rossonero rossonero
3782
BLOG

LOTNIK, SKRZYDLATY WŁADCA ŚWIATA - rozmowa z Ewą Błasik

rossonero rossonero Rozmaitości Obserwuj notkę 89

 

 
- W jaki sposób poznała Pani swojego przyszłego męża?
 
- Mąż akurat kończył studia w Dęblinie i szkolenie na samolotach w Białej Podlaskiej. Szukał kogoś, kto mógłby mu przepisać pracę dyplomową na maszynie do pisania. Tak się złożyło, że mieliśmy jak się okazało wspólną koleżankę, która poleciła Andrzejowi właśnie mnie. Szybko się okazało, że przepisać taką pracę wcale nie było łatwo; pełno było w niej skomplikowanej terminologii lotniczej oraz skrótów, które rozszyfrowywał tylko Andrzej. Często więc siedzieliśmy oboje nad tą pracą, a mój przyszły mąż po prostu dyktował mi niektóre fragmenty. Praktycznie od razu zakochaliśmy się w sobie, już po miesiącu ten młody lotnik oświadczył mi się. Mogę więc powiedzieć, że Andrzej tak niespodziewanie spadł mi z nieba.
 
- Czym Panią zauroczył w tak krótkim czasie?
 
- Skromnością. Zdecydowanie wyróżniał się nieprzeciętną skromnością. Był ujmująco grzeczny, taktowny, niezwykle kulturalny. Wyglądało to tak, jakby miał dla mnie serce na dłoni. Potrafił pięknie opowiadać o lotnictwie, historii lotnictwa a także o tym jak to jest patrzeć na świat z przestworzy. Jaki piękny może być zachód słońca, zwłaszcza nad morzem, gdy leci się samolotem. Za jego sprawą mogłam się zagłębiać w tajniki lotnictwa, a im bardziej pomagałam mężowi w codziennej pracy – tym bardziej kochałam jego i lotnictwo.
 
- Jaki był Generał prywatnie, kiedy zamiast munduru miał na sobie cywilny strój?
 
- Praktycznie taki sam, jak wtedy, kiedy Go poznałam. Ciepły, serdeczny, dobry, mądry. Był nie tylko mężem, miałam w Nim wspaniałego przyjaciela. Sądzę też, że nie tylko ja. Swoich podwładnych niebywale szanował, doceniał trudną, odpowiedzialną pracę w lotniczym rzemiośle, z pilotami łączyły go szczególnie bliskie więzi. Tych mających szkolić się i latać na F-ach traktował niemal jak swoje dzieci. Bardzo cieszył się, że młodsi piloci będą mieli możliwość lotów na zachodnim, tak długo wyczekiwanym sprzęcie. W roku 2003, po ćwiczeniach NATO AIR MEET w Poznaniu, Jego podwładni zrobili sobie z Nim pamiątkową fotografię, którą wymownie opatrzyli  cytatem z Napoleona: „Dajcie mi ludzi, a zdobędę świat”. Pamiętam, jak nocą jechał na lotnisko powitać załogę prawie tę samą, z którą leciał do Smoleńska, a która wracała z wielogodzinnego lotu z Haiti ręcznie sterowanym Tupolewem przez śp. majora Protasiuka. Mało który generał tak by postąpił.
 
- Było coś, co pasjonowało męża poza lotnictwem?
 
- Lotnictwo pochłaniało Andrzeja niemal całkowicie. Aczkolwiek znajdował też czas na inne dziedziny. Jedną z Jego pasji była historia, więc także, oczywiście historia lotnictwa. Wielką przyjemnością było także podróżowanie, bardzo lubił Italię, ale przede wszystkim polskie miejsca. Mrągowo i całe Mazury, chętnie wracał w rejony Pojezierza Drawskiego… Wolne chwile spędzał też na korcie tenisowym, a zimą naturalnie – na nartach w Zakopanem. Interesował się te ż samochodami, razem z synem regularnie śledzili w Internecie nowinki motoryzacyjne. Ale jak już wspomniałam, niestety nie miał za wiele czasu na hobby. Lotnictwo zdominowało jego życie. Był pierwszym prawdziwie prozachodnim dowódcą Sił Powietrznych RP, niezwykle cenionym w strukturach NATO.
 
- A pomagał na przykład w kuchni?
 
- O tak, lubił gotować. W weekendy, bo wtedy miał nieco więcej wolnego czasu, bardzo często przyrządzał na przykład smaczne śniadania. I to bardzo różne, bo Andrzej we wszystko, co robił wkładał całe swoje serce. Poza tym śmiało mogę powiedzieć, że był dobrym fachowcem od doprawiania mięs i ryb, świątecznego bigosu czy barszczu.
 
- Trudno jest być żoną lotnika?
 
- Wbrew pozorom rola żony pilota nie jest taka łatwa jak się może wydawać. To bardzo odpowiedzialna funkcja, jeśli można to tak nazwać. Żona musi zapewnić lotnikowi niezbędny w tym zawodzie komfort psychiczny. Każdy z nich jest tylko człowiekiem, a w powietrzu nie ma mocarzy. Przestworza nie są naturalnym środowiskiem dla człowieka, dlatego tak ważne w lotnictwie jest zaufanie do wszystkich. Pilot nie może być zdekoncentrowany, gdy odbywa lot, sprawy na dole, na ziemi nie mogą nim zawładnąć, gdy jest w samolocie. My z Andrzejem mieliśmy takie szczęście, że łączyła nas prawdziwa miłość, rozumieliśmy się bez słów, uzupełnialiśmy się nawzajem, nie potrafilibyśmy funkcjonować bez siebie. Tak więc ciąży na nas, na żonach, ogromna odpowiedzialność. Często poświęcamy własne plany, marzenia, ambicje właśnie po to, aby oni mogli do nas szczęśliwie wracać. Mało kto z zewnątrz to rozumie i docenia.
 
- Jak zapamiętała Pani ostatni wspólny dzień?
 
- Rozmawialiśmy do późnych godzin wieczornych. Andrzej nigdy wcześniej nie był w Rosji, oboje razem z dziećmi przeżywaliśmy ten wylot. Miał wreszcie zobaczyć nekropolię katyńską i opowiedzieć nam po powrocie o swoich odczuciach, o tym jak to wszystko wygląda tam na miejscu. Powiedział też, że następnym razem zabierze mnie ze sobą. Mąż leciał tam przede wszystkim jako reprezentant Sił Powietrznych, powiedziałam Mu, żeby nas tam wszystkich jak zawsze godnie reprezentował, na tej nieludzkiej ziemi. Przytuliłam się do Męża i powiedziałam, że bardzo Go kocham… I cieszę się, że zdążyłam Mu to powiedzieć. Teraz te słowa zawsze wypowiadam ilekroć stoję nad Jego grobem… wiem, że On mnie wciąż kocha tak mocno jak ja Jego i na pewno tęskni za mną tak bardzo jak ja za nim…
 
- Dziękuję za rozmowę
 
 
 
 
Z Ewą Błasik, wdową po śp. generale pilocie Andrzeju Błasiku, dowódcy Sił Powietrznych RP w latach 2007-2010 rozmawiał gospodarz bloga. Warszawa - Rembertów, 29 sierpnia 2011
 
 
 
 
rossonero
O mnie rossonero

...W HOŁDZIE PAMIĘCI TYCH, KTÓRZY PIERWSI UJRZELI PRAWDĘ O SMOLEŃSKU...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości