Pradziadek Pradziadek
174
BLOG

Samorząd w mojej fabryce (cz. XIII, OCENA GAZETY ZAKŁADOWEJ)

Pradziadek Pradziadek Rozmaitości Obserwuj notkę 1

 

Jesienią 1986 r. prezydium rady pracowniczej warszawskiej fabryki zajęło się gazetą zakładową. W czasach komuny największe przedsiębiorstwa fundowały sobie gazety zakładowe, jeżeli tylko było je na to stać. Były one podporządkowane formalnie dyrektorom, nieformalnie zaś komitetom zakładowym partii. Chociaż gazeta z nazwy była pismem załogi, poświęcona była głównie, jak większość gazet zakładowych, upamiętnianiu oficjalnych uroczystości z udziałem dyrekcji i przedstawicieli tzw. organizacji społeczno – politycznych. Gazeta nie miała zbyt wielu kontaktów z załogą i dlatego teksty w niej publikowane opracowywali przeważnie dziennikarze zawodowi, którzy traktowali to zajęcie jako tzw. „fuchę”. Z tego powodu teksty te nie mogły być krytyczne, bo ich autorzy narażaliby się na utratę dodatkowego źródła dochodu. Pożądane były teksty nijakie, aprobujące działania administracji, a więc lukrujące rzeczywistość, które nikomu nie powinny zrobić krzywdy. Toteż z gazety wiało nudą, mimo że przedsiębiorstwo za czasów aktywności samorządu pracowniczego tętniło życiem i naprawdę było o czym pisać. Chcąc zmienić coś na lepsze w gazecie, należało zacząć od przeprowadzenia jej oceny, żeby wiedzieć co i jak zmienić.

        Prezydium rady pracowniczej zamówiło ekspertyzy u różnych autorów, aby nikt go nie posądzał o stronniczość w ocenie gazety zakładowej. Autorami tych ekspertyz byli: dr Zbigniew Klupś, socjolog, pracownik naukowy Instytutu Socjologii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, Jolanta Sadowska, politolog - dziennikarz, sekretarz redakcji czasopisma „Twórczość Robotników” i Stefan Otceten, wiceprzewodniczący Komisji ds. Informacji rady pracowniczej fabryki. Za opracowanie opinii o gazecie zakładowej rada pracownicza przyznała nagrody z funduszu załogi ekspertom spoza przedsiębiorstwa Z. Klupsiowi i J. Sadowskiej.    Mimo że inicjatywa dotycząca oceny gazety zakładowej wyszła od rady pracowniczej fabryki i ekspertyzy opracowano na jej zlecenie, uchwałę w tej sprawie podjęła rada pracownicza przedsiębiorstwa. Stało się tak dlatego, że gazeta była, przynajmniej z nazwy, pismem załogi przedsiębiorstwa, a nie fabryki. Stwarzało to możliwość wypowiedzenia się w tej materii przedstawicielom wszystkich zakładów wchodzących w skład przedsiębiorstwa. Ponadto uchwała rady pracowniczej przedsiębiorstwa miała wyższą rangę i można w niej było sformułować dalej idące wnioski. Projekt uchwały został opracowany na podstawie dostarczonych ekspertyz, w których zawarto wiele krytycznych uwag dotyczących gazety. Publikacja takiej krytycznej uchwały stwarzała nadzieje na to, że będąca pod silną presją załogi redakcja gazety będzie się starała ją poprawić.

        Wszystkie ekspertyzy opracowane zostały na podstawie lektury numerów wydanych w 1985 r. oraz w pierwszej połowie 1986 r. i były jednoznacznie krytyczne. Potwierdzały one, że gazeta była nudna i nie spełniała oczekiwań załogi. Była to zresztą „typowa gazeta nie załogi, lecz dla załogi”. Świadczyło o tym podejmowanie na łamach gazety zagadnień będących przedmiotem zainteresowań administracji oraz organizacji politycznych i społecznych, wskutek czego stała się ona „odświętnym biuletynem” upowszechniającym nieaktualne z reguły informacje o posiedzeniach KZ PZPR, sesjach Rady Pracowniczej, oficjalnych wizytach, różnego rodzaju rocznicach itp. Widoczna była „zależność redagującego gazetę zespołu od kierownictwa administracyjno-politycznego przedsiębiorstwa”. Wyraźny był również niedostatek publikacji dotyczących problemów, którymi interesowała się załoga, w tym warunków pracy życia różnych grup pracowniczych. Gazeta nie miała nic do powiedzenia o reformie gospodarczej, nie dostrzegała, że realizowana jest ona i w kraju, i w naszym przedsiębiorstwie już od kilku lat. Na próżno by szukać na jego łamach odpowiedzi na pytania w rodzaju: co to jest reforma, jakie są jej podstawowe zasady, jakie organy istnieją w przedsiębiorstwie, jakie są ich uprawnienia i jaki jest podział władzy pomiędzy organami i organizacjami działającymi w przedsiębiorstwie. Problematyka ekonomiczna w oczach redakcji sprowadzała się do odnotowywania okresowych wyników gospodarczych i ekonomicznych. Jeżeli redakcja zabierała głos na temat samorządu, to zawsze polemizowała ze stanowiskiem  rady pracowniczej, broniąc administracji we wszystkich sporach z radą nawet wtedy, gdy rozstrzygnięcia zapadły na jej korzyść. Tak prezentowane jednostronne stanowiska, bez wgłębiania się w meritum spraw, nie przysparzało gazecie popularności. Członkowie załogi występowali w gazecie niemal wyłącznie z okazji wyboru na rozmaite funkcje, głównie partyjne, a ich prezentacja miała charakter sztampowych życiorysów opatrzonych zdjęciami. Brakowało nowocześnie prowadzonych wywiadów, odsłaniających różne aspekty życia i działalności rozmówców. Brakowało tekstów krytycznych, „jakby przedsiębiorstwo było oazą szczęśliwości i nie było tam żadnych zjawisk nagannych”. Pismo było nużące nie tylko z powodu braku ciekawych materiałów, lecz również ze względu na nieporadne jego redagowanie. Przeważał w nim stale ten sam gatunek wypowiedzi tzn. skrót komunikatu lub rozmowa. Interesujące pismo natomiast powinno zawierać różne wypowiedzi różniące się formą, tematyką i zawartością. Odczuwało się brak pracy redakcyjnej w opracowywaniu materiałów nadesłanych przez korespondentów. Powodowało to nie zawsze wysoki poziom formalny artykułów, np. błędy i nieporadności językowe, słowotok, brak odpowiedniego pointowania. Gazeta – jak wynikało z winiety – był pismem załogi przedsiębiorstwa. Na jego łamach gościła jednak niemal wyłącznie warszawska fabryka. Wyjątkiem były monotematyczne i przez to nudne numery gazety wydane dla uczczenia rocznic utworzenia zakładów w Koszalinie i w Łęcznej. Z winiety wynikało również, że pismo było dwutygodnikiem. Wychodziło jednak niemal raz na miesiąc, np. 17 numerów w 1984 r., 16 numerów w 1985 r. i 14 numerów w 1986r. Sprawiało to przykre wrażenie, że redakcja pisma ponad ośmiotysięcznej załogi przedsiębiorstwa, w którego skład wchodzi aż osiem odrębnych zakładów, nie dostrzega żadnych jej problemów i ma coraz mniej do powiedzenia o tym, co mogłoby tę załogę zainteresować.

        Rada Pracownicza przedsiębiorstwa przyjęła przedstawioną krytykę gazety  jako słuszną i uznała, że należy pilnie podjąć działania, aby podwyższyć jej poziom merytoryczny oraz zwiększyć atrakcyjność i poczytność. Aby osiągnąć te cele rada zaproponowała m.in. uniezależnienie redakcji od administracji, z wyjątkiem dyrektora przedsiębiorstwa, i uchronienie jej w ten sposób przed różnorodnymi naciskami oraz powołanie kolegium, którego zadaniem byłoby zatwierdzanie merytorycznej zawartości numerów. Ponadto zaproponowano rozwijanie pracowniczej twórczości dziennikarskiej poprzez poszukiwanie korespondentów i tworzenie odpowiednich zachęt poza honorariami autorskimi, np.: nagrody za najbardziej udany debiut, za najbardziej interesujące artykuły: felieton, reportaż, wywiad czy polemikę. Postulowano również, aby częściej sięgać do takich form dziennikarskich, jak felieton, wywiad, agresywna polemika, zderzenie zróżnicowanych poglądów, a także prezentować poglądy i problemy całej załogi przedsiębiorstwa, a nie tylko warszawskiej fabryki, co mogłoby się przyczynić nie tylko do poczytności gazety, ale i do integracji załogi. Sugerowano też druk gazety w istniejącym dziale poligrafii w warszawskiej fabryce, co znacznie skróciłoby jej cykl wydawniczy i uczyniłoby bardziej aktualną, a dzięki temu stworzyłoby możliwość prezentacji na łamach gazety różnorodnych opinii przed podjęciem kluczowych decyzji, istotnych dla przedsiębiorstwa i jego załogi.

        Dobrych pomysłów i propozycji w uchwale, zmierzających do poprawy poziomu gazety, było jeszcze więcej. Wynikały one z fachowych ekspertyz i życzliwych uwag czytelników tej gazety. Ale opór materii był zbyt duży, aby udało się zrealizować chociaż część tych pomysłów. Poziom gazety wprawdzie nieco się podniósł, odkąd powołano nowego redaktora naczelnego, bo miał on większe umiejętności od poprzedników. Nic jednak nie wyszło z pomysłu uniezależnienia redakcji  gazety od administracji i KZ PZPR, bo nie powstało postulowane przez radę kolegium redakcyjne, mające być jej tarczą. Dodatkową przyczyną trudności w jej ożywieniu był serwilizm redaktora naczelnego, który starał się unikać nawet domniemanych zadrażnień ze swoimi mocodawcami. Mówiąc kolokwialnie, dogadzał im, nie używając wazeliny.

        Spektakularnym przejawem jego służalczości było wstrzymanie publikacji części mojej autoryzowanej już wypowiedzi, dotyczącej przebiegu jednej z sesji rady pracowniczej przedsiębiorstwa. Usunął on fragment, w którym opisałem stanowisko rady w sprawie przywrócenia do pracy objętych ochroną prawną działaczy samorządowych z „Polaru” we Wrocławiu Andrzeja Kowalskiego i Krzysztofa Zadrożnego. Będąc członkami komitetu założycielskiego związku zawodowego, wzięli oni udział w spotkaniu upamiętniającym rocznicę porozumień sierpniowych (po godzinach pracy i poza zakładem pracy), co zostało uznane za poważne naruszenie obowiązków pracowniczych i pociągnęło za sobą rozwiązanie z nimi umowy o pracę bez wypowiedzenia. Wstrzymanie publikacji części mojej wypowiedzi mogło, wbrew moim intencjom, sprawiać wrażenie, że podział funduszu specjalnego przedsiębiorstwa, o czym była mowa w okrojonej wypowiedzi, uważałem za sprawę znacznie ważniejszą od obrony wyrzuconych z pracy członków rady pracowniczej. Redaktor próbował uzasadnić swoją decyzję rzekomą kolizją wypowiedzi z prawem prasowym, publicystycznym jej charakterem oraz konstrukcją wypowiedzi, w której sprawie ochrony działaczy samorządowych, ku zdziwieniu redakcji, poświęciłem tyle miejsca, co obsadzie stanowiska dyrektora. Jego uzasadnienie było naprawdę zdumiewające, ponieważ cały tekst mojej wypowiedzi był przyjęty i opracowany przez redakcję, a następnie bez żadnych uwag krytycznych przedstawiony do autoryzacji. W sprostowaniu wyraziłem ubolewanie, że redakcja nie przestrzega zasad, które przyjęliśmy jako obowiązujące podczas udzielania wywiadów dla gazety. Zgodnie z nimi po autoryzowaniu wypowiedzi wszelkie w niej zmiany miały być wprowadzone wyłącznie za moją zgodą. Ustaliliśmy, że gdyby fragment wypowiedzi nie mógł być opublikowany nie z winy redakcji, cała wypowiedź będzie zdjęta z łamów gazety lub zaznaczona będzie ingerencja Urzędu Kontroli Publikacji i Widowisk. Tak więc, opublikowanie fragmentu wypowiedzi bez mojej wiedzy i zgody na dokonanie skrótów było pogwałceniem przyjętych zasad. Wstrzymanie przez redakcję publikacji części wypowiedzi było tym bardziej niezrozumiałe, że uchwała rady w tej sprawie była publikowana bez przeszkód w rozgłośni zakładowej i powielona bez sprzeciwu Okręgowego Urzędu Kontroli Publikacji i Widowisk w Warszawie. Zapowiedziałem, że jeżeli redakcja nie uzupełni mojej wypowiedzi, to nie będę jej udzielał w przyszłości wywiadów. I nie udzielałem, mimo wielokrotnych propozycji i nagabywań redaktora, bo wiedziałem, jak bardzo mu na tym zależało. Byłem wtedy przecież przewodniczącym rady pracowniczej przedsiębiorstwa, o której było głośno m.in. z racji jej stanowisk w sprawie statusu obronnego przedsiębiorstwa, niezgodnego z prawem powołania dyrektora, Elpolu, a później referendum dotyczącego pluralizmu związkowego.

        Sprawie tej poświęciłem świadomie dużo miejsca, żeby pokazać, w jaki sposób serwilizm i nierzetelność redakcji prowadzą do utraty kontaktów z korespondentami. I dlaczego rada pracownicza zabiegała o uniezależnienie redakcji gazety od nieformalnych nacisków zewnętrznych. Gdyby treść numerów gazety była zatwierdzana przez kolegium utworzone z przedstawicieli wszystkich sił występujących w przedsiębiorstwie, redaktor czułby się bezpieczny i nie musiałby pisać elaboratu uzasadniającego wstrzymanie publikacji, nie zawierającego ani słowa prawdy. Jawność głoszonych poglądów wymuszona kolegialnym podejmowaniem decyzji działałaby bowiem na amatorów wywierania nieformalnych nacisków jak światło na karaluchy potrafiące buszować jedynie w ukryciu. Nie ulega wątpliwości, że na rok przed Okrągłym Stołem nikt by się nie odważył jawnie występować w obronie cenzury. Wtedy już wszyscy publicznie deklarowali się jako obrońcy demokracji i wolnego słowa, a naciski na redakcję wywierały pod osłoną ciemności tylko krasnoludki.

 cdn.

Pradziadek
O mnie Pradziadek

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości