Ryszard Szewczyk Ryszard Szewczyk
239
BLOG

Państwo jako dłużnik

Ryszard Szewczyk Ryszard Szewczyk Polityka Obserwuj notkę 0

 

Z jakiego źródła może pochodzić rzecz lub pieniądze używane przez osobę będącą na wyłącznym utrzymaniu innych? Czy taka osoba może pożyczać od swoich opiekunów coś, co normalnie otrzymuje od nich na zaspokojenie swoich potrzeb? Jakie są konsekwencje, gdy zaciąga taką pożyczkę?
Wydawać by się mogło, że odpowiedzi na te pytania są dla każdego oczywiste i że oczywistość ta znajdzie odzwierciedlenie w praktyce życia społecznego. Tymczasem praktyka ta dowodzi czegoś wręcz przeciwnego. Dlatego właśnie pozwalam sobie na wywód, który nie pozostawia wątpliwości co do istoty analizowanego problemu. W wywodzie tym posłużę się najpierw przykładem dziecka w normalnej rodzinie, a potem przejdę do kwestii zasygnalizowanej w tytule.
Dopóki dziecko się nie usamodzielni, jest oczywiste, że wszystko, co jest mu potrzebne do życia i rozwoju, nie wyłączając przyjemności, dostaje od swoich rodziców. Z punktu widzenia rodziny jako całości nie ma przy tym większego znaczenia ani to, czy konkretny dar otrzyma od ojca, czy od mamy, ani też to, w jakich proporcjach partycypują w całkowitych kosztach utrzymania tego dzieciaka jego ojciec i matka. Ważne jest to, że wszystko, co otrzymuje dziecko pochodzi od jego rodziców.
Wyobraźmy sobie teraz, że w pewnym momencie dziecko chce pożyczyć od swoich rodziców dodatkową porcję tortu, ponieważ ta, którą już zjadło, jest w jego ocenie za mała. Czy może zaciągnąć taką pożyczkę? Otóż w sensie czysto formalnym może. Rzecz jednak w tym, że gdyby to dziecko chciało zwrócić „pożyczony” kawałek tortu, który oczywiście został zjedzony, to w terminie jego zwrotu musiałoby najpierw dostać ów kawałek od rodziców i dopiero wtedy mogłoby go oddać. Dodatkowym i oczywistym warunkiem zwrotu pożyczki jest w takim wypadku to, że rodzice ów następny tort upieką. Każdy przyzna, że taka operacja nie miałaby sensu, ponieważ powodowałaby zupełnie niepotrzebny przepływ nowego kawałka tortu w dwie strony, od rodziców do dziecka i z powrotem. Widać też od razu, że pożyczkę dziecka „spłacają” sobie sami rodzice. O wiele prościej w takim wypadku byłoby oświadczyć dziecku w terminie zwrotu pożyczki, że tym razem nie dostanie swojej porcji tortu, ponieważ zjadło ją już wcześniej.
Dokładnie taki sam jest mechanizm pożyczki dla dziecka lub jakiejkolwiek osoby utrzymywanej, gdy jej przedmiotem są pieniądze. Pieniądze otrzymane w formie pożyczki od rodziców (i wydane na jakiś cel) będą mogły zostać zwrócone tylko wtedy, gdy w ustalonym w umowie terminie dziecko dostanie następne kieszonkowe i przeznaczy je na zwrot pożyczki. Prościej jednak byłoby w takim wypadku, gdyby dziecko tego następnego kieszonkowego nie otrzymało, ponieważ wydało je już wcześniej. W przeciwnym razie ta sama kwota musiałaby przepłynąć niepotrzebnie w dwie strony, pociągając za sobą jeszcze dodatkowe koszty, np. koszty przekazu pieniężnego w dwie strony, gdyby to dziecko było studentem mieszkającym z dala od domu. Czy ktokolwiek może mieć w takim wypadku wątpliwości, że dług dziecka wobec jego rodziców nie jest dla nich składnikiem majątku lecz jedynie dowodem, że ów „dłużnik” otrzymał „awansem” więcej niż mu się w danym okresie należało, czyli dowodem tego, że już z tego zostali wywłaszczeni?
Zamiast u rodziców, dziecko może pożyczyć rzeczy albo pieniądze u kogoś obcego. Jedyna różnica w stosunku do przypadku poprzedniego polega jednak na tym, że rodzice mogą nie być świadomi, że ich dziecko jest zadłużone u innych ludzi. W niczym to jednak nie zmienia faktu, że jedynym źródłem spłaty długu dziecka może być majątek lub dochody jego rodziców.
Wniosek zaś z tego wypływa taki, że dopóki jakakolwiek osoba pozostaje na czyimś wyłącznym utrzymaniu, dopóty jedynym źródłem rzeczy lub pieniędzy potrzebnych tej osobie są zasoby tych, którzy taką osobę utrzymują. Nie podlega też dyskusji, że zaspokajanie rosnącego zapotrzebowania takiej osoby na cokolwiek w żadnym wypadku nie przyczynia się do wzrostu zamożności jej opiekunów. Jeżeli zaś, mimo rosnących obciążeń z tego tytułu, zamożność takich opiekunów nie maleje, a czasem nawet rośnie, to jednak nikt rozsądny nie przypisze tego rosnącej konsumpcji ich podopiecznego. Nieprawdaż?
Rozważmy jeszcze inny wariant z udziałem” naszego dzieciaka”. Jako osoba szanująca rodziców i panujące w rodzinie zwyczaje, nasz dzieciak postanawia nam kupić prezent z okazji rocznicy ślubu i – nie przyznając się do tego – zaciąga w tym celu pożyczkę u sąsiada. W czasie uroczystości, wraz z życzeniami, wręcza nam z dumą nowy ekspres do kawy (zapomniawszy, że my kawy nie pijemy), a w chwilę potem – kopię zobowiązania, jakie podpisał pożyczkodawcy, prosząc o jego wykupienie. Czy cieszylibyśmy się bardzo z otrzymanego prezentu?
Jak to, nie? Dlaczego? Przecież dziecko nie przejadło pożyczki, lecz kupiło nam ten ekspres do kawy w trosce o nasze dobre samopoczucie!
Otóż to. Dobra wiara i chęć zaspokojenia naszych potrzeb przez osobę przez nas utrzymywaną, bo przecież dziecko było przekonane, że zaspokoi nasze potrzeby, jednak nie zmieniają faktu, że – po pierwsze – dostaliśmy coś, co niekoniecznie jest nam potrzebne, po drugie, musimy, mimo to, sami za to zapłacić, przez co – i to jest po trzecie – musimy zrezygnować z wyjazdu na wczasy, o których marzyliśmy od dawna.
Niezależnie więc od tego, na co zostają przeznaczone środki pożyczone przez osobę utrzymywaną przez innych, oznacza to zawsze obciążenie majątku lub dochodów tych, którzy taką osobę utrzymują wbrew ich woli.
Dlaczego więc owa banalna prawda daje się zagłuszyć bełkotowi o zbawczym dla gospodarki wpływie wydatków publicznych finansowanych z długu publicznego?
Państwo jako podmiot prawny, niezależnie od systemu politycznego, jest zawsze „na garnuszku” rządzonych. Wyrażając to w bardziej formalnym języku naukowym, jedynym źródłem dochodów całego sektora publicznego, z których mogą być pokrywane wydatki tego sektora, są tzw. daniny publiczne, czyli wszelkiego typu podatki i opłaty pobierane przez wszelkie instytucje i agendy publiczne. Abstrahując od tzw. dochodów majątkowych (czynsze, dzierżawy, dywidendy z zysków osiąganych przez przedsiębiorstwa państwowe i samorządowe, dochody z prywatyzacji), sektor publiczny może mieć tylko to, co zabierze rządzonym. Jest więc dokładnie takim samym „utrzymankiem”, jak rozważane wyżej dziecko. Niezależnie więc od tego, czy sektor ten zabiera wprost w postaci podatków, czy też formalnie pożycza, w kraju bądź za granicą, jego wydatki finansowane są wyłącznie z dochodów przejmowanych od rządzonych. Dlatego też wszelkie instrumenty dłużne sektora publicznego, takie jak bony i obligacje skarbowe oraz obligacje komunalne, będące w posiadaniu krajowych podmiotów, są w całej swej masie jedynie dowodem tego, że wywłaszczenie już nastąpiło. Ich poszczególni posiadacze są oczywiście formalnymi wierzycielami, ale spłata długu obciąża majątek lub dochody wszystkich podatników, więc w skali kraju nie przedstawiają żadnej realnej wartości. Tak samo jak nie ma znaczenia dla rodziny, czy dziecko pożyczyło pieniądze od mamy, czy od taty, bo i tak skutki w skali rodziny są identyczne. I tak samo jak wydatki dziecka nie przyczyniają się do wzrostu zamożności jego rodziców (co najwyżej dostają niepotrzebny ekspres do kawy), tak samo wydatki publiczne nie przyczyniają się do wzrostu zamożności społeczeństwa. Zamożność ta może rosnąć tylko wtedy, gdy społeczeństwu nie zabiera się efektów jego wysiłku.
Sprawa długu publicznego ma jeszcze inne aspekty. Poruszam je w bardziej naukowej formie w innym artykule dostępnym tutaj. Zapraszam.
Jeden z komentujących w pewnej stacji telewizyjnej wybór F. Hollande’a na prezydenta Francji stwierdził przy tej okazji, że dla Francji skończył się wreszcie czas przyciągania pasa, a rozpoczął okres dbałości o wzrost gospodarczy i dobrobyt obywateli. I od razu zrobiło mi się lepiej. Odszedł oto satrapa, który zamiast dorzucić pieniędzy do gospodarki, jak to czyni wielu lewackich „przywódców”, z Najważniejszym na czele, poważył się zamachnąć na największą zdobycz ich „Wielkiej” rewolucji, égalité, rozumianą jednak jako równość w dzieleniu, a nie w wysiłku. Teraz dopiero biedny naród odżyje, gdyż nastał taki, który rozumie, jak stymulować dobrobyt za pomocą drukarki do pieniędzy według recept J.M. Keynesa. Powodzenia!

Absolwent Wyższej Szkoły Ekonomicznej w Krakowie (obecnie Uniwersytet Ekonomiczny). Tam uzyskany doktorat i habilitacja z zakresu finansów międzynarodowych. Przez pewien czas, do 2006 roku, kierownik Katedry Bankowości AE w Krakowie. Współzałożyciel i przez 9 lat rektor Wyższej Szkoły Ekonomicznej w Bochni. W latach 2006-2014 profesor Krakowskiej Akademii im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego. Aktualnie profesor nadzwyczajny Wydziału Zamiejscowego w Bochni Staropolskiej Szkoły Wyższej w Kielcach. Inicjator nowej dyscypliny naukowej, jaką jest Ekonomia personalistyczna. Publikacje dostępne na stronie www.szewczyk.net.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka