Zasznurowana Zasznurowana
244
BLOG

W trybie "slow motion"

Zasznurowana Zasznurowana Religia Obserwuj temat Obserwuj notkę 4

Dużo rozpisuję się o tym, jak dobrze być sobą, ale niewiele napisałam o tym, co to tak naprawdę znaczy. Co to znaczy dla mnie.

Nigdy do końca by mi się ta sztuka nie udała, gdyby nie odblokowanie pamięci i przyjęcie prawdy o swojej przeszłości, przy czym owo przyjęcie prawdy nie oznacza wypowiedzenia jej w sposób czysto intelektualny, opisania za pomocą naturalistycznych narzędzi stylistycznych. Do tego potrzebne jest przeżycie przeszłości, tzn. włączenie wszystkich emocji, jakie z tymi wydarzeniami się wiążą: nienawiści, złości, poczucia bezradności, opuszczenia, wstydu, bólu, żalu, a nawet rozpaczy w jej najczarniejszych odcieniach. Musiałam wielokrotnie wykrzyczeć słowa, których wówczas nie wolno mi było powiedzieć ani nawet o nich pomyśleć. Potrzebowałam też wspierającego świadka, kogoś, komu to opowiedziałam, i wcale nie był to czytelnik bloga, ale całkiem żywy człowiek, tym ważniejszy, że mój bliski krewny, skrzywdzony przez tę samą osobę. Wtedy to właśnie zaczęło do mnie docierać, kim jestem naprawdę, a kim nie pozwolono mi być. I wtedy odczułam największy żal, bo zrozumiałam, że przez tak wiele lat straciłam masę okazji, by się to ziściło. Ale po przeżytym żalu pojawiła się ulga, że już nareszcie nie muszę niczego udawać i że w końcu mogę robić to, czego najbardziej pragnę.

Odnalazłam w sobie czyste pragnienie bycia dobrym człowiekiem. Po prostu i nic więcej. Nie chcę być kimś wielkim, kto zapisze się na kartach historii, nie chcę robić wielkiej kariery, nie chcę być bogata ani nawet jakaś specjalnie mądra w ludzkim rozumieniu. Moje pierwotne, pierwsze świadome myśli i wewnętrzne wołanie dotyczyło dawania innym dobra, choćby poprzez samo swoje istnienie. Nie, wcale nie chciałam umrzeć ani zniknąć - to przyszło z zewnątrz, to nie jest ze mnie. 

Jak to się stało, że o mało to pragnienie nie umarło? No właśnie z tego powodu, o którym już tu pisałam kiedyś: prawo rodzica zostało przedłożone ponad Prawo Naturalne, dane nam z Nieba.  Ponieważ zostałam wytresowana na jednostkę zależną, uwikłaną w związek symbiotyczny, tzn. taki, w którym moje postrzeganie rzeczywistości "filtrowane" jest przez kogoś innego, definiowałam dobro w kontekście tego związku, a nie w kontekście prawdy. To wgryzło się w moje istnienie tak bardzo, że stało się moim fałszywym sumieniem i - poprzez silne oddziaływanie na emocje - rzutowało na wszelkie podejmowane przeze mnie decyzje. Działo się tak nawet wówczas, gdy intelektualnie zaczęłam rozumieć, w czym rzecz. 

Chciałabym wyjaśnić, jak to działa w praktyce. Proszę sobie wyobrazić, że życie jest jak film - widzimy ruchomy obraz, nie dostrzegając, że składa się z poszczególnych klatek. Film ten nagrał się w dzieciństwie, a nawet jeszcze przed naszym narodzeniem, ponieważ dziecko jest bardzo "plastycznym" materiałem, który dostaje się w ręce, nie zawsze fachowych, rzemieślników. Jako dorosły człowiek odtwarzam ten film poprzez dokonywanie takich a nie innych wyborów, które właśnie składają się z poszczególnych klatek, niewidocznych dla oka. Dobra psychoanaliza pomaga zwolnić bieg taśmy filmowej i zrozumieć, co znajduje się na każdej z osobna klatce. Czym jest klatka filmowa? To emocje, które rodzą się w sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy. W wyniku mojej prywatnej psychoanalizy, czyli dokonywanej codziennie medytacji przed Bogiem, nauczyłam się działać wbrew emocjom i dokonywać dobrych wyborów, pomimo realnego bólu, jaki wówczas odczuwałam, a więc li i jedynie z Posłuszeństwa. Daje mi to zupełnie czytelny dowód, iż należy dzieci od kołyski uczyć o Bogu, co moja nierozumna matka uczyniła. 

Ból przy dokonywaniu dobrych wyborów był niczym innym jak krwawą walką pomiędzy rodzącym się sumieniem prawdziwym a tym fałszywym. Wybierając dobrze, "zdradzałam" matkę. Ponieważ jednak nie byłam świadoma tej zależności, narażona byłam w każdej sekundzie życia na nieopisany ból, przeradzający się w depresję. Nadal jestem na niego narażona, odczuwam go bez przerwy. Budzę się w weekend i nie mogę złapać oddechu, bojąc się, że zaraz nastąpi cios ze strony humorzastej rodzicielki. Długo zbieram się do kupy i uświadamiam sobie, że jej nie ma, a ja jestem w swoim własnym mieszkaniu i nawet gdyby się ktoś dobijał do moich drzwi, to wcale ich nie muszę otwierać. Idę na zakupy i drżę na myśl o wydanych pieniądzach, wydanych "na siebie"... Wracam do domu z pracy i trzęsę się cała jak osika, i dopiero po chwili uświadamiam sobie, że odtwarzam te wszystkie powroty do niej, kiedy nie byłam pewna, co mnie czeka. Na spacerze nie wiem, w którą alejkę w parku się udać, bo może się ta czy tamta jej nie spodobać. 

Pozostaje więc kwestia tego, jak się to ma do bycia dobrym człowiekiem. Nie można nim zostać, jeśli się o sobie ciągle źle myśli. A myśli się źle, jeśli rodzić wciąż doszukiwał się we mnie zła, jeśli wszystko, co zrobiłam, było oceniane podług jego kryteriów, wciąż ulegających zmianie, bo podporządkowanych jego zmiennym emocjom. Nie nauczyłam się przez to ufać sobie i swoim intencjom. Złapałam się na tym, że oceniam swoje dobre działania jako złe, np. opowiedzenie prawdy komuś w oczy jako zemstę, przyniesienie sobie ulgi w bólu jako użalanie się nad sobą i czysty egoizm, pomoc przechodniowi na ulicy jako granie pod publiczkę. Ale bycie dobrym człowiekiem to nie bycie  przedmiotem do używania.  Bóg ostrzegał wielokrotnie przed potrzebą czucia się potrzebną, bo to właśnie naraża nas na oddziaływanie ludzi, którzy wcale nie chcą naszego dobra. Poza tym jest to pułapka zapętlenia się w "nigdy dość dobrze", gdy dawanie siebie wciąż nie będzie zadowalało naszego wewnętrznego wampira i zamiast radości jedyne, co będziemy w stanie odczuwać, to rosnącą frustrację. Bóg naprawdę jest zadowolony z naszych wysiłków - zawsze. Trzeba tylko zwolnić prędkość odtwarzania taśmy...

https://www.rozalewanowicz.com/ rozalewanowicz.com Pisarka. Autorka trylogii "Porwana" i powieści "Otwórz oczy, Marianno".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo