Zasznurowana Zasznurowana
416
BLOG

Czy "mea culpa" jest naprawdę taka "mea"?

Zasznurowana Zasznurowana Religia Obserwuj temat Obserwuj notkę 13

Bardzo długo zastanawiałam się nad tym, czy opisać pewne wydarzenie z dzieciństwa, ale później zastanowiłam się nad tym, dlaczego się zastanawiam. Odpowiedź skłoniła mnie do jego opisania.

Miałam wówczas cztery albo pięć lat. Siedziałam w kuchni z matką, która coś gotowała. W pewnej chwili powiedziała do mnie: "Idź, przynieś mi chochelkę". Zamarłam. Nie wiedziałam, co to jest chochelka! Ale wiecie, co się wydarzyło? Tak! Bałam się zapytać. Więc po nią poszłam (mieszkałyśmy wtedy w internacie pracowniczym i nasze garnki i inne narzędzia kuchenne znajdowały się dzie indziej). Stanęłam przed szafkami i lodówką i zaczęłam się zastanawiać: "Co to może być?" W końcu otworzyłam lodówkę i wpadłam na pomysł, że chochelka to na pewno będzie to, czego nazwy jeszcze nie znam. Była tam jedna taka rzecz, więc... ją wzięłam i zaniosłam do matki. Jak nietrudno się domyślić, zrobiła mi awanturę - taką prawdziwą, jaką zrobiłby mi obozowy kapo. Nigdy nie zapomnę tego wyrazu twarzy, tej pogardy w oczach, tego tonu... Do dziś, gdy o tym myślę, serce bije mi jak oszalałe. I tak w zasadzie wyglądała większość moich dni. Tysiące tego typu wydarzeń, łamiących mnie i mordujących od środka, sprawiających, że przez trzy dekady swojego życia pragnęłam umrzeć. Trzy dekady obozu koncentracyjnego, w którym rano mogłam być "oralnie rozpieszczana", a wieczorem sponiewierana, także fizycznie. Nie znałam dnia ani godziny, kiedy mogło się okazać, że znowu jestem czemuś winna.

Wydarzenie to mówi mi przynajmniej o dwóch rzeczywistościach: przed ukończeniem piątego roku życia byłam wystarczająco zastraszona, żeby bać się zapytać o coś, czego nie wiedziałam oraz o tym, że miałam bardzo poważne powody, żeby się bać. 

Ta pierwsza rzeczywistość skutkowała wieloma problemami, głównie takim, że generalnie bałam się pytać, kogokolwiek i o cokolwiek, bojąc się konsekwencji. Jako nastolatka spotkałam sporo dobrych ludzi (też wśród nauczycieli), którzy zaleczyli nieco tę ranę, ale mój pech był taki, że w liceum miałam taką, a nie inną wychowawczynię (kolejnego kapo), która - dziś widzę to wyraźnie - miała te same kompleksy co moja matka i za moją pomocą usiłowała je zaleczyć i ukryć swoje rany z dzieciństwa. Trudno nawet zmierzyć, ile się w dorosłym życiu z tego powodu nacierpiałam. W pewnym momencie nawet zrodził się pomysł, że mam fobię społeczną i zapewne coś było na rzeczy. Nie wiem, czy do końca się z tego wyleczyłam. Chyba nie, bo zdarzają mi się "zacięcia", zwłaszcza wobec nowych sytuacji i wobec osób, które są bardzo bliskie mojemu sercu. 

Rzeczywistość druga ukryta została pod "chronieniem rodzica kosztem siebie". Po prostu wzięłam te winy, którymi byłam obarczana, i zaczęłam je nieść, a że win tylko przybywało, a ja nie miałam pojęcia, jak je odpokutować, w wieku sześciu lat po raz pierwszy zapragnęłam śmierci. Już wtedy nie miałam siły, a najgorsze było dopiero przede mną. 

Gdy dotarłam do dwunastych urodzin, w mojej głowie i sercu był już taki zamęt, że zaczęłam się czuć winna WSZYSTKIEMU. Dosłownie. Podjęłam wtedy próbę wzięcia odwetu na matce. Ona kiedyś mi powiedziała, że nie należą mi się pochwały za dobre oceny, bo to jest norma... więc niemal zawaliłam szóstą klasę. Uciekałam z lekcji, nie mogłam dogadać się z nauczycielami, no i rozpoczął się maraton chorób, które kładły mnie do łóżka na conajmniej dwa tygodnie. Pamiętam ten rok jako jeden z najgorszych, jako pasmo porażek i bólu. Jedyną ucieczką była wyobraźnia, w której zamykałam się jak w bezpiecznej twierdzy. Problem z nią polegał na tym, że z jej powodu także czułam się winna, a kiedy poszłam do LO, moja wychowawczyni od razu widziała, o co chodzi (ciekawe skąd, skoro nikt inny się nie połapał), i dzięki temu miała kolejny powód, żeby mnie poniżać. Dopiero na studiach jeden ze spowiedników zdjął ze mnie ten ciężar, mówiąc, że to dar Boży, bo dzięki niemu, a nie narkotykom, udało mi się to piekło przetrwać. Oczywiście branie odwetu (nieuświadomione) miało efekt odwrotny, a mój krzyk rozpaczy i to wołanie o pomoc - nieusłyszane. I tylko jedno wydarzenie nie złamało mnie wtedy do końca: pod koniec roku szkolnego, kiedy nagonka nauczycieli na moją osobę przybrała na sile, wstawił się za mną mój wychowawca. Dowiedziałam się, że podczas rady pedagogicznej w bardzo nieparlamentarnych słowach kazał się reszcie belfrów ode mnie odczepić. Ta informacja coś we mnie zmieniła (poza tym, że na wychowawcę zawsze mogłam liczyć) i siódma klasa była czymś zupełnie innym. Zrodziła się wtedy we mnie nadzieja, że matka zobaczy moją poprawę i coś drgnie, coś się zmieni, ale tak się nie stało i ostatni rok nauki w szkole podstawowej zapamiętałam jako zamazany obraz - przeżyłam go jakby we śnie... Dziś rozumiem, że wepchnęłam emocje do środka, na siłę się od nich odcinając. I choć wśród ponad setki absolwentów zajęłam trzecie miejsce, a do liceum zdałam z drugą lokatą, wspominam ten czas jako coś bezkształtnego, bez smaku, bez koloru, bez radości i poczucia spełnienia, jakby przede mną była już tylko czarna dziura. Bo w istocie była...

Nie tylko Jezus niósł nie swoje winy. Niesie je każde dziecko maltretowane przez rodzica bądź wychowawcę, którzy nakładają na nie ciężary własnych niedoskonałości. Ale jest to ciężar inny niż niesłuszny wyrok na dorosłym, który - nawet jeśli nie może się bronić - może odczuwać złość i potrafi w innych ludziach szukać pociechy. Wzięłam krzywdy mi wyrządzone na siebie, uznając, że ja rzeczywiście jestem temu winna. Nie byłam zła na matkę, przeciwnie - im bardziej mnie krzywdziła, tym mocniej ją chroniłam i kochałam. Nadużyła swoje rodzicielskiej "władzy", tak jak zrobiła to moja wychowawczyni, a później wielu moich przełożonych. Ale ponieważ najpierw zrobiła to ona, w kolejnych latach też nie umiałam się bronić, stając się łatwym łupem dla psycho-socjopatów, czując się winną temu, o co mnie oskarżali i temu, że daję się im krzywdzić. 

Następstwa takiego dzieciństwa odbijają się nie tylko na tym, jak odnosimy się do siebie samych, innych ludzi, a w szczególności własnych dzieci. Problemem jest również relacja z Bogiem, ponieważ postrzegany jest On jako Ten, Który wyszukuje w nas win i prędzej czy później nas za nie ukarze. Wiele widziałam obrazków na stronach typu "Demotywatory", gdzie ktoś zilustrował, jak maleńka jest Ziemia wobec Wszechświata, a nad tym Wszechświatem stoi Jezus, grożąc palcem: "Widzę, jak się masturbujesz". Wcale mnie to nie bawi, bo ten, kto to wstawia, jest do głębi duszy zranionym dzieckiem, które nie pojmuje, że maleńkość Ziemi wobec faktu, że Bóg został jej Mieszkańcem, obrazuje Jego nieskończone Miłosierdzie, które jest miliardy razy większe niż miliardy naszych Wszechświatów. I bardzo zdziwiłby się zapewne, gdyby pojął, ile razy Jezus NIE WIDZI, jak się masturbuje, bo w tym momencie widzi jego krzywdę, jaką mu wyrządzono, gdy był małym dzieckiem, i że masturbacja to jedyna chwila, gdy odczuwa jakąkolwiek ulgę w tym bólu, którego musi doświadczać. 

Doszukujemy się w sobie win zbyt często. Dopiero moja pogłębiająca się relacja z Bogiem zaczęła odwracać tę tendencję, doprowadzając mnie do zaskakującego momentu, w którym usłyszałam, że jest On ze mnie ZADOWOLONY, ponieważ doskonałość w Jego oczach mierzona jest siłą woli pełnienia Jego Zamysłu i stopniem zaufania. Wszystko nam jest wybaczone, ale jeśli nie ma woli kochania Boga i nie ma ufności, to przebaczenie po prostu nie ma jak do nas dotrzeć. Od dwudziestu lat "jadę" tylko na woli, by to, czego chce On, spełniło się na mnie. Dlaczego uwalnianie z więzów nie moich win trwało tak długo, jest Jego i moją tajemnicą. 

A wracając do początku wpisu. Zastanawiałam się nad opisaniem tego i innych wydarzeń, ponieważ... odczuwałam wstyd i poczucie winy przez tlącą się na dnie jestestwa niepewność, czy aby na pewno nie zrobiłam czegoś złego. Odczucia nieuświadomione rzecz jasna. Jedyne zaś, co mogę odczuwać, kiedy naprawdę w czymś swoją wolą i zaniedbaniem nabroiłam, to żal, tym głębszy, im mocniej kocham Boga i ludzi. 

https://www.rozalewanowicz.com/ rozalewanowicz.com Pisarka. Autorka trylogii "Porwana" i powieści "Otwórz oczy, Marianno".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo