Lotem błyskawicy roznosi się w prawicowej blogosferze plotka o rzekomych śladach materiałów wybuchowych odnalezionych na ciele Zbigniewa Wassermana. Dziś takiego "newsa" wpuścił do sieci bloger przedstawiający się jako "dziennikarz śledczy". Nie ma żadnych dowodów na potwierdzenie swojej tezy, ot tak po prostu sobie na blogu namazał. Ale to wystarczy, aby natychmiast go linkowano i cytowano.
Oczywiście, taki stan rzeczy w znacznym stopniu wyniki z atmosfery spisku, do której powstania przyczyniły się władze RP. Można uwierzyć we wszystko, bo o katastrofie smoleńskiej nie wiadomo nic pewnego.
Nic jednak nie usprawiedliwia zawieszenia logicznego myślenia i racjonalizmu. No bo przecież równie dobrze ja mogę teraz napisać, że zgłosił się do mnie człowiek, który więc coś o sekcji Wassermana. I powiedział mi, że to nie tylko ślady materiałów wybuchowych, ale też dziura po kuli w czaszce.
Proszę, powtarzajcie, cytujcie. Czemu nie? Żeby ubarwić opis mogę dodać, że tajemniczy mężczyzna przysiadł się do mnie, kiedy akurat sączyłem miodowe piwo w Spiżu. Teraz, posiadając tak straszliwą wiedzę, nie wiem co robić. Chyba się zamknę w piwnicy i założę nowego, tajnego bloga.
Najsmutniejsze – a może najbardziej zabawne – w tym wszystkim jest to, że na najbardziej prymitywne prowokacji dają się nabrać ludzi pozujący na "niezależnych" i "samodzielnie myślących".
