Olgierd Jedlina Olgierd Jedlina
551
BLOG

Też se lubię czasem siknąć

Olgierd Jedlina Olgierd Jedlina Polityka Obserwuj notkę 2

Dzisiejszym kolejowym brejking niusem nie jest wcale informacja o tym, że unijny komisarz zapowiedział (po raz kolejny), iż Komisja Europejska nie zgodzi się na przesunięcie 1,2 miliarda euro z kolei na drogi. Dzisiejszym kolejowym brejking niusem nie jest również prosty wniosek, że najprawdopodobniej ta kasa przepadnie, bo kolejarze, choćby się mieli posikać, w dwa i pół roku nie będą jej w stanie wydać. Dzisiejszym kolejowym brejking niusem jest informacja o sikającym przedstawicielu kolejarzy.

Dla mnie żadna sensacja – przycisnęło chłopa, a że ma podobno chore nerki, to musiał bezzwłocznie. W konkretnym miejscu i w konkretnym czasie. Pech chciał, że wypadło na jeden z peronów Centralnego w Warszawie. Pech piętrowy w dodatku.

W dawnych, dobrych czasach było tak, że kolejowe dworce – wiem, trudno młodym ludziom będzie w to uwierzyć – służyły do tego, żeby zatrzymywały się na nich pociągi. Ale to było w czasach słusznie minionych. Dzisiaj dworzec to wrzód na kolejowej dupie. Pociągów kilka razy mniej niż kiedyś, pasażerów również (szok! nie?), a dworce dalej te same. W dodatku niektórych zamknąć się nie da.

Jeszcze dwadzieścia lat temu wsiadłby kolejowy przedstawiciel w pierwszy pociąg odjeżdżający z peronu i odlał się jak człowiek. Dzisiaj – niedasie. Są perony, na których człowiek szybciej umrze z głodu (a co dopiero posika), niż doczeka się na pociąg.

Jeżeli już doczeka musi się zmierzyć z następnym – skądinąd słusznym – zakazem. Korzystania z toalet podczas postoju pociągu na stacji. Obowiązującym w taborze z tak zwanym obiegiem otwartym. Ponieważ takiego jest zdecydowana większość, przedstawiciel kolejarzy nie miał żadnych szans. Mając chore nerki – nie miał żadnej pewności, czy skład przyjedzie, czy punktualnie i czy w zaplanowanym zestawieniu.

Zwłaszcza, że (mając chore nerki) był przedstawicielem kolejarzy. Związkowym kacykiem. Któremu przecież nikt nie podskoczy. I ja go doskonale rozumiem. Też czasami muszę se siknąć. I proszę mi wierzyć – nie ma nic przyjemniejszego niż lanie po własnym. Wyjść o brzasku na swoje, bosą stopą ranną rosę poczuć, żab i świerszczy posłuchać, rozwiązać troki od kalesonów i… zjednoczyć się z Naturą.

Dlatego rozumiem związkowca. Ponieważ ja, lejąc w plenerze, leję na swoje. Mam na to dwa akty notarialne, wyciąg z księgi wieczystej oraz – jeżeli zajdzie taka potrzeba – świadectwo sołtysa, wójta i proboszcza. Kwestię, że nikt mi nie cyknie fotki, bo wiem, gdzie lać, żeby mi nikt fotki nie cyknął – pomijam.

Jednak go nie usprawiedliwiam. Ponieważ potraktował przestrzeń publiczną, jak swoją prywatną. Ktoś mu na to zaczął pozwalać, ktoś pozwalanie pielęgnował, ktoś nie powiedział: DOŚĆ.

Choć mógł. 

»... Jednym z Polokoktowców jest Olgierd Jedlina, redaktor pisma "Pasikonik", żyjący spokojnie w swoim poukładanym świecie z narzeczoną Ewą. Jego spokój burzy schwytanie jego przyjaciela Adasia przez agentów Kilkujadka. Adasiowi udało się samodzielnie stworzyć formułę Kingsajzu, co może przynieść Polokoktowcom trwałe bezpieczeństwo, jednak dla Adasia staje się przyczyną zguby...« (http://www.zgapa.pl/zgapedia/Kingsajz.html)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka