karol7422 karol7422
179
BLOG

TARGÓWEK cz.13

karol7422 karol7422 Gospodarka Obserwuj notkę 0

Podobieństwo wszystkich postaci w niniejszym blogu,do postaci rzeczywistych jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone, ale .....

 

Obudził się z krzykiem. Spocony. Miał wrażenie spadania. Nie wiedział co się stało. Bał się. Lęk szarpał jego trzewiami. Co do cholery. Już obudzony próbował uświadomić sobie, co go tak we śnie przestraszyło. Zdarzało mu się to coraz częściej. Z początku lekceważył to, składał na zbyt obfitą kolacyjkę, której nie potrafił sobie odmówić. Starał się, ale jak za mało zjadł wieczorem, w nocy budził go dojmujący głód i musiał składać wizytę w kuchni i wyjadać z lodówki ulubioną polską kiełbasę. Lekarz odradzał mu to, straszył choróbskami. Psychologa radził.
PASZOŁ WON – dupek jeden. Sam spaślak a innym radzi. Sam kurzy jak huta a innym papieroska żałuje. Cała ta doktorska kasta do dupy. Całe szczęście, że zmieniło się teraz z tabletkami. Wynaleźli już takie, że na wszystko i zaraz pomagają. Takich mu trzeba. Tabletki na zgagę, tabletki na zły nastrój, niebieskie cudeńka najważniejsze.
Zawsze lubił dobrze pojeść. Od najmłodszych lat. Od lat składał sobie ten tłuszczyk. Wiedział, że to głupie, że nigdy już nie będzie musiał korzystać ze zgromadzonych zapasów, ale to było silniejsze od niego. Siedziało gdzieś w genach, wypływało z pierwszych lat dzieciństwa skrytych w mroku niepamięci. Odkąd sięgał pamięcią zawsze miał dostatek jedzonka. Pamiętał pierwsze pajdy chlebusia, posmarowane masełkiem i posypane cukrem. Pycha. Pajda do ręki i wylot na dwór, do zabawy, do kumpli. Matka coś tam gadała, żeby spokojnie zjadł w domu, ale co tam, niech sobie gada a on robi jak uważa.
Zawsze odkąd pamiętał robił to co sam uważał za dobre dla niego i nie zwracał uwagi na innych. Tak już miał. Nie miał skąd czerpać innego przykładu, bo wychowywał się w domu bez chłopa. Mamuśka coś za harda była i chłop nie wytrzymał, a dzieciak był jeden i związku wtedy żadnego między nimi nie było bo mały miał pół roczku. Nie pamiętał ojca, nie było jego zdjęć w domu, matka nie chciała o nim opowiadać. Z początku miał u kolegów przechlapane, bo wyzywali go od znajd a on im ich ojców zazdościł. Szybko jednak obił mordę jednemu z drugim i przestali go wyzywać.
Matka nie miała nigdy problemów z pieniędzmi. Zawsze była w domu a pieniążki miala zawsze. Nie interesował się skąd. Były i już. Wierzył że tak będzie zawsze i było.
Do teraz.
Obawy wzrastały ostatnio o to co dalej. Jak to się potoczy, czy da radę. Czy te duchy straszące go we śnie, zniszczą go. Tak to musi być to, te sny koszmarne, te strachy, poty, trzęsiawki. Jak te cholery tak mu źle życzą. Kiedy coś źle robił. Może wtedy komuś coś zepsuł. Kiedy to migło być. Wracał pamięcią do tych lat, kiedy wchodził w interesy i nic nie mógł sobie zarzucić. Jedynie tylko ten Grucha mógł mieć do niego jakieś wąty, ale wiedział że teraz wcale nie cierpi z powodu wysadzenia ze stołka z firmy, bo znalazł sobie coś innego wcale nie gorszego. Wiedział, że aby taka nienawiść mogła wpływać na jego sny, to musi być coś cholernie złego, a do niczego takiego nie mógł się przecież przyznać. Nic takiego wtedy nie zaszło.
To może wcześniej coś było nie tak. Wtedy jedank panowała komuna i wszyscy coś kręcili. Wszyscy. Nawet obecne autorytety morlne, paluchy miały brudne. Papiery są na nich, że z komuchami kolaborowali. Teraz dopiero, po wielu latach, w zasobach archiwalnych znajdują się kwity, papierzyska pokazujące co kto wart wtedy był. Wcześniej nadymali się, puszyli, jacy to oni przewidujący, wiedzący lepiej. I co się okazało. Że żaden nie ma czystego sumienia. Żaden. Nawet ten najbardziej znany. Prezydent.
On nie musi się niczego wstydzić. Normalnie sobie żył. Mamuśka dawała mu trochę grosza. Czuł się dobrze i w szkółce i potem. Przypominał sobie jak to w szkółce udzielał się. Akademie, pochody. On zawsze w pierwszym rzędzie, z czerwonym sztandarem. Wtedy jeszcze czerwone nie budziło w nim, tak jak teraz, wściekłości. Na nic mu kumple. Jak któryś coś bałaknął, zaraz szedł do swego opiekuna z meldunkiem. Wiedzieli że ma opiekuna. Uważali, ale nie przez cały dzień. Wymieniali między sobą płyty, gadali o radiach co ich słuchali. Jedno Luksemburg i drugie wolna Europa. To tylko ich obchodziło. On zawsze najpierw słuchał jedynego słusznego radia, czytał jedyną słuszną trybunę. Z nich czerpał swoją wiedzą i był pewien, że to jest jedyna słuszna prawda. „Samotny biały żagiel” – cudna lektura. „Czarna Julka” Morcinka jakie to prawdziwe. Ze swego okna widział wieże szybów. Czarne kłęby dymu z kominów zawsze go denerwowały, bo wiedział, że na jego kołnierzu będą tłuste, czarne plamy. Kumple gadali gwarą, on nigdy nie zniżył się do tego języka biedaszybów. On zawsze był tylko prawdziwie polski.
Walczył w tymi głupolami. Może wtedy komuś coś zrobił. Nie pamiętał tego. Zawsze go ciągnęło do wielkich przestrzeni, do czystości do morza. Jak go wezwali do woja, zaraz pomyślał sobie, że to jest wreszcie dla niego. Jak wyraźnie i jak dobrze określony jest porządek. Kto komu podlega, co można, a co trzeba odłożyć. Jak to wyraźnie widać w takim woju. Tak sobie myślał. Dostał się do szkółki w dalekim Orzyszu. Walili tam z armat a i w niego jak z armaty. Wielokrotnie myślał o ucieczce, o odejściu, o wyrwaniu się na zawsze. Jednak myśl o matce na hałdach nie pozwalała mu na wybór wyjścia ostatecznego. Dawał dupy, cierpiał, ale wytrzymywał. Jakoś. Długie pięć miesięcy. Palarnia na schodach. Gorycz po wstrętnych, ale darmowych fajkach. Kibel jak lustro. Szczoteczka i pucen pucen. On jako kot, oni starzyki. Było ich takich od kopalni i hałd więcej. Dzięki nim dawał radę. Nawet zaczął goworzyć. Przypomniał sobie tą pogardzaną wcześniej gwarę. Kopruchy i klopfsztangi, dziouszki i chachary. W przerwie na palenie w kółku kompli czuł się jak w familoku. Krótko. Koniec palenia i znów koty.
Pogardzany. Pobudka. Bieg. Sala. Bieg do koryta. Pajdy komiśniaka z marmeladą i bromówa. Sala. Smród. Sale. Nauki. Budowa dzidy. Dzida bojowa składa się z przeddzidzia, sróddzidzia i zadzidzia. Przeddzidzie dzidy składa się z przeddzidzia przeddzidzia, śróddzidzia przeddzidzia i zadzidzia przeddzidzia. Jeszcze śróddzidzie i zadzidzie i pełna wiedza tajna. Przez dziesięć lat zakaz wyjazdu na zachód z tą wiedzą.
Wytrzymał. Nikogo nie zabił, nie zastrzelił, chociaż na warcie ostre miał załadowane. Teraz wiedział, że cały czas obserwowali go. Szukali odpowiednich. Nie za twardych, nie za miękkich. Jak dobrej gliny. Najpierw ulepić, potem wypalić. Szukali jeszcze nie wypalonych. Wiedzieli, że mają na niego haki. Kiedyś kapral coś sypnął. Porucznik cieplej opierdzielił. On nie domyślał się o co biega. Służył. Kablował. Nie myślał o sobie jako o kablu. Wypełniał obowiązek. Przy okazji dostawał parę zet. Służył.
Czytał na świetlicy co tam było. „Żołnierz Wolności” „Trybuna” ciekawe jak to co się działo opisywali. Lato 68. Gorące. Żydostwo uciekało jak szczury. To zawsze byli ci co jemu zabierali to co jemu się należało. Dobrze. Coś tam do niego docierało. Internacjonalizm. Obrona przed zaborczym imperializmem. Jak trzeba to trzeba. Jechali beteerami. Twardo, ciasno. Wszystko uwierało. Hełm ciążył. Peem z magazynkami między nogami. Smród, rzygać tylko na to wszystko. Noc, przerwa na fajki. Odlewanie, ulga, wręcz radość, że to się skończyło. Nie, jeszcze nie. Dalej trzeba. Kapral warczy, sam ma dosyć. W oddali huki. Strach dupę ściska. W co ich pchają. Co się dzieje. Nikt nic nie wie. Pasy tylko każą białą farbą malować na pancerzach. Jazda. Dalej. Szybko. Jakieś drogi bez nazwy. Chałupy jakieś inne. Ludzi nie widać.
Ranek na polance w zagajniku. Łazik z majorem. Gruby, mundur polowy rozłazi mu się na brzuchu. Na dupie zawiesił kowbojski gnat. Krzyczy coś o obowiązku, o uważaniu na siebie też gada. Trochę ma racji. Jest też jego porucznik z notesikiem. Kiwa na niego ukradkiem. Ukradkiem, tak jemu się wydaje. Wojo widzi wszystko. Już wie kto jest ucho. Trudno. Na razie nic nie ma dla porucznika. Wszyscy trzymają dzioby na kłódkę, pilnują się, bo wiedzą co ich czeka jak niepotrzebnie chlapną jęzorem. Każdy chce dotrzymać do końca tej hecy z całą dupą.
Nie ma do siebie pretensji o nic w tym czasie. Inni do niego też specjalnie nie mają wątów. Nie ma więc o co w snach się bać. Jednak sny nie dają mu teraz spokoju. Coś jest ciemnego, schowanego tak głęboko, że w zwykłych wspomnieniach nie wychodzi. Trzeba jednak pogadać z jakimś dobrym psychologiem.
Na razie jednak inne zadania. Zbliżają się rozliczenia z ogrzewania centralnego. Już wiedział, że będą problemy. Firma dostarczająca ciepło do jego firmy, kazała sobie zapłacić więcej niż uzgodnili, bo podobno otrzymała atest jakości a to kosztuje i za to on musi zmusić ludzi do tego żeby więcej zapłacili, ale tak, żeby nie wiedzieli, że więcej zapłacili. Głowa boli, ale jak trzeba to trzeba. Ma przecież swoją działkę od ciepłowników i jak im nie da to i jemu nie dadzą. Cholera. Co by tu wymyślić.
- Wołać mi tu speca od grzania – znów jest u siebie i rządzi jak panisko.
- Jestem prezesie – spec od grzania ma wielki niebieski już nos i oddech jak z pieca hutniczego po wypaleniu siarkowodoru.
- Mamy problem z rozliczeniem grzania. Jakie rozwiązanie masz.
- Ja, panie prezesie, co ja żuczek biedny. Ja mogę pochachmęcić na jakiś milionik a tu mamy problem na ich dziesięć a może i piętnaście.
- To na ten milionik jak byś zadziałał?
- Trzeba by dodać parę metrów do każdego nieopomiarowanego zasobu, zmienić strukturę podziału na opomiarowanopomiarowane i nieopomiarowane i już by się zgadzało.
- To tak zrób a potem przecinki poprzesuwaj i będzie dobrze. Żadna menda nie policzy i nie da rady zakwestionować.
- Jak pan prezes każe, to tak będzie, ale w razie czego ....
- Nic się nie martw. W razie czego weźmiemy jeszcze za wirtualne ciepło swoje. Jak tego będzie mało weźmiemy tego speca z uczelni co zawsze i ten nam wyliczy co trzeba, a jeszcze doktorat z tego, ktoś z jego magisterków zrobi.
Tak też zrobili i nikt nic nie zakwestionował i wszyscy co musieli to zapłacili, nawet jak trochę popyszczyli.
Jest rok 2003
 
karol7422
O mnie karol7422

Krytyczny wobec rzeczywistości spółdzielczej

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka