karol7422 karol7422
156
BLOG

PISMAK cz.9

karol7422 karol7422 Gospodarka Obserwuj notkę 0

 

Podobieństwo wszystkich postaci w niniejszym blogu,do postaci rzeczywistych jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone, ale .....

Łatwo przyszło, łatwo poszło. Teraz rozglądał się za następną kandydatką na jego kobietę. Jego potrzeby stale rosły, jakby mu lat ubywało.

Dzisiejszy dzień zaczął się nawet nie najgorzej. Po kawce i nabazgraniu kilku podpisów na pisemkach przygotowanych przez jego ludzi, w odpowiedzi na śmieszne podania najemców jego firmy, dał znak Jadzi, że może przyjąć codzienną dawkę nowinek. Dzisiaj kolej była na księgówkę. Śmiał się w duchu z bladej jak ściana, suchej kobieciny, w której w żaden sposób nie można było zobaczyć prawdziwej bestii finansowej, cwanej jak lis prawniczki, pracującej dzień i noc nad dobrym obrazem jego firmy. Pani Róża była mu dozgonnie wdzięczna, za jego tolerancję na jej wadę, jaką było palenie obłędnych ilości podlej jakości papierochów. Naturalnie u niego nigdy by się nie odważyła zapalić. Jej oddech już starczał na zasmrodzenie jego gabinetu, ale on tolerował to, bo wiedział, że nigdzie nie dostanie lepszej księgówki.
- No dawaj Róża, co tam masz pod spódnicą – lubił ją drażnić prostackimi odzywkami.
-  Uśmiejesz się – Róża zrobiła zadowoloną minę, co wyglądało jakby dostała porażenia nerwu twarzowego.
Pozwalał jej na kumplowanie, jak byli sami.
- My to mamy szczęście do mediów. Mam informację, że jurto w ogólnopolskim wydaniu ukaże się nasz artykuł. Nasz chłopak ładnie się spisał i napisał, haha – jej śmiech brzmiał jakby płuca się zapadały.
- No nareszcie. Tyle kasy i takie długie czekanie. Co te pismaki sobie wyobrażają. Masz podliczone wszystkie nasze wpłaty?
- Jasne. Dokładnie to ....
- Rząd wielkości mi mów
- 45 tysięcy
- Skąd masz cynk i na ile to pewne?
- Gwarancja 99 % a cynk od sekretarza redakcji. On sam dostał dychę to czuwa. Mieli trudności, bo ten naczelny nowy wącha wszystko i boi się puszczać coś od ludzi których nie zna z konspiry. Ale udało się.
- Dobra. Co jeszcze.
- Drobiazgi z którymi sami damy sobie radę. Nic ważnego nie ma.
- To dobrze, bo ja już dzisiaj czasu nie mam. Lecę na akademię, potem na naradę w urzędzie, potem klub - no zalatany i zarobiony jestem. To na razie.
Wierzył głęboko w to co mówił. Podziwiał się za odporność psychiczną, za odporność fizyczną. Wierzył głęboko, że jest przeznaczony do tych celów i nikt jak on nie potrafiłby ich tak dobrze wykonywać.
Miał zaproszenie na święto psiarni. Bukiet roślinek wymodelowany w jego guście już stał. To do bagażnika. Furka pali jak złoto. Nie lubił jak go inni wozili. Lubił jeździć. Wtedy czuł się najlepiej. Nie przeszkadzały mu ani korki, ani upały, ani kodeksy, ani psiarnia. Na wszystko miał swoje patenty. Na korki – mniejsze miasteczko, na upały – klima, na kodeksy i psiarnie – dobrych kumpli.
Już na niego czekali. Wylewający się z przyciasnego munduru Zbyszek, ocierający pot z czoła Witek. Cześć pracy. Razem do pierwszego rzędu krzeseł. Obok prałat, poseł. Prezesi firm. Dyrektorzy. Śmietanka. Najlepsza drużyna. Znał swoją pozycję w drużynie. Wywalczył ją sobie ciężką pracą. To nie było malutkie boisko. To była ogromna przestrzeń przy lesie, gdzie musiał udowodnić, że jest dobrym, skutecznym graczem. Zrobił to. Teraz zbierał owoce swej dobrej gry i pilnował swojej pozycji, żeby jakiś nowy zawodnik, go nie wyautował.
Gdzieś z boku usłyszał szepty, śmiechy, szuranie papieru. Coś go zaintrygowało. Tam siedziała posłanka, której wydawało się, że może jeszcze wejść do gry. Posłanka, nie rozumiejąca prawdziwej potrzeby ludzi. Posłanka, której wydawało się, że może zmienić fundamenty na których on postawił swoją fortecę. Jej niedoczekanie.
Jednak śmieje się od ucha do ucha, czytając jakiś faksowy papier. Co do cholery jest. Poczuł mrówki na plecach. Przeczucie miał. Artykuł. Coś nie tak jest.
Na trybunie trwała akademia ku czci. Lecie psiarni świętowali. Byli im wdzięczni. Za wszystkie winy innych i brak win swoich. Za to, że widzieli co trzeba widzieć, a nie widzieli co by mogło tej zgranej drużynie zaszkodzić. Zresztą nie było tego tak wiele. Parę mandatów za nic. Parę wejść gdzie nie trzeba. Parę szkód pod wpływem. Nie ma tego, czego by nie dało rady wyprostować. Trzeba tylko wiedzieć jak i za ile. I tyle.
Jego kolej. Kwiaty, marsz na trybunę. Słowa, słowa, słowa. To miał zawsze opanowane. Z tego słynął, że potrafił wygłosić mowę na dowolny temat, w dowolnych okolicznościach, przed dowolnym zgromadzeniem. Wychodziło mu to zgrabnie. Deklaracja sponsoringu. Dalszego. Oklaski. Niedźwiedź z komendantem. Łzy wzruszenia. Dobra.
Dobra. Teraz - co tam czytają. Z czego się tak śmieją. Na jego krześle leży papier. Nie zauważył, kto go tam położył. Faks niewyraźny, ale logo gazety widać a pod nim ogromne – ZŁODZIEJE przy LESIE – a pod nim maczkiem trzy szpalty. Serce go zabolało. Róża – PASZŁA WON. Ona jednak pewno niewinna. Ją też ktoś wprowadził w błąd.
Szybko do fury, do siebie. Po drodze próbował poczytać, co jest. Co tam piszą. Czemu zmienili tytuł. Nie dawał rady czytać. To na koniec tekstu, kto to spłodził. Podpis. Zamurowało go. Pismak łażący w jego okolicach. Dotychczas opędzał się od niego jak od muchy. Nieszkodliwej.
Dobrze, że miał blisko, bo by porozwalał te rzęchy po drodze. Do siebie. Na schodach w chmurze dymu Róża. Łaps ją za kark i do siebie. Masz - Czytaj.
Głos jak ze studni. Oczy Róży wywalone, język się plącze, ale czyta.
- Kurna, kurna, cholera – cholera. Nie ma słów. Zatyka go. Co za gnój. Jak on doszedł do tego. Jak śmiał. Czemu nikt mu o tym wcześniej go doniósł.
Czekaj – to faks – u nas tego nie ma? Jasne, to faks z wydania stołecznego. U nas w kioskach to będzie jutro. Co robić, co robić – na wszystko już za późno. Liczył na opłaconych pismaków a oni go oleli.
Jutro to będą mieli wszyscy. Trudno. Spokój. Co mogą mi zrobić. Co znaczy tak naprawdę taki paszkwil. Nic, nic, nic nie znaczy. Spokojnie. Bez nerwów. Oddychał ciężko. Róży już nie było. Jadzia czujnie kawkę i lampkę koniaczku doniosła. Spokój. Ma przecież jeszcze MOC. Ma przecież jeszcze przyjaciół. Niech te gnidy za wcześnie się nie cieszą.
Co z tego że pismak go opisał. Ze szczegółami. Jego cholerną drogę na szczyt. Jego tworzenie i zbieranie łańcuszka. Firm, firemek, spółek, spółeczek. No nie, tego mu nie daruje. To szczyl. Młody, a taki fałszywy. On już mu załatwi karierę. Gazetowa wesz. Takich to tylko wieszać. Za kilka dni, kiedy opadnie ta fala. Śmiać się będą za plecami. Gęby krzywić, czujnie, by on tego nie zauważył.
Jemu to pikuś.
Kto jutro rano pierwszy do niego przyjdzie z wyrazami poparcia, będzie miał to zapamiętane. Tak, będzie mu to pamiętał. Co jak co, ale pamięć zawsze miał doskonałą. Pamiętał wszystko - co, kto, komu, za ile, ile. Nie darował. Kto mu podpadł, nie darował. Tak długo szukał haka, haczyka, czegoś, że na każdego coś miał. Z zadowoleniem popatrzył na ogromy obraz, za którym schowany był wymyślny sejf. Sejf, który oparł się już ciekawości nieznajomych gości. Wiedział, że na materiały tam zgromadzone może zawsze liczyć.
Najbardziej gniewało go, że na tego Kolczyka nic na razie nie ma. Spokojnie. Wiedział, że zawsze może liczyć na Wachtowego, na Jasia, na Rysia. Zawsze coś się wymyślą. Potem z żelazna konsekwencją wykonają, co im każe. Tak będzie.
Już wiedział.
Teraz.
Takiemu trzeba zabrać jego pióro.
Nikt mu, pismakowi cholernemu, do druku nic nie przyjmie. Koniec.
Tak też się stało.
Jest rok 2004

karol7422
O mnie karol7422

Krytyczny wobec rzeczywistości spółdzielczej

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka