Miałem coś napisać kolejnych występach cyrku "KOALICJA", ale ponieważ program jak zwykle zmienia się z godziny na godzinę, pomyślałem, że napiszę dla odmiany zupełnie o czym innym.
Wszystko wskazuje na to, że jestem małpą. A przynajmniej od małpy pochodzę. Gdzieś w genach moich przodków przekradł się jakiś fragmencik i rzecz jest nie do naprawienia -
kocham drzewa.
Śmiejcie się, jeśli chcecie. Kwiatów jak każdy lewak nie lubię, to oczywiste, ich pstrokate piękno mnie drażni. Ale ta wielka zieleń, sękate konary, które wyciągają się w geście zaproszenia, migoczące baldachimy gałęzi, wielokształt liści... Nie potrafię bez nich żyć. Łatwo można poznać, kiedy po niewielkiej przerwie wracam na salon spokojny i uśmiechnięty - w parku byłem. Drzewa widziałem.
Człowiek jest jak pył na wietrze. Bogowie pojawiają się i odchodzą w niepamięć. Wielkie budowle pożera dżungla albo piasek pustyni.
A pnie zgarbione i czupryny liści - są wieczne.
e.
ps. Samentu zwaraca uwagę na ciekawy aspekt naszego sukcesu dyplomatycznego (zniechęcenie rodaków do wyjazdów za ocean).