylko zresztą u Amerykanów. Pojawiają się artykuły i wywiady, niektórzy ubolewają, że koncept celowego powodowania braku opadów w Kalifornii zyskuje u ludzi coraz większy posłuch. Z początkiem lipca br. godzinną rozmowę z Wigingtonem przeprowadził nawet ubiegający się o nominację Partii Demokratycznej Robert F. Kennedy Jr., który podkreślił zarówno wagę coraz częstszych w ostatnim okresie zaburzeń klimatycznych, jak i nieukrywane ambicje „solarne” Billa Gatesa. Warto tu może przypomnieć, że o zamiarach „celowego przyćmienia Słońca” oraz uzupełnienia spowodowanych tym niedostatków energetycznych dzięki elektryczności uzyskanej z własnych elektrowni jądrowych, pisał sam Gates w swej szeroko reklamowanej, w Polsce wydanej przez Agorę, książce „Jak ocalić świat od katastrofy klimatycznej”. Czy może być lepszy przykład hubris, tej bezbrzeżnej pychy, niż ujawnione tu urojenia wielkościowe słabo wykształconego superoligarchy?  

Pyszne opryski z aluminium
RFK Jr. nie ukrywał obawy, że zamiar modyfikacji globalnej struktury klimatu dla uniknięcia obserwowanych i mierzonych dziś parametrów atmosferycznych może być groźniejszy dla ludzkiego bytowania na Ziemi niż same zachodzące dotąd zmiany. I zapytał Wigingtona, który obserwuje zjawisko już od dwóch dekad, o ocenę dotychczasowych prób geoinżynieryjnego oddziaływania na klimat. Spróbujmy streścić najistotniejsze wątki i dane, przedstawione w rozmowie.

Założyciel GeoengineeringWatch.org powiedział, że wdrożone dotąd w tym celu zróżnicowane zresztą interwencje w poważnej mierze wpływają na obserwowany dziś model pogody, intensywność upraw, produkcję żywności, bioróżnorodność i wreszcie na ludzkie zdrowie. Czy to nie przesada? Chyba nie, skoro dane z mapy sporządzonej przez Grupę ETC oraz Fundację Heinricha Bölla pokazują, że liczba rozmaitych przedsięwzięć w tym zakresie wzrosła od 300 w roku 2012 do przeszło 1700 w roku bieżącym. Działania takie obejmują nie tylko przechwytywanie i usuwanie śladu węglowego, ale też redukcję promieniowania słonecznego czy modyfikację pogody w wielu rejonach ziemskiego globu.

Po ujawnieniu przez Biały Dom poparcia dla geoinżynieryjnych prób przeciwdziałania skądinąd wątpliwemu „ociepleniu klimatu” wszyscy, którzy od lat mówili o „opryskach” z chemicznych smug na niebie, mogą teraz spokojnie pozbyć się ośmieszającego miana „foliarzy”. Z kolei mniej komfortowo będą się mieć ci, którzy wbrew naocznym faktom istnieniu owych chemtrails uporczywie przeczyli… Cóż, za brak krytycznego, samodzielnego myślenia oraz zdrowego rozsądku zwykle jakoś trzeba zapłacić.
Najgorsze jednak, że zasadniczym składnikiem aerozoli, które tworzą chemiczne (nie kondensacyjne) smugi na niebie, są nanocząsteczki aluminium, a przecież aluminium jest neurotoksyną zarówno dla zwierząt, jak i ludzi. Aluminium (przydatne jako lusterko odbijające promienie słoneczne) niszczy systemy korzeniowe roślin i drzew, zabija mikroflorę bakteryjną gleby, niekorzystnie wpływa też na jej odczyn pH. Jeśli – jak mówi Wigington – w przedsięwzięciach  geoinżynieryjnych umieszcza się w atmosferze dziesiątki milionów ton nanocząsteczek aluminium rocznie, to trudno się dziwić, że liczba schorzeń neurodegradacyjnych, w tym chorób Parkinsona czy Alzheimera, rośnie teraz lawinowo. Badacze już od połowy lat 60. doskonale wiedzą, że akumulacja aluminium w ośrodkowym układzie nerwowym człowieka jest istotnym czynnikiem katalizującym rozwój choroby Parkinsona.

A przecież cząsteczki aluminium nie wyczerpują sprawy. W glebie terenów, nad którymi robi się takie „geoinżynieryjne opryski”, oprócz aluminium wykrywa się również zwiększoną obecność baru, strontu, tytanu, manganu, włókien polimerowych, środków czynnych powierzchniowo oraz grafenu. Co więcej, takie aerozole mogą być też wykorzystane jako nośniki broni biologicznej. W dwudziestoleciu 1949–1969 przeprowadzano już w USA takie próby w otwartej przestrzeni nad terytorium kraju.

Nowa ścieżka maltuzjanizmu?  
Wnioski Dane’a Wigingtona są alarmujące: geoinżynieria uprawiana na dużą skalę od drugiej wojny światowej, a nasilona od trzech-czterech dekad, sama pozostaje przyczyną katastrofalnych zjawisk pogodowych oraz niekorzystnych zmian klimatycznych. Inaczej: to właśnie podjęte przez globalistów modyfikacje klimatu napędzają proces jego zauważalnej degradacji, a mimo to sprawcy problemów próbują wmawiać światu, że przyczyną klimatycznej katastrofy, którą sami rozpętali, są ludzie jeżdżący samochodami oraz jedzący mięso.

I znów okazuje się, że tak naprawdę wcale nie idzie o klimat, lecz o wdrożenie przez krąg samolubnych oligarchów drastycznej agendy, mającej na celu mocną depopulację ziemskiego globu. Czy i kiedy szwedzka Pipi Thunberg dostrzeże wreszcie, w co została cynicznie wmanipulowana?  

7 sierpnia 2023
Waldemar Żyszkiewicz

pierwodruk: Prawda jest ciekawa. Gazeta obywatelska założona w 2011 roku przez Kornela Morawieckiego, przywódcę Solidarności Walczącej, nr 16 (302) z 8 sierpnia 2023 roku

Nagroda czasopisma „Poetry&Paratheatre” w Dziedzinie Sztuki za Rok 2015 Kategoria - Poezja

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka