Zasznurowana Zasznurowana
813
BLOG

Dzień Świstaka

Zasznurowana Zasznurowana Rozmaitości Obserwuj notkę 10

Chciałam dziś rozwinąć kwestię poruszoną w zdaniu:

"Brak samodzielności, który prowadzi do wykształcenia się postaw i zachowań, każących całemu otoczeniu czuć się w obowiązku, by rozwiązywać problemy tej osoby. (...)"

i w paru następnych.

Zaobserwowałam u siebie i u kilku osób, które znam, pewną zbieżność doświadczeń w tym zakresie. Rodzice z jednej strony wymagali od nas całkowitego podporządkowania się ich woli, a z drugiej bycia ich własnymi rodzicami i opiekunami, także w sferze materialnej, co oczywiście wynikało z tego, że nasza samodzielność zagrażała ich własnym chorym potrzebom, które zaspokajaliśmy. 

Nie jest tajemnicją, że całymi latami spłacałam długi mojej matki, sama niczego nie mając. Teraz, kiedy coś mam, i mam również swoje długi (kredyt hipoteczny), ona z miesiąca na miesiąc jest coraz żywiej zainteresowana tym, by mi "pomagać". Hm... myślę sobie: "Niby ok. Wielu rodziców wspiera dzieci i nie wydaje się to niczym złym", zaraz jednak zapala mi się czerwona lampka, ostrzegająca przed drapieżnikami. Niedawne wydarzenia pokazały, że ona naprawdę postrzega moje życie jako swoje, wciąż nie umie oddzielić tych dwóch spraw. Zrozumiałam, że owa pomoc, do której się tak pali, jest potrzebna jej jako jedna z wielu prób powrócenia do starego, symbiotycznego układu. Postawiłam więc przed Bogiem sprawę jasno: "Mogę umrzeć z głodu, ale na coś takiego znowu nie pójdę". I wtedy właśnie uruchomiła się we mnie lawina przemyśleń, prowadząca do wniosku, że to wszystko przypomina jakiś cholerny "dzień świstaka" albo fabułę nędznej prozy w stylu: budzę się i codziennie jest ten sam dzień. Doświadczam jakiegoś wydarzenia, które powtarza się i powtarza, a ja nie potrafię wyjść z zaklętego kręgu starego schematu nie-myślenia, bo przecież problem polega na tym, że w ogóle nie myślę... 

Na czym więc polega owa bezmyślność? Na tym jedynie, że nie chcę widzieć faktów. Uświadomiłam sobie całkiem niedawno, że moja matka nigdy nie była ze mnie zadowolona. Uczyłam się świetnie, ale pochwał nie słyszałam. Z jej ust przy rozdawaniu świadectw słyszałam, że nie może być inaczej i niech no tylko spróbuję się opuścić... Pamiętam, że gdy cokolwiek zrobiłam - serwetkę na szydełku, sweter na drutach, obrazek, wyklejankę, czy co mi tam przyszło do głowy - zdarzało jej się powiedzieć: "O, jak ładnie!", po czym wyraz twarzy zmieniał jej się, a nierzadko potem robiła mi o to "coś" awanturę, że zmitrężyłam czas na pierdoły, zamiast zrobić coś pożyteczniejszego. Nic się w tej kwestii nie zmieniło, absolutnie nic! Mogę stanąć na rzęsach, mogę zdobyć wielką nagrodę, zarobić masę kasy, dokonać wiekopomnego dzieła - oleje to i jeszcze wbije jakąś szpilę. Pisałam już kiedyś, że ten typ "oprawcy" ma swój własny system wartości, znany tylko jemu, a ofiara i tak jest na przegranej pozycji, bo on się zmienia i nawet jeśli się nauczy, jak to działa - system zmienia się. No i ja wciąż - w bardzo głębokich głębiach swojej duszy - próbuję ją zadowolić, zamiast robić to, co zadowala Boga. Robię to nieświadomie, a włączenie myślenia okazało się być szalenie trudne. 

Szalenie, szalenie, szalenie trudne. W zasadzie wymaga nadludzkiego wysiłku, którego - proszę mi wierzyć - nie jestem w stanie wykonać. Do głosu dochodzi bowiem małe dziecko we mnie, bojące się o to, że jeśli zmierzy się z faktami, zrani rodzica. Ja naprawdę potrzebuję Cudu. Musiałabym dać się przekonać, że nawet jeśli ją to zrani, to nie umniejszy mojej Miłości do niej. Że być może jest Ona zbyt wielka i że rani samego Zbawcę, Któremu Jednemu należy się aż takie oddanie, bo matka jest tylko człowiekiem, a nie moim Bogiem...

Miłość jest oddaniem woli. Kochać Boga oznacza całkowicie się Mu podporządkować, ale kochać człowieka to... również podporządkowanie się Jemu w Jego wymaganiach wobec tej osoby. Ale nie wymaganiom tej osoby wobec nas. Wiele razy poddawałam swoją porywczą naturę temu, czego chciał On, czasami w walce i szarpaninie. Czułam do Niego niechęć i brak zaufania... a jednak mówiłam "chcę". Bywa, że oddaję się Mu chętnie, bo akurat mój stan emocjonalny na to pozwala, ale to rzadki luksus. Tymczasem, okazuje się, że nie potrafię zrobić tego w odwrotną stronę w przypadku mojej matki. Nie umiem jej powiedzieć "nie chcę". Owszem, zrobiłam wiele gestów, wypowiedziałam wiele słów... wszystko na nic. 

Wewnętrzna przemiana dokona się, natomiast będzie trwała dłużej, niż bym sobie tego życzyła. Wszystkie "moje Cuda" były rozciągniętymi w czasie procesami, które mocno bolały. Nieważne - grunt, by się to stało. No i może narezcie wrócę do meritum sprawy, o której chciałam dziś pisać. Jeśli nie uwolnię się od tego schematu zachowań, będę go powielać z innymi osobami. Będę niesamodzielną jednostką, domagającą się od innych, by zadowalali mnie i wypełniali niedostatki uwagi i akceptacji, a jeśli się tacy znajdą, znienawidzę ich i pójdę szukać następnych. Nie będę umiała oddzielić tego, co naprawdę słuszne od tego, czego domaga się moja uszkodzona sfera emocji. Najważniejsze jednak jest to, że zajdzie we mnie ta sama sprzeczność co w matce - z jednej strony będę despotyczna, narzucająca bliskim swoją wolę, wszechwiedząca i wszechmocna, a z drugiej wykazywać się będę bezradnością i domagać się będę, by ktoś inny (mąż, dzieci) brali odpowiedzialność za moje problemy. 

Widzę każdego dnia takich ludzi. Jest ich naprawdę wielu. Nie da się im niczego wytłumaczyć, każdy gest albo słowo pomocy odbierają jako naruszanie ich jestestwa. Ale gdy zrobią coś źle albo gdy robi się nieco trudniej, winią o to wszystkich innych, domagając się natychmiastowej interwencji, bo desperacko pragną schować swoje poczucie winy, niezdolni do przyjmowania porażek (które często nawet nimi nie są). To są świetni aktorzy - ludzie naprawdę "kupują" ich zachowania, a w dodatku źle się czują z powodu "nieszczęścia" tych osób - ale trudno się dziwić, w końcu uczyli się od najlepszych w tym fachu. 

Spojrzałam i na siebie z boku. Zauważyłam, że mój "dzień świstaka" jest wynikiem tego właśnie zestawu cech, nie całkiem uświadomionych. No więc zaczęłam je sobie uświadamiać, korygując swoje postępowanie krok po kroku, aż doszłam do muru z napisem "Matka" i zrozumiałam, że tu trzeba czegoś więcej, żeby przerwać ten zaklęty krąg.

https://www.rozalewanowicz.com/ rozalewanowicz.com Pisarka. Autorka trylogii "Porwana" i powieści "Otwórz oczy, Marianno".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości