Poganin Poganin
393
BLOG

Paweł Lisicki, czyli Third Quest dla opornych

Poganin Poganin Kultura Obserwuj notkę 9

W ostatnim „Uważam rze” Paweł Lisicki podejmuje odważną próbę obrony przekazu ewangelicznego dotyczącego narodzin Jezusa. Należą się autorowi najpierw gorące pochwały za to, że nieco krytycznej wiedzy z biblistyki nurtu Third Quest konserwatywnym czytelnikom przekazuje, referując do tego dość rzetelnie główne argumenty na rzecz stanowiska, jak sam przyznaje, wśród biblistów dominującego. W biblistyce ostatnich dwudziestukilku lat dzieją się bowiem rzeczy niezwykle ciekawe: po pierwsze, wprzęga ona na niespotykaną dotąd skalę rezultaty badań innych dziedzin (przede wszystkim wyniki badań historyków judaizmu międzytestamentalnego, ale też antropologów porównawczych czy socjologów religii), po drugie zaś, traci ona swój dawny charakter wyznaniowy zyskując znacznie na naukowej obiektywności. Nie należy naturalnie przekładać rozumienia „obiektywności” z nauk przyrodniczych na nauki historyczne. Jak słusznie zauważa Lisicki, chodzi jedynie o przedstawianie kolejnych hipotez (gdyż pewnego o Jezusie nie wiadomo zbyt wiele), z których każda kolejna winna stanowić lepsze wytłumaczenia danych, czyli być kolejnym przybliżeniem do prawdy.
W swoim tekście autor nie ustrzegł się jednak pewnych tendencyjnych interpretacji. Z faktu, że ciągle zdarzają się badacze podważający dominujące stanowisko (np. dotyczące chronologii powstania ewangelii) czyni argument osłabiający tezy całego nurtu, podczas gdy jakimś cudem wyłączone spod tego osłabiającego wpływu okazują się badacza wyrażające stanowisko, z którym autor sympatyzuje, ich bowiem wnioski przedstawia jakby to były właśnie „prawdy objawione”. Otóż nie są.
Przechodząc do meritum, chciałbym odnieść się do kilku argumentów Lisickiego.
 Po pierwsze niezbyt elegancką manierą jest przytoczyć listę argumentów przeciw danej tezie, by potem się z nimi lekko rozprawić sformułowaniem, iż „są słabe”. Otóż słabe wcale nie są. Chyba, że Lisicki zamierzał jedynie bronić tezy iż Jezus mógł się urodzić w Betlejem. Wydaje się jednak, że w bronionej przez niego „twierdzy” poza tym elementem znalazła się i opowieść o spisie ludności, i rzeź niewiniątek, i ucieczka do Egiptu, i narodziny w grocie wśród pasterzy, i odwiedziny magów. Żadnych argumentów za spisem ludności Lisicki nie przytacza, co poczytuję mu za zdrową ostrożność (argumenty przeciwko spisowi ludności czytelnik znajdzie na stronie kritikos.pl). Gdyby próbował, jak to czyni Jan Lewandowski, dowiódłby po prostu, na jakim historycznym chciejstwie opiera się cała ta konstrukcja. Spisu bowiem wówczas nie było i być nie mogło (odsyłam do wspomnianego artykułu). Podobnie wymysłem jest opowieść o rzezi niewiniątek. Herod miał wokół siebie wystarczająco wielu nienawidzących go gorąco wrogów, by opowieść o takiej zbrodni przetrwała, tymczasem nie znajdujemy jej nigdzie poza Mateuszem, ani u Flawiusza, ani w Talmudzie, ani nigdzie indziej. Faktem jest, i może to ten fakt jakoś odbija się w tej bajce, iż Herod, kierując się podejrzliwością, kilkoro dzieci uśmiercił, ale były to dzieci wyłącznie z jego własnej rodziny (no i nie jestem pewien, że były to niemowlęta, równie dobrze mogli to być po prostu krewni w wieku dojrzałym zagrażający jego tronowi). Czyżby Jezus należeć miał do rodziny Heroda? Opowieść ta jest zresztą wyraźnym przeniesieniem znanego (choćby z Flawiusza) midraszu o narodzinach Mojżesza, który również miał zostać rozpoznany jako zagrożenie przez kapłana królewskiego w przepowiedni dla faraona, co zapoczątkowało „rzeź niewiniątek” w Egipcie.
 Lisicki zadaje pytanie, czy środowisko, w którym powstała ewangelia Jana mogło nic nie wiedzieć o Betlejem, jako miejscu narodzin Jezusa, skoro dzieło to miało powstać po ew. Mateusza i Łukasza? I argumentuje, że fakt, iż Jan, ustami ziomków Jezusa umiejscawia jego narodziny w Galilei ma być zabiegiem ironicznym. Odpłacę Pawłowi Lisickiemu jego monetą: wyjątkowo to słabe. Nie jest przecież żadną tajemnicą, że Jan w wielu miejscach wprost polemizuje z tradycją synoptyczną, koryguje jej błędy, np. odnośnie lokalnych Jerozolimskich uwarunkowań, więc przyjmowanie, iż ta kolejna korekta miała by być dla odmiany nie korektą, ale ironicznym potwierdzeniem, nie wytrzymuje krytyki. Co więcej ta linia argumentacji kłuci się z tezą, z którą autor zdaje się sympatyzować (choć nie wprost), iż to ewangeliza Jana jest najstarszą.
 Fakt, że nie da się uzgodnić opowieści Mateusza i Łukasza ma być zdaniem autora argumentem za ich wiarygodnością. Mały sofizmat się tu wkradł. Faktycznie mogłoby to być argumentem, na rzecz tego, iż coś mogło narodziny Jezusa z Betlejem łączyć (na rzecz tego i wyłącznie tego), ale już absolutnie nie na rzecz historyczności całych ewangelii dzieciństwa. Nie da się bowiem wyruszyć jednocześnie w dwóch kierunkach (do Nazaretu, gdzie mieli się udać zaraz po narodzinach wg Łukasza i do Egiptu, gdzie się udali wg Mateusza).
 Ciekawszy jest argument Lisickiego, iż opowieść o Betlejem nie została wymyślona, gdyż nie była potrzebna dla uwiarygodnienia roszczeń mesjańskich. Przytacza dla przykładu inne mesjańskie i mesjanoidalne postaci owych czasów, z których żadna nie wywodziła się z Betlejem podnosząc swoje roszczenia. Słusznie zauważa, że mesjańska interpretacja Mi 5,1 jest dziełem chrześcijańskim. A jednak porównanie Jezusa z innymi mesjaszami nie jest według mnie trafionym argumentem, a to z dwóch względów. Po pierwsze, mamy dwa modele mesjańskie (z grubsza): żydowski i chrześcijański. Większość Żydów oczekiwała od mesjasza, iż doprowadzi do ich tryumfu nad Rzymem i ci mesjasze do tych oczekiwań się odwoływali. Tego zresztą również oczekiwano od Jezusa (a nie wykluczone, że i jego zamierzenia wpisywały się w ten nurt). Po tym, jak mesjasze ci ponieśli klęskę, było jasne, iż mesjaszami prawdziwymi jednak nie byli. Koniec sprawy. Tymczasem chrześcijanie uparli się, iż ich mesjasz jest mesjaszem prawdziwym i to mimo porażki — stąd właśnie konieczność łapania się absolutnie wszystkiego, aby potwierdzić to mesjaństwo. Zwolennicy żadnego innego mesjasza nie przeprowadzili tak dogłębnej (i naciaganej) relektury Starego Testamentu.  Argument Lisickiego byłby trafny, gdybyśmy mieli jakikolwiek wiarygodny ślad, iż Jezus powoływał się na swoje Betlejemskie korzenie za swego życia, w trakcie podnoszenia swych mesjańskich roszczeń. Niczego takiego nie ma. Nie ma żadnego sygnału sugerującego, iż Jezus, bądź jego rodzina czy uczniowie nie akceptują wywodzenia pochodzenia Jezusa z Nazaretu.
 Zupełnie pokraczny (albo dla mnie niezrozumiały) jest argument, iż za prawdziwością tych historii ma świadczyć, iż obaj (Mt i Łk) opierali się na Marku i mieli to czynić dość wiernie. Skoro przepisując od Marka wykazali rzetelność, dlaczego mieliby wymyślać jakieś bajki? Co do tej rzetelności, to można by dyskutować (zwłaszcza odn. Mt), korzystali przecież również ze źródła Q, z równie rozmaitą “rzetelnością”, ale z tym mniejsza. Odpowiedź jest dziecinnie prosta: tam gdzie coś wiem, opieram się na tym, co wiem, chwytam sie tego i pilnuję, by mi nic nie umknęło, chyba, że jest to coś dla mnie bardzo niewygodnego. Tam jednak, gdzie niczego nie wiem, a wypada, abym wiedział (piszę wszak „biografię”), zmyślam. Proste?
 Rozstrzygającym argumentem miałoby być (jest dla Lisickiego) źródło Łukasza (już nie Mateusza?), jakim ponoć miała być Maryja, co sugerują wzmianki w trzeciej ewangelii, iż „zachowywała wszystko w swym sercu”. Czy to dowodzi, iż Łukasz opierał się na relacjach Maryi, czy jedynie, że chciałby nam to zasugerować? Dla mnie jest to teza wątpliwa z następującego powodu. Łukasz wywodził się z tradycji Pawłowej. O czym większość zjadaczy chleba niedzielnych kazań nie wie, ale Paweł Lisicki powinien wiedzieć, Paweł znalazł się w ostrym konflikcie z gminą Jerozolimską (na której czele stał Jakub, brat Jezusa). Choć podjął próby pogodzenia się z Jakubem i s-ką, nie powiodło się to z przyczyn obiektywnych (został aresztowany, w więzieniu zaś chrześcijanie tym razem nie raczyli go odwiedzić). Założone przez niego gminy przez kolejne dziesięciolecia miały status podejrzany, by nie powiedzieć heterodoksyjny. Ewangelia Łukasza jest ich pierwszą próbą otwarcia się na resztę chrześcijan, próbą, która stała się możliwa po tym, jak gmina jerozolimska uległa rozbiciu w wyniku powstania z roku 70 i wcześniejszej śmierci Jakuba. Krótko mówiąc: aby doprowadzić do spotkania Miriam i Łukasza trzeba by skonstruować opowieść o podobnej wiarygodności, jak opowieść o ucieczce do Egiptu i wędrówkach magów. Jestem pewien, że chrześcijanie to potrafią, tej zdolności dowodzili nie raz.

 

Pierwo"druk" wblogosferze przy pantheionie.

Poganin
O mnie Poganin

Bloguję też:: Przy kritikosie także jako Kafir i przy pantheionie

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura