Rosja wczoraj wieczorem zdementowała irańskie "info" o wspólnych manewrach w Syrii*. W międzyczasie cała ta sprawa narobiła sporo hałasu, co wskazuje oczywiście na to, że czołówka irańska jest w stanie skrajnej histerii i paniki. Mułłowie boją się straszyć wojną, żeby nie wywołać z lasu izraelskiego wilka - i tak juz szczerzącego ostre skądinąd kły - więc szukają schronienia pod parasolem rosyjsko-chińskim, strasząc rzekomymi "manewrami".
Na miejscu mułłów, po rosyjskim dementi, nie polegałbym też zbytnio na ulotnych z natury "parasolkach chińskich" - niezależnie od tego, że następna runda rokowań w sprawie przerwania programu atomowego odbędzie się na początku lipca w Pekinie. Obecne rozmowy w Moskwie zakończyły się niczym, choć baronessa Ashton wyjątkowo efektownie szczerzyła kły do kamer, a jej irański rozmówca miał coraz bardziej spsiały wyraz twarzy.
Od dawna zastanawiam się, dlaczego właściwie nie powiedzieć wyraźnie czegoś, co i tak wszyscy zainteresowani dobrze wiedzą... USA i Izrael w ostatnich latach dokonały tak gwałtownego skoku w dziedzinie wojny cybernetycznej, że Iran - czy inne tego rodzaju rwące do przodu państwa III Świata - pozostał na samym końcu cywilizacyjnego ogona. To tak jakbyśmy porównywali jakiegoś np. Korteza i dzikusów machających dzidami na plażach w Meksyku.
Najnowszy "Washington Post" pisze, że USA i Izrael w ciągu 5 lat - w ramach tajnego programu "Igrzyska Olimpijskie" - wypracowały wirusa "Flame" penetrującego wszystkie systemy komputerowe w Iranie. Także sympatyczny "Stuxnet", który sparaliżował na wiele miesięcy irańskie wirówki, był wynikiem tej owocnej współpracy. Najważniejsze są jednak sygnały..., że wszystkie te "konie trojańskie" to tylko rozgrzewka przed finałowym meczem.
@
*http://prawdalezynawierzchu.salon24.pl/427925,widoki-na-przyszlosc