Zbigniew Ringer Zbigniew Ringer
466
BLOG

Felieton amerykański

Zbigniew Ringer Zbigniew Ringer Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Dobrych kilka tygodni nie było  mnie w tym miejscu. Były natomiast wielkie wojaże zaoceaniczne, podobne zresztą jak w poprzednich latach. I ani głowy do pisania czegokolwiek. Był luz, nowe miejsca, nowe wrażenia. Choć to wszystko dobrze znane sprzed iluś tam lat, ale jednak zawsze to nowość.
   Jest dobrze, bardzo dobrze odmienić sobie co pewien czas swoje codzienne życie. Spotkać nowych ludzi, oglądnąć nowe krajobrazy, otrzeć się o wielki świat i zobaczyć go także z wysokości dziesięciu tysięcy metrów.
    Była więc Ameryka. A w niej przede wszystkim Nowy Jork i Atlanta, w tym roku doszła Filadelfia, bo była niejako po drodze. Nowy Jork stoi jak stał, Empire State Building nadal najwyższym wieżowcem w mieście, ale jest i wstęp na miejsce, gdzie stały dwie wieże, tak bardzo charakterystyczne dla tej stolicy świata - wieże zburzone w bandyckim napadzie  przez muzułmańskich ekstremistów kilkanaście lat temu, pamiętam dobrze tan czas. I obawa o najbliższych, czy przypadkiem nie byli w tym czasie w miejscu wówczas najbardziej niebezpiecznym
   Dziś te wszystkie nowojorskie miejsca, a sądzę że podobnie jest w całej Ameryce, są mocno strzeżone i wchodzi sie tam podobnie jak na wszystkich lotniskach świata. A więc zdejmowanie butów, prześwietlanie ludzi i  każdego bagażu, ściąga się pasek od spodni i niejednokrotnie staje się  w specjalnym jakby pojemniku, gdzie dodatkowo sprawdza się każdego wchodzącego. Mało tego, podobnie jest w katedrze świętego Patryka na Piątej, gdzie rygory jakby mniejsze, ale i tu nie przepuszczą. Nie zżymam się jednak, z pokorą poddaje się tym wszystkim rygorom bo wiem, że to wszystko dla mojego bezpieczeństwa.   Ale nadal w nowojorskim Museum of Art mogę podejść do arcydzieła Moneta czy Matissa, przybliżyć twarz do samego obrazu i sądzę że niezrównoważony szaleniec mógłby chlusnąć jakąś cieczą na obraz i nim by podbiegł strażnik, obraz zostałby zniszczony. Małoż to takich szaleńców chodzi po bożym świecie, jest ich pełno wokół nas i nawet sobie sprawy nie zdajemy, jak ten świat bywa zagrożony. Przecież kilka dni temu uratowano w Częstochowie cudowny obraz naszej Madonny, który chciał oblać farbą osobnik nie tylko szalony, ale i zły.
   A więc słynne nowojorskie muzeum na Piątej, potem spacer tą aleją, to wszystko dzieje się na Manhattanie, gdzie mógłbym tak stać i stać i patrzeć na ten ogromny ruch i tysiące samochodów. I te rozświetlone już gwiazdkowe sklepy i już te przedświąteczne tłumy zabiegane każdego dnia jednakowo.
   Pewnego dnia zapędzamy się na Long Island, to jedna z nowojorskich dzielnic, położona nad oceanem, gdzie  kilka dni wcześniej szalał ogromy huragan pod tytułem Sandy. To zresztą charakterystyczne dla Ameryki, i wszystkie tego rodzaju zdarzenia atmosferyczne przyjmują imiona żeńskie, jakby to kobiety były winne tym często niezwykle groźnym zjawiskom atmosferycznym. Sandy przeszła, swoje zrobiła, pozrywała dachy w nadmorskich okolicach, powyrywała mnóstwo drzew, pozabijała kilkanaście osób i jak nagle przyszła, tak równie szybko odeszła. Ale prawda i taka, że amerykańskie służby meteo na długo przed nadejściem huraganu ostrzegają ludność i dzięki temu można się przygotować na odwiedziny każdego kataklizmu. Ale jak to bywa z przyrodą - nigdy człowiek nie jest w stanie przewidzieć co go może spotkać z jej strony.
  Nowy Jork znam na tyle, że chyba nie zgubiłbym się w tym mieście. O ho,ho...
  Największa bzdura. Urodzeni tu nowojorczycy potrafią się zgubić na przedmieściach tego molocha, potrafią się pogubić w przepastościach metra, kiedy nie pojadą swoją stałą trasą, potrafią pobłądzić na Manhattanie, który także przepastny, choć stosunkowo łatwy do rozszyfrowania. Aleje idą z góry na dół, w poprzek nich są ulice, które w swojej centralnej części Manhattanu nie maja nazw, tylko określa się je liczbami. Najsłynniejsza aleja, to niewątpliwie Piąta, tu posadowione są wielkie banki, wielkie magazyny, a jeżeli komuś zamarzy się mieszkanie w taj właśnie dzielnicy, to zapłaci krocie.
   Kiedyś kiepską sławę miała nowojorska dzielnica Greenpoint, tutaj najczęściej osiedlali się polscy nowojorczycy, wynajmowali najtańsze mieszkania i jakoś przebidowali swój pierwszy amerykański okres.
Ten czas jednak już minął. Dziś Greenpoint staje się  jedną z najelegantszych dzielnic Nowego Jorku, powstają tam takie apartamentowce, jakich nie powstydziła by się najbardziej elegancka dzielnica w każdym wielkim mieście świata.
 Tak się zmienia dziś oblicze Ameryki, aby na takim małym jej fragmencie pokazać, jak szybko zmienia się dziś cały świat. Nie usiłuję tu wymądrzać na temat amerykańskiej polityki, tamtejszej społeczności, bo choć bywam po tamtej stronie oceanu dość często, to jednak na tyle krótko, że nawet nie usiłuję głębiej wczuć się w amerykańską codzienność. Choć też nie do końca tak jest. Bywam w amerykańskich domach, w domach amerykańskich Polaków, w tym roku trafiłem tam na Święto Dziękczynienia. Jeżeli nie największe święto amerykańskie, to z całą pewnością jedno z największych. To stara tradycja, kiedy pierwszych zdobywców i założycieli Ameryki zastał wielki głód na ogromnych przestrzeniach tego kraju i właśnie stado indyków uratowało ich przed śmiercią. Ofiarą tej tradycji padają rokrocznie miliony tych ptaków i jest także tradycja, że jednego nich ułaskawia sam prezydent kraju. Teraz indyka spędziliśmy u Kuby na nowojorskim Manhattanie.
  Widzę, że się mocno rozpisałem  kończę więc mój felieton amerykański, ale chyba jeszcze raz i drugi powrócę  do tematu. Bo gdzie o Atlancie, gdzie o Filadelfii?

Zapiski z Krakowa, ale nie tylko. Jest także o Polsce, o świecie, o przyrodzie, górach i o nartach. Pisane na gorąco, a wydawcą jest mój przyjaciel, Jacek Nowak.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości