Jednak się wczoraj pomyliłem przewidując, że w nocy lub nad ranem nastąpi atak sił bezpieczeństwa na obozy protestujących zwolenników Mursiego. Wydawało mi się bowiem to niemozliwe, żeby wojsko zechciało dopuścić do zapowiadanych na dzisiaj milionowych demondstracji Braci. Okazało sie inaczej i dzisiejsza demonstracja trwa i to zreszta niejedna. Być może władza jeszcze do ataku nie była przygotowana a może w ogóle obmyślany jest innych plan. W chwili obecnej wiadomo, że władze bezpieczeństwa mają w ciągu 48 godzin zablokować wszystkie wejścia na tereny objete protestem. Nikt nowy do protestujących juz nie dołączy, można bedzie jedynie opuścić teren protestu.
Co dalej? Nie wiadomo. Mozna przewidywać, że mogą być dwa warianty na wypadek odmowy rozejścia się. Pierwszy to działania zmierzajace do wywarcia presji mpsychicznej protestujących i złamanie ich ducha. Policja zapewne odetnie drogi zaopatrzenia, łączność, elektryczność no i oczywiście nad obozowiskiem zaczna krążyć helokoptery, w ktorych widać będzie siły specjalne, czyli groxnie wyglądających terrorystów. Ile przy takiej presji może trwać opór większości protestujących 2 dni? 3 dni. Na tyle zapewne starczy im picia i żywności i tyle wytrzymaja psychicznie. Jest też drugi wariant czyli wariant siłowy. Wczoraj rozważałem wariant Tianan'men. Po głębsej analizie dochodzę do wniosku, że tego typu porównanie jest zwyczajnie nieadekwatne do sytuacji. Studenci z Pekinu byli pełni dobrej woli, z pokojowym nastawiem i wogóle nie mieli broni. Islamiści mimo bagatej pokojowej retoryki, ktora upowszechniają, są bardzo wrogo nastawieni do obecnego rządu, a przede wszystkim są uzbrojeni. Oficjalnie oczywiście temu zaprzeczają, ale doniesień o tym, że do obozów dotarły znacznie ilość broni z przemytu sa coraz powszechniejsze. Wejście policji na teren obozów spotkałoby się więc zapewnie z twardą odpowiedzią ze strony islamistów. Bez wątpienia doszłoby do przelewu krwi, zginęliby ludzie.
W BBC oglądałem dzisiaj korespondencję nagraną w obozie Rabaa. Dziennikarz rozmawiał z dziewczynkami w wieku 10-12 lat, które też są w tym obozie. Zarzekały się, że są tam, bo gotowe są umrzeć. Za demokrację, za religię, za Morsiego.To jest rzeczywiscie trudny problem. W ostatnich dnaich obozy juz wprost stały sie żywymi tarczami. Tam nie tylko koczują mężczyźni w kwiecie wieku, zdolni fizycznie do walk z policją. Tam także przebywają całe duże rodziny: matki, żony, dzieci, dziadkowie. Nie, rodziny te nie przybyły do obozów, aby strzelać. Oni przybyli po to ąby chronić swoich synów i mężów, służąc jako ich żywe tarcze. I tak jak ta dziewczynka, z którą rozmwiał dziennikarz BBC, także oni są gotowi oddać życie w tej walce. I tylko nasuwa się pytanie, raczej retoryczne, kto politycznie byłby większym beneficjentem gdyby rzeczywiscie krew w tych obozach sie polała.
Jak więc cała sprawa zostanie rozwiązana i ile osób poniesie ostatecznie w tej rozgrywce śmierć przekonamy się wkrótce. W każdym razie przed egipskim rządem bardzo trudna, delikatna i niebezpieczna operacja do przeprowadzenia. Jak im się uda ją wykonać tanim kosztem, bez "nadmiernej ilości ofiar, to wygra. Gorzej, jeśli im się to nie nie powiedzie. Na razie dostali ważne wsparcie od Amerykanów, którzy ustami Kerrego zajęli wreszcie wyraźne stanowisko i nazwali odebranie władzy Morsiemu ratowaniem demokracji. Jednoczesnie jednak ogłosili, że w poniedziałek ich amasady w Kairze i i w paru innych jeszzce krajach arabskich będą nieczynne. Oni wiedzą, że może być gorąco.
