Pseudo-Orygenes Pseudo-Orygenes
455
BLOG

Ania z Zielonego Wzgórza nie w Polsce

Pseudo-Orygenes Pseudo-Orygenes Polityka Obserwuj notkę 0



W dzisiejszej Polsce historia Anny Shirley, zwanej Anią z Zielonego Wzgórza, nie mogłaby się zdarzyć. I to nie dlatego, że nie mamy w naszym kraju jedenastoletnich dziewczynek oczekujących na adopcję, ale dlatego, że… mamy przepisy i procedury. Ba, mamy je coraz ściślejsze, coraz bardziej szczegółowe, coraz bardziej dopracowane (procedowana w parlamencie nowa ustawa o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej liczy sobie, bagatela, 248 artykułów – dla porównania: kodeks karny 363 – chociaż dział poświęcony ściśle postępowaniu adopcyjnemu „tylko” 21). No i te procedury oczywiście nie pozwoliłyby, żeby doszło do jakiejś pomyłki i ktoś zamiast oczekiwanego chłopca dostał dziewczynkę. Zresztą co to znaczy „dostał”? Wszak, w porządnym państwie nie może być tak, żeby ktoś sobie po prostu brał dziecko z domu dziecka i wiózł komuś innemu.

Dzisiaj jesteśmy mądrzy i wiemy, że ten kto, chce adoptować dziecko, musi być odpowiednio przygotowany, sprawdzony, by nie powiedzieć – prześwietlony. Dlatego Mateusz i Maryla Cuthbertowie najpierw musieliby pójść na kurs do ośrodka adopcyjnego, żeby nauczyć się być rodzicami. Tyle że nie rodzicami adopcyjnymi, ale… rodzicami zastępczymi. No, cóż kupiliśmy licencję na program „Pride” – nic że amerykański i mający przygotować do pracy z dziećmi mającymi wrócić do swoich biologicznych rodzin – a sędziowie w sądach rodzinnych wiedzą, że rodzice adopcyjni powinni zrobić taki kurs, więc musimy szkolić. Być może małomówny Mateusz Cuthbert jakoś zniósłby oglądanie amerykańskich cukierkowych filmów i pisanie księgi życia, z której być może dowiedziałby się, dlaczego jakoś boi się kobiet, ale kto wie, czy nie zdyskwalifikowałby się w oczach prowadzących szkolenie. Jednak na pewno oboje by się zdyskwalifikowali, gdyby przypadkiem ujawnili, że dziecko chcą wziąć nie dlatego, że kochają je wielką miłością, ale do pomocy w gospodarstwie. Dzisiaj nauczyliśmy się kierować dobrem dziecka i wiemy, że nie liczą się jego rodzice adopcyjni i ich potrzeby. My mamy niezawodną zasadę dopasowywania rodziców do dziecka. Rodzeństwo Cathbert mogłoby cokolwiek się zdziwić, gdyby się o niej dowiedziało, zwłaszcza gdyby zadało sobie pytanie, jakimiż to kryteriami kierują się pracownicy owych ośrodków, dopasowując do niemowlaka A, zupełnie zdrowego i niemającego żadnych problemów, akurat rodzinę X, a nie Y. Niechybnie mogliby dojść do wniosku, że decydują tu raczej względy innej natury niż dobro dziecka. W każdym razie pracownicy ośrodka adopcyjnego na pewno by im uświadomili, że dobro dziecka nie może polegać na pomocy w gospodarstwie, więc Ania musiałaby poczekać na kogoś, kto będzie myślał tylko o jej dobru, a nie o sobie. Niewykluczone, że wcześniej skończyłaby osiemnaście lat i sama mogła zadbać o swoje dobro.

Ale jeśliby Cathbertowie nawet uwierzyli, że ich potrzeb w ogóle nie powinno się brać pod uwagę, to niewykluczone, że i tak dziecka mogliby nie dostać, bo dzisiaj wiemy, że po to, żeby być rodzicem adopcyjnym, trzeba nie tylko być nieskazitelnym pod względem psychicznym, moralnym i wobec prawa, tudzież urzędu skarbowego, ale też okazem zdrowia w odpowiednim wieku. A z tym Mateusz mógłby mieć kłopoty, bo jak wiadomo, i młody nie był, i z jego sercem nie wszystko było w porządku.

Gdyby jakimś cudem udało się im udowodnić, że na rodziców się nadają, a nawet zmienili zdanie co do pomocy dziecka w gospodarstwie, to i tak Ani raczej by nie dostali, bo jeśli nie daj Boże, gdzieś na świecie byliby jej rodzice, którzy nie zrzekli się praw rodzicielskich, to Ania trafiłaby w tryby machiny systemu pieczy zastępczej składającej się z „jednostek organizacyjnych jednostek samorządu terytorialnego wykonujących zadania w zakresie wspierania rodziny i systemu pieczy zastępczej, placówek wsparcia dziennego, organizatorów rodzinnej pieczy zastępczej, placówek opiekuńczo-wychowawczych, regionalnych placówek opiekuńczo-terapeutycznych, interwencyjnych ośrodków preadopcyjnych, ośrodków adopcyjnych oraz podmiotów, którym zlecono realizację zadań z zakresu wspierania rodziny i systemu pieczy zastępczej”, a do tego rodzin wspierających, asystentów rodziny, asystentów asystentów. A ta machina, której każdemu trybowi Ania Shirley byłaby potrzebna, by uzasadniać jego istnienie, już by jej nie wypuściła.

Może Mateuszowi i Maryli udałoby się zostać jednym z jej trybików, o ile mieliby dość cierpliwości i wcześniej nie popukali się w głowy. Ale to byłaby zupełnie inna historia. Śmiem twierdzić, że niekoniecznie lepsza i ze szczęśliwym zakończeniem.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka