Retiarius Retiarius
262
BLOG

Auschwitz – Strefa interesu. Ale nie tego … .

Retiarius Retiarius Polityka Obserwuj notkę 9
Może to znak naszych konsumpcyjnych czasów, ale nie da się ukryć, że symbolika Auschwitz stała się cennym … „znakiem towarowym”. Doskonale świadczy o tym zalew powieści z „Auschwitz” w tytule. Ale czy instrumentalizacja tego symbolu ma tylko wymiar ekonomiczny? Czy charakter „strefy interesu” wokół Auschwitz nie jest znacznie poważniejszy aniżeli fantazjowanie licznych pisarzy i reżyserów? I czy podejmowane w tej strefie działania nie mają o wiele poważniejszych i dalekosiężnych skutków?

Kilka dni temu miała miejsce sesja edukacyjna „Obraz Auschwitz w kulturze masowej - fantazja twórców, a wierność historii” zorganizowana przez Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau.
Dwa referaty, jeden dotyczący filmu a drugi beletrystyki, nie pozostawiły złudzeń – fantazja twórców sprawia, że ich filmy i książki wiąże z historią niemieckiego obozu koncentracyjnego i zagłady jedynie doskonale znana nazwa Auschwitz, która – jakkolwiek brutalnie to zabrzmi – stała się dobrze sprzedającą marką. Troska o wierność faktom przegrywa z potrzebą pobudzania emocji.

Oczywiście nie sposób, nawet domyślając się (przypuszczenie na pograniczu pomówienia) bardzo przyziemnych, czysto materialnych lub ambicjonalnych motywacji autorów, zabronić komukolwiek brania na twórczy warsztat tematyki Auschwitz. Mając jednak na uwadze skalę rozbieżności pomiędzy wiedzą historyczną o wydarzeniach, jeszcze nie tak odległych, obfitujących w literaturę przedmiotu i popularyzowanych przez liczne instytucje, a ich obrazem w „kulturze masowej” można postawić pytanie – skąd twórcy, zakładając ich dobrą wolę, mogą czerpać wiedzę na temat niemieckiego ludobójstwa?
Na „pierwszy ogień” postanowiłem wziąć Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie. Już ten wybór obarczony jest pewnym błędem – wszak w obszarze zainteresowania tej, i wielu innych instytucji zajmujących się ludobójstwem z okresu II WW, pozostaje głównie (jeśli nie wyłącznie) Zagłada Żydów. Jak się okaże, to usunięcie z obszaru zainteresowania większości badaczy i instytucji innych ofiar, ma swoje doniosłe konsekwencje.

Na stronie waszyngtońskiego Muzeum Holokaust opisano jako:
„systematyczne, wspierane przez państwo prześladowanie i wymordowanie sześciu milionów europejskich Żydów przez nazistowski reżim niemiecki oraz jego sojuszników i współpracowników. Holokaust był procesem ewoluującym, który miał miejsce w całej Europie w latach 1933–1945.”
Ponieważ Polski i Polaków nie sposób (pozostając w zgodzie z faktami) zaliczyć do grona sojuszników czy współpracowników, skupiłem się na informacjach o stosunku ludności ziem podbitych przez Niemców do Zagłady. Tu ciekawych informacji dostarcza artykuł o tzw. „Bystanders” oraz opis wystawy „Byli sąsiadami”.
„Bystanders” definiowani są (w wersji zawężonej) jako bierni świadkowie. Termin ten odnoszony jest przez stosowne hasło zarówno do ludności niemieckiej, jak i do mieszkańców krajów okupowanych przez Niemcy, czy ziem do Niemiec wcielonych. Już samo potraktowanie Niemców na równi z podbitą, prześladowaną i eksploatowaną ludnością innych państw budzi sprzeciw. Co gorsza, brak jakiegokolwiek rozróżnienia charakteru okupacji niemieckiej w poszczególnych państwach prowadzi do daleko idących uproszczeń, których przykładem może być zdanie:

„Ponieważ niemiecka i lokalna policja znajdowała chętnych pomocników zwabionych możliwością uzyskania korzyści materialnych lub nagród, ukrywający się Żydzi w krajach od okupowanej Holandii po okupowaną Polskę stanęli przed trudnymi szansami na przetrwanie.”
Bezrefleksyjne zestawienie „okupowanej Holandii” z „okupowaną Polską” urąga zasadom elementarnej uczciwości naukowej. A nie mamy tu do czynienia z literaturą „opartą na faktach”, lecz z przekazem instytucji zajmującej się badaniem i nauczaniem o jakże tragicznych wydarzeniach z przeszłości.  
Wystawa poświęcona postawom różnych grup ludzi (sąsiedzi, nastolatkowie, pracownicy, policjanci, przyjaciele i nauczyciele) wobec Żydów zaczyna się od słów:

„Jak możliwy był Holokaust? Główna rola Adolfa Hitlera i innych nazistowskich przywódców w zamordowaniu sześciu milionów Żydów jest bezdyskusyjna. Ale nie mogli tego dokonać sami. Naziści otrzymali pomoc od milionów zwykłych ludzi w całej Europie.”
Czy to daleko idące i nieuprawnione uogólnienie zostało w jakiś sposób zniwelowane przez bardziej szczegółowe informacje na temat postaw różnych ludzi (czy autor zalicza do nich i Niemców, którzy pomagali „nazistom”?) w  różnych okupowanych krajach i różnego charakteru niemieckiej okupacji? Bynajmniej. Co więcej, po otwarciu zakładki o okupacji Europy Wschodniej przeczytamy, że po agresji na Polskę i Związek Sowiecki władze niemieckie

„wprowadziły brutalną politykę okupacyjną i zaczęły izolować, mordować i deportować Żydów. Przywódcy nazistowscy polegali na zwykłych ludziach, którzy pomagali im w realizacji planów wymordowania wszystkich europejskich Żydów.”

Taki przekaz zdaje się sugerować, że całe zło polityki okupacyjnej dotykało wyłącznie Żydów, a w ich prześladowaniu pomagała Niemcom „zwykła ludność”.
Co więcej, tym niedopuszczalnym uproszczeniom i w istocie kłamstwom towarzyszą pewne błędy czysto faktograficzne. Autorzy informują o wysłaniu Żydów z obozu Westerbork do „Auschwitz i innych ośrodków zagłady w Polsce”. Jakby tego było mało, publikują zdjęcia ze zbiorów Instytutu Yad Vashem podpisane „Auschwitz, Poland, 1941–1942.”

W znajdującej się na stronie USHM Encyklopedii znajdziemy też hasło „Czym  był Holokaust?”, a w nim akapit poświęcony innym (nie Żydom) ofiarom „nazistowskich” prześladowań i masowych mordów. W obszernym tekście mowa o Niemcach (polityczni oponenci), Świadkach Jehowy, homoseksualistach, Afro-Niemcach oraz osobach niepełnosprawnych umysłowo i fizycznie. W końcowym, najkrótszym fragmencie akapitu wymieniono Romów, Polaków (z zaznaczeniem inteligencji polskiej), przedstawicieli sowieckich władz i sowieckich jeńców wojennych. Oczywiście licytacja na „ilość ofiar” nie ma najmniejszego sensu, ale każdy opis przeszłości wymaga traktowania zdarzeń zgodnie z ich znaczeniem wynikającym także z ich skali.

Niestety, coraz częściej informowanie o ofiarach niemieckiego obozu Auschwitz przybiera taki charakter: Żydzi, Romowie i Sinti, osoby chore psychicznie i niepełnosprawne, homoseksualiści, Polacy (lub ogólniej Słowianie) i jeńcy sowieccy.  

Powstaje pytanie o kryteria dla których prześladowania homoseksualistów (nic niezwykłego w Niemczech przed 1933 r. i po 1945 r.) stają się w ostatnim czasie jedną z ważniejszych zbrodni „nazistowskich”. Jeśli zestawić to z całkowitym zamilczeniem innej grupy ofiar – z zabijanymi przez Niemców nienarodzonymi dziećmi, których matkami były więźniarki niemieckich obozów i pracownice przymusowe – to niebezpiecznie zbliżymy się do motywacji ideologicznych i uleganiu modzie, czyli do czegoś co powinno być całkowicie obce historykom, a co słusznie krytykuje się w odniesieniu do autorów powieści z Auschwitz w tytule, epatujących min. erotyzmem.  

Pytanie o kryteria doboru treści wydaje się bardzo zasadne także w przypadku innych informacji. Hasło „Kobiety w czasie Holokaustu” zawiera akapit „Kobiety w ruchu oporu”. Próżno szukać wśród nich Pani Zofii Kossak-Szczuckiej. Czy dlatego, że identyfikowała się z katolicyzmem, a nie z komunizmem i socjalizmem? A zdaniem autora hasła z USHM to ze zwolenniczek  tych ideologii oraz z członkiń ruchu syjonistycznego rekrutowały się działaczki ruchu oporu. Jest za to Sophie Scholl i organizacja Biała Róża.

Bez wątpienia ta wybiórcza analiza treści ze strony USHM ma bardzo subiektywny charakter. Ale nawet ten dość pobieżny przegląd skłania do refleksji, że Muzeum Holokaustu nierównoprawnie traktuje pamięć o różnych ofiarach niemieckiego ludobójstwa. I co ciekawe, ktoś kto już wie czego szukać, dotarłby do wielu rzetelnych informacji dotyczących niemieckiej okupacji ziem polskich czy polskiego ruchu oporu. Ale te poukrywane w różnych hasłach wiadomości przytłaczają wypowiadane ex cathedra uogólnienia i sądy, które nie mają nic wspólnego z rzetelnym opisem historii.

Gdzie szukać przyczyn tego rozdwojenia? Można powiedzieć, że w stopniu złożoności zagadnienia. Ale bardziej prawdopodobne wydaje się inne przypuszczenie. Może jej podłożem jest pewien dysonans poznawczy, który rodziłoby zderzenie rzetelnego pokazania charakteru niemieckiej okupacji ziem polskich i związanych z nim zbrodni także wobec Polaków oraz skali polskiego oporu z uporczywym sugerowaniem, że bez pomocy milionów „zwykłych mieszkańców” ziem okupowanych Niemcy nie byliby w stanie zamordować tak wielu Żydów. Nie sposób dostrzec ofiarę w kimś komu chce się przypisać rolę kata.

Nie mniej „ciekawie” jest w Muzeum Holokaustu w Melbourne. Możliwości techniczne umożliwiły mi jedynie bardzo pobieżną analizę wystawy dostępnej w ramach „virtual tour”. Ale jedno „odkrycie” robi wrażenie. Na wystawie pod hasłem „Ostateczne rozwiązanie” znajduje się mapa prezentująca główne nazistowskie (naziści w roli sprawców to standard na tej wystawie) obozy śmierci. Autorzy zaznaczyli, że na mapie pokazane są współczesne granice państw. Co oznacza przyjęcie tej absurdalnej metody prezentacji przeszłości? Ni mniej ni więcej tylko tyle, że wszystkie ośrodki zagłady (Auschwitz-Birkenau, Chełmno, Treblinka, Sobibór, Majdanek, Bełżec) znajdują się w granicach współczesnej Polski. Rodzi się naturalne pytanie o motywy przyjęcia takiej formy prezentowania historii II WW? Czy za rozsądne i uzasadnione merytorycznie uznalibyśmy przedstawienie np. działań wojennych z tamtego okresu z wykorzystaniem mapy z roku 2024? Raczej nie. Na uwagę zasługuje jeszcze jedno – Polska, wyróżniona jasnym kolorem spośród jednolicie ciemnych sąsiadów, prezentuje się wyjątkowo okazale. Głupota, niewiedza, przypadek? Nie wydaje się potrzebne szukanie odpowiedzi na te pytania – istotne jest zmuszenie MHM do zmiany.

Sprawa jest tym bardziej ważna, że nie jest to odosobniony przypadek. Swego czasu PMA-B informowało (bez słowa krytyki) o publikacji „Kim były ofiary narodowych socjalistów?”. W odróżnieniu od godnych pożałowania, ale jednak tylko powieści, ta publikacja to … materiał edukacyjny zalecany i uwiarygadniany przez EuroClio, Max Mannheimer Haus i unijną agencję EACEA. I w niej przyjęto za celowe prezentowanie niemieckich obozów i innych miejsc Zagłady z wykorzystaniem współczesnej mapy Europy. Podane przez  wydawców motywy obrania takiej formy prezentacji nie odbiegają zapewne stopniem cynizmu i głupoty od poziomu narracji niektórych powieści z „Auschwitz” w tytule, których autorzy również załączają mapy, by przydać książkom naukowego charakteru.   

Nie mniej „intrygująco” pokazano niemieckie obozy i ośrodki Zagłady na stronie Memorial de la Shoah. Tam za punkt odniesienia przyjęto rok … 1922. Ale mało konsekwentnie. O ile z obszaru przedwojennej Polski nie wydzielono ziem włączonych do Niemiec, czy Generalnego Gubernatorstwa, o tyle na mapie Francji zaznaczono teren niemieckiej okupacji.  

Wróćmy na chwilę do MHM. Warto wspomnieć o prezentacji na wystawie tych, którzy ratowali Żydów. Palma pierwszeństwa należy do Duńczyków – przeprowadzona przez nich ewakuacja żydowskich sąsiadów została wyróżniona przez autorów wystawy. I opisana wzorcowo – z pominięciem charakteru niemieckiej okupacji Danii oraz niemieckich „przeciwdziałań” ewakuacji i bez zbędnego przypominania  o materialnym aspekcie tego przedsięwzięcia. I nie chodzi o umniejszanie roli Duńczyków, ale o zwrócenie uwagi na szerszy problem, jakim jest mitologizacja historii Zagłady, przez jednych uprawiana z niewiedzy, przez innych z wyrachowania i w trosce o osiągnięcie zamierzonych celów. Przez wszystkich z zapewnieniem o wierności historycznej prawdzie.

Podczas sesji z nostalgią wspomniano książki napisane i wydane tuż po wojnie. Ich  autorzy to z reguły świadkowie wydarzeń – byli więźniowie. Z ciekawości postanowiłem odszukać w „Dymach nad Birkenau”  Seweryny Szmaglewskiej słowo „naziści”. Z wiadomym (zerowym) skutkiem. Niemców nie brakuje.  

Ten sam zabieg wykonałem w odniesieniu do mającej charakter edukacyjny publikacji wydanej pod auspicjami Rady Europy „Victims of Nazism a mosaic of Fates”. Słowo „Niemcy”, mniej liczne, pojawia się w określeniach neutralnych np. Niemcy w czasie wojny, lub w odniesieniu do np. niemieckich ofiar „nazizmu”, czy działaczy niemieckiego ruchu oporu. W ujęciu mniej przychylnym pojawia się w cytowanych relacjach byłych więźniów.  Liczni „naziści” występują w kontekście popełnionych zbrodni, w odniesieniu do obozów oraz w tytułowym zestawieniu z ofiarami. Kryterium doboru tych dwóch określeń nie ma charakteru merytorycznego. Decydują względy utylitarno-emocjonalne.  Powstaje pytanie, czy ten wyrafinowany sposób zakłamywania historii nie jest znacznie groźniejszy, aniżeli fantazjowanie twórców niektórych filmów i powieści?

I tu dochodzimy do problemu pewnego chaosu terminologicznego, widocznego na stronie instytucji edukujących o Holokauście. Jego ilustracją niech będzie nie wiedzieć czym warunkowane używanie terminów Niemcy/niemiecki lub naziści/nazistowski oraz Niemcy nazistowskie/nazistowskie Niemcy i niemiecki nazistowski/nazistowski niemiecki. Efekt tego chaosu jest jeszcze lepiej widoczny w publicystyce poświęconej tematyce Zagłady – jej istotną cechą jest swoista degermanizacja i „naziolizacja” problematyki.

Warto w tym kontekście przypomnieć tekst Pana Tomasza Gabisia „Skąd się wzięli „naziści” i zawarte w nim wyjaśnienie powodu, dla którego termin „naziści” (w odróżnieniu od np. komuchy czy sozi) wszedł do dyskursu naukowego wypierając poprawne określenie narodowi socjaliści. Zdaniem Pana Tomasza Gabisia
„od samego początku decydowały względy semantyki ideologicznej: chodziło o takie skrócenie nazwy, żeby znikło z niej odniesienie do socjalizmu, który w światowej kulturze politycznej traktowany jest neutralnie lub waloryzowany dodatnio. „Nazista” zastępuje „narodowego socjalistę”, ponieważ istnieje niebezpieczeństwo, że ktoś, nie dosłyszawszy słowa „narodowi” w zdaniu „narodowi socjaliści zbudowali Auschwitz” (zwłaszcza że rzeczownik „socjaliści” jest pod względem znaczeniowym wyrazem nadrzędnym, „narodowy” jedynie dookreśla główną treść pojęcia), mógłby dojść do wniosku, że „Auschwitz zbudowali socjaliści”. A wniosek taki byłby niepoprawny (ideologicznie).”

Jeśli uznać powyższe rozumowanie za poprawne, a trudno mu cokolwiek zarzucić, to można przyjąć, że posługiwanie się terminem „naziści” już jest formą instrumentalizacji niemieckich zbrodni mającą na celu przekierowanie odpowiedzialności za całe zło na ideologie kojarzone z umowną prawicą i zdjęcie odium zła z idei lewicowych. Czy mamy zatem prawo dziwić się różnorakim twórcom, że stosując taką samą zasadę – nie trzymamy się prawdy, lecz tego co z określonych powodów za nią uznajemy – piszą książki i kręcą filmy wołające o przysłowiową pomstę do nieba? Wszak „ryba psuje się od głowy”.   
Sesję zamykało wystąpienie Rzecznika Prasowego PMA-B. Zwrócił on uwagę na niechęć dziennikarzy i twórców do tzw. fact-checkingu. Zaznaczył też, że Muzeum będzie publicznie reagowało na publiczne kłamstwa dotyczące historii niemieckiego obozu koncentracyjnego i zagłady Auschwitz-Birkenau.

Te deklaracje zdają się mijać z faktami. Stosownej reakcji Muzeum zabrakło w przypadku ostatniego, jakże spektakularnego, przykładu zlekceważenia potrzeby sprawdzenia elementarnych faktów – mam na myśli „rocznicowy” film z udziałem Pani Urszuli von der Leyen występującej z tabliczką „Auschwitz, Poland”.

Jak widać, problem ze zgodnością z faktami, z mitologizacją i ideologizacją niemieckiego ludobójstwa mają nie tylko twórcy popkultury. Mam nadzieję, że pracownicy PMA-B przyglądną się i tym instytucjom, które deklarując swój naukowy i edukacyjny charakter niebezpiecznie zbliżają się swoim przekazem w stronę fantazjowania. Wykrzykując głośno deklarację „we remember” zbyt mocno akcentują jej pierwszy wyraz podporządkowując mu drugi. Zapewne mają w tym jakiś ważny interes.

Retiarius
O mnie Retiarius

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka