Pisze do mnie znajoma z pobytu w Czechach oburzona, że daj spokój i wyobraź sobie - tam nie ma sklepów spożywczych na każdym kroku, w celu zakupienia w nich sero-masło-chleba.
Jadę z kimś w intercity pierwszą klasą, a ów ktoś rozgląda się oburzony, że - daj spokój, ale ta klima jakoś średnio działa.
Udaję się na kawę do "Portofino" wczoraj nad nasze lubelskie sztuczne jezioro, a tam tłum dziki, w nim szczekające psy, koty i dzieci robią niezły szum informacyjny,
w dodatku kelnerka podchodzi, komunikując, że ekspress do kawy im się zepsuł #%$#@&&%!
I jeśli nie mam większego problemu z napisaniem znajomej o swoistym jej rozpasaniu i rozwydrzeniu.
I zupełnie problemu nie mam z uświadomieniem komuś w pociągu, że za moich czasów to się DOPIERO koleją jeździło!
To jednak w trzecim przypadku uruchamia się święte oburzenie.
Może dlatego, że rzecz mnie dotyczy
Może dlatego, że nie pojmuję odpoczynku w dzikim, szczekającym tłumie
A dlatego najpewniej, że nie dociera do mnie, że ekspres może nie działać !!!
Rzecz finalizuję dzisiaj u mojej fryzjerki, która pożycza mi do samolotu świetną lekturę, puentując:
- Jak ja się cieszę, że żyjemy w takich czasach, których jednak tak naprawdę docenić nie umiemy
Ta lektura to trzy pozycje księdza Arkadiusza Paśnika, lubelskiego zresztą kapłana, opisująca zesłańcze losy jego rodziny.
W obliczu ich dramatu czym się być wydaje brak klimy, sklepu i ekspresa?
NIczem zgoła...
Ale śmy się przecie tak już śmy przywykli...