Zasznurowana Zasznurowana
345
BLOG

Szafa grająca

Zasznurowana Zasznurowana Rozmaitości Obserwuj notkę 3

 W poprzednim wpisie użyłam sformułowania "dopasowywanie się do świata zewnętrznego", które nie tyle jest niezbyt fortunne, co nie oddaje tego, co miałam na myśli. A kwestia ta - dla mnie przynajmniej - jest dość istotna, jeśli chodzi o zmiany, jakie zaszły we mnie. 

Źródłem ciągłego nieszczęścia i nieustannego cierpienia okazały się jakiś czas temu "kasety kłamstw", o których już tu kiedyś również wspominałam. Polegają one na tym, że podczas wykonywania jakichkolwiek czynności, a nawet przeprowadzania procesów myślowych, uruchamiają się we mnie bardzo silne mechanizmy wewnętrzne, deprecjonujące, ośmieszające bądź karzące mnie za to, co właśnie zrobiłam, powiedziałam lub pomyślałam. Jest to jedna z najgorszych form autoagresji, bo nie da się nad tym zapanować przez cały czas. "To" się włącza i męczy, kiedy tylko ma ochotę.

Proweniencja tego stanu rzeczy jest oczywista: wychowanie w domu, w szkole klasztornej i liczne przykre doświadczenia z różnego typu drapieżnikami, od których aż roiło się swego czasu w moim życiu. Słaba konstrukcja psychiczna sprawiła, że jestem bardzo podatna na to, co się o mnie i do mnie mówi i w jaki sposób ktoś się do mnie odnosi. Od kiedy pamiętam, całe moje wnętrze skupione było na tym, żeby nie narazić się na czyjś (matki, przedszkolanki, nauczyciela) gniew i odrzucenie. Zdawało się, że słabość fizyczna była wynikiem tego wysiłku psychiki, która nieustannie postawiona była w stan najwyższej gotowości. Nie zaznałam wytchnienia - nigdy. Problem z tymi osobami był zawsze taki, że byli do bólu nieprzewidywalni. Zmienne nastroje mojej matki, niezrównoważenie psychiczne wychowawczyni z pierwszej klasy (którą w końcu wyrzucono z pracy po licznych interwencjach rodziców) czy jawne mobbingowanie przez kilka zakonnic i mniej jawne przez grupę starszych koleżanek w liceum... wszystko to wytworzyło w moim wnętrzu stan nieopisanego chaosu. Dopiero teraz zwróciłam uwagę, że piszę o ludziach, którzy mieli jakiś autorytet, o tych, którzy byli za mnie, jako dziecko, odpowiedzialni, także prawnie, nie mówiąc już o tym, że i przed Bogiem. Proszę sobie wyobrazić, że jeśli nad nastoletnią dziewczynką znęca się psychicznie zakonica, reprezentująca w każdym aspekcie wartości, które ta dziewczynka uważa za najważniejsze, to nie ma siły, żeby coś się w głowie nie poprzestawiało. Brałam to wszystko na siebie i do siebie. Ja niosłam ich winy, ja byłam skazana (na śmierć za życia) za to, co robili inni. I właśnie tego już nie chcę.

Jednak... chcenie chceniem, ale "kasety" w mózgu zostały. I one niestety przez długi czas prowadziły mnie pod niekoniecznie trafione adresy: do złych pracodawców, współlokatorów, mężczyzn... Teraz już nie prowadzą i tylko Bóg wie, ile mnie to kosztowało wysiłku. Ale zostało to coś w mojej głowie, co zatruwa mi każdą sekundę życia. Prawie każdą, jeśli mam być szczera, bo ten wysiłek doprowadził mnie do chwil, w których nic nie słyszę poza tym, co jest naprawdę. 

Zmusiłam siebie do tego, żeby usłyszeć każde kłamstwo, jakim mnie nakarmiono. Dałam sobie czas i ciszę, i usłyszałam... To był początek kolejnej wspinaczki, tym razem wewnętrznej, choć bez pewności powodzenia misji. Powoli "kasowałam" to, co usłyszałam od matki. Jeszcze nie do wszystkich jej słów się dostałam, podobnie jak do innych ludzi, ale jakoś to idzie - z pomocą codziennej Adoracji i wsparcia specjalisty. Najtrudniej jest wypowiedzieć głośno to, co czuję, ale tylko tak mogę poddać to weryfikacji i powiedzieć sobie, że to nieprawda. I choć mogę sobie tłumaczyć, że opinia innych jest nieistotna, to słowa wypowiedziane przez kogoś, kto w jakimś sensie jest autorytetem, są bardzo ważne dla małego dziecka, które mieszka we mnie. Dlatego nie mogę udawać, że sama nim jestem, że jestem silniejsza i mądrzejsza, niż to jest w rzeczywistości, tak jak robi to większość ludzi kaktusów i drapieżników. 

Jak już pisałam - to się może nigdy nie naprawić, jestem na to przygotowana, choć czasem wolałabym zapomnieć... Sęk w tym, że nie wolno mi zapominać o swojej kondycji. Trzeba to brać i żyć z tym, co mi dano, nawet jeśli cierpię niewinnie i nie prosiłam się o to, co mam. Może to jest najlepsza droga, jaka mogła mi się przytrafić? 

https://www.rozalewanowicz.com/ rozalewanowicz.com Pisarka. Autorka trylogii "Porwana" i powieści "Otwórz oczy, Marianno".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości