rossonero rossonero
995
BLOG

SMOLEŃSK... PAMIĘTAM, JAK...

rossonero rossonero Polityka Obserwuj notkę 17

 

 

Mojemu przyjacielowi, Appleyarda, notkę tę dedykuję...

 

 

 

Trudno dziś, po dwóch latach opisać emocje, które kłębiły się we mnie, gdy dwa lata temu, około 9 rano otworzyłem Internet, i gdy można było przeczytać pierwsze komunikaty, o „kłopotach prezydenckiego samolotu”. Gdzieś w środku, instynktownie przeczuwałem, że stało się najgorsze, a kilkadziesiąt minut później, już z telewizji dowiedziałem się, że samolot spadł, że nikt nie przeżył. Z każdą minutą pojawiały się kolejne nazwiska osób z listy pasażerów na pokładzie. I co nazwisko – to szok, to dramat, to bezsilność, szybkie uzmysłowienie sobie – już ich nie zobaczę, już ich nie posłucham… Mimo to, nie sądziłem i nie spodziewałem się, jak wiele się zmieni w moim dotychczasowym życiu. 10 kwietnia 2010 roku byłem nieco miesiąc po swych trzydziestych urodzinach. Oczywiście do tego czasu uważałem się za całkiem świadomego politycznie obywatela, od kiedy mogłem – zawsze brałem udział w głosowaniach, z wyjątkiem unijnego referendum, gdyż ani jedni, ani drudzy nie potrafili mnie tak do końca przekonać – tak więc, pozostawiłem tę sprawę innym. Dopiero jednak tego kwietniowego, ponurego dnia, uzmysłowiłem sobie jak niewiele to wszystko znaczyło wobec śmierci… Śmierć Prezydenta, Pierwszej Damy, najwyższych urzędników państwowych, dowódców Wojska Polskiego.  
 
Na długo przed Smoleńskiem zdawałem sobie sprawę, że w Polsce nie ma dyskursu politycznego i przy każdej dyskusji o polityce starałem się to moim rozmówcom tłumaczyć. Natomiast nie dostrzegałem do tamtej pory skali, w jakiej środki masowego przekazu raziły społeczeństwo, siły, że tak powiem, antykaczego jadu. Nie zdawałem sobie sprawy z ogromu oszustwa, jakie serwowały prasa, radio, telewizja, ani z tego – jak bardzo musieli być twardzi zarówno bracia Kaczyńscy, ich rodzina oraz otoczenie polityczne, aby te wszystkie ataki znosić, przetrzymywać i cierpliwie robić swoje, na przekór establiszmętowi oraz urabianej opinii publicznej. Przypominanie o tym zdaje się już być banalne, ale 10 kwietnia 2010 roku okazało się, że jednak stacje telewizyjne posiadają w swych archiwach zdjęcia ciepłej, uśmiechniętej, serdecznej pary prezydenckiej, odtworzono kilka niezwykłych i mądrych wystąpień, przemówień Lecha Kaczyńskiego zdumiewająco zachwycając się jego dalekosiężną wizją uprawianej polityki, a przybrani w fałszywy kir dziennikarscy liderzy mainstreamu tonęli w faryzejskich wspomnieniach związanych z parą prezydencką…
 
Smoleńsk okazał się być cezurą. Pamiętam, jak jeszcze tego samego dnia odebrałem telefon  utrzymany stylu: Kaczka nie doleciała… W poniedziałek, w pracy usłyszałem pierwsze „dowcipy”, z których „ląduj, dziadu” był najłagodniejszym. Ilość powtarzanych przez współpracowników, ale też znajomych spoza pracy formułek, niby żywcem wyjętych z ust Niesiołowskiego, Palikota, Komorowskiego wydała mi się zatrważająca. Część z tych ludzi miałem wcześniej za dobrych kolegów, ze zdroworozsądkowym spojrzeniem na rzeczywistość; ale jak się okazało, tylko dlatego, że wcześniej nie zamieniliśmy ani słowa o polityce… Słuchałem tego i nie mogłem, w zasadzie do dziś nie mogę zrozumieć, ile w człowieku może być nienawiści, ile może być złości do drugiego człowieka… Tak więc obserwowałem jak kurczy się z czasem grono znajomych, bo z wcale niemałą częścią z nich nie dało się absolutnie toczyć jakiejkolwiek polemiki… Pamiętam, jak abp Michalik mówił w jednej z homilii tuż po masakrze: To była wielka lekcja narodu… Niestety, niektórzy oblali ją już w dniu tragedii. A i dziś, dokładnie dwa lata później widać, że ani naród, ani politycy, ani środki przekazu – nie potrafiły tej lekcji odrobić.
 
Pamiętam, jak wespół z przyjacielem, A. (nawiasem mówiąc, to on mocno się przyczynił do mojego utwardzenia w postawie i chyba spowodował, że ostatecznie ukształtowałem się, jako w pełni świadomy obserwator sceny politycznej w Polsce, na długo przed 10 kwietnia; a co ciekawsze, gdy zadzwoniłem do niego w dniu tragedii, to ja mówiłem o zamachu delegację, a nie o A.), przeciskaliśmy się przez tłum ludzi na Krakowskim Przedmieściu by zapalić znicz pamięci pasażerów samolotu, pamiętam tych ludzi, stojących w wielogodzinnej kolejce by pożegnać osobiście i oddać hołd prezydenckiej parze. Rzeka ludzkich postaci ciągnęła się do Kolumny Zygmunta, tam robiła zawijas, a początek kolejki znajdował się tuż przed kościołem św. Anny… Pamiętam także, jak w te nieśmiertelne dni kwietniowe włóczyliśmy się po uliczkach i parkach Żoliborza, zupełnie rozbici, próbując się pozbierać i rozwikłać kilka smoleńskich zagadek, już wtedy było ich przecież mnóstwo… I pamiętam też, dzień przed wyjazdem A. z Polski, gdy siedzieliśmy w ciepły sierpniowy wieczór w parku Żeromskiego, powiedział do mnie wtedy:
- Przykro mi, że Cię tu zostawiam z tym wszystkim … samego, ale na pewno dasz sobie radę…
 
Dziś, dwa lata po hekatombie smoleńskiej mogę powiedzieć jedno. Zabito mi nie tylko Prezydenta… Kiedy myślę o Annie Walentynowicz, o Władysławie Stasiaku, Aleksandrze Szczygle, Januszu Kurtyce, Sławomirze Skrzypku, Pawle Wypychu, Franciszku Gągorze, Andrzeju Błasiku, Tadeuszu Buku, oraz wszystkich pozostałych uczestnikach delegacji – to wiem, że zabito także, a może przede wszystkim, marzenia o pięknym i wolnym kraju, o dobrych i mądrych elitach tego kraju, w którym żyję i jak większość – zmagam się z rozmaitymi przeciwnościami losu. Oddajmy im należną cześć.
 
 
rossonero
O mnie rossonero

...W HOŁDZIE PAMIĘCI TYCH, KTÓRZY PIERWSI UJRZELI PRAWDĘ O SMOLEŃSKU...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka