seaman seaman
4490
BLOG

O dwunastoletnim Bartku Arłukowiczu co został ministrem

seaman seaman Polityka Obserwuj notkę 89

Powiedzieć, że to był niedzielny obiad na wsi, to niewiele powiedzieć. Najstarsza córka czyli siostra Jerzyka, świeżo upieczona lekarka, przywiozła z Białegostoku narzeczonego, też lekarza. Wuj się wystroił, ciotka także się wyfiokowała; mnie i Jerzykowi  kazali się umyć już po raz drugi tego dnia i ubrać czyste koszule, co wprawiło nas w markotny nastrój, ale niedzielny obiad był silniejszy niż rozgoryczenie, więc się stawiliśmy odszorowani i przebrani.

Jerzyk był moim rówieśnikiem i kuzynem ze wsi podlaskiej, w której często spędzałem wakacje. Matka zostawiała mnie u brata nieraz i na sześć tygodni, mając dodatkową pewność, gdyż byliśmy z Jerzykiem jak te papużki nierozłączki, więc siłą rzeczy wujostwo nie mogli zaniedbać mnie, nie zaniedbując syna, już nie wspominając, że dwaj dwunastolatkowie na wsi stanowią nielichą pomoc w gospodarstwie. Przynajmniej tak było wtedy.

Siedzieliśmy zatem z Jerzykiem na szarym końcu stołu, obżerając się tymi wszystkimi smakami dzieciństwa, które potem pamięta się do późnej starości, chociaż już nigdy nie da się ich złapać ponownie, a to z prostego względu, że już nigdy później nie miało się ani takiego zdrowia i apetytu, ani dwunastu lat pod upalnym słońcem na wsi, po zdyszanym emocjami dniu, pełnym fantastycznych przeżyć w polu, sadzie, stawie i gdzie tam jeszcze; z końmi, krowami, żabami i wszystkim, co żyje na wsi i za wsią.

Ale pożerając łapczywie ciotczyne potrawy jednocześnie strzygliśmy uszami, nie roniąc ani słowa z rozmowy dorosłych. Tak to już jest z wyrostkami, że wszystko słyszą, choć rodzicom zawsze zdaje się, że nic nie rozumieją, więc nie chce im się słuchać, co jest oczywistą nieprawdą, którą zna każdy, kto był dzieckiem. Rozmowa przy stole była dla nas wyrostków kompletnie oderwana od rzeczywistości, więc słuchaliśmy raczej od niechcenia, wyłącznie z nawyku i z konieczności wymuszonej uroczystym obiadem. Co nas mógł obchodzić jakiś narzeczony siostry albo rozważania o kościele, skoro przed nami było pławienie koni?

I wtedy ktoś z dorosłych, chyba wuj, ale głowy nie dam, w pewnej chwili powiedział coś w tym rodzaju, że on tutaj we wsi, to  właściwie nie zna nikogo niewierzącego. Jakoś to do nas dotarło na koniec stołu, z tym że do mnie mniej, gdyż ja na tyle ludzi we wsi nie poznałem, ale Jerzyk zareagował z całą mocą dwunastoletniego doświadczenia życiowego i gwałtownie zaprotestował przeciwko zdaniu ojca, w dodatku z pełną gębą, co spotęgowało wrażenie. Kiedy wytrzeszczając oczy przełknął olbrzymi kęs, żarliwie oznajmił, że to nieprawda; że niewierzący jest jakiś sąsiad (nazwisko już dawno wyleciało mi z pamięci, a może nigdy go tam nie umieściłem) i to wszyscy wiedzą, bo nie dość, że wadzi się z proboszczem, to niezmiernie rzadko chodzi do kościoła, a nawet w niedzielę czasami opuszcza.

No, kiedy dorośli ochłonęli po tym wystąpieniu szczeniaka, to posypały się gromy na Jerzyka i na mnie, bo ja mu oczywiście gorąco przytaknąłem. Bo my mieliśmy taki zwyczaj, że sobie nawzajem potwierdzaliśmy nasze słowa; Jerzyk zawsze uznawał mój autorytet miastowy, natomiast ja nigdy nie podważałem jego przewag na wsi. W ten sposób Jerzyk wyrobił sobie ogromną renomę wśród swoich wiejskich koleżków, jako znawca spraw miejskich, gdyż był najbliżej wiarygodnego źródła, jakim byłem oczywiście ja. No, ale to taka dygresja obyczajowa z życia dwunastolatków.

W każdym razie już do końca obiadu nie zabieraliśmy głosu, przeżywając nasze dwunastoletnie upokorzenie tym bardziej, że nikomu nawet nie chciało się nam wytłumaczyć, dlaczego nie mamy racji. Owszem, długo potem dowiedzieliśmy się z Jerzykiem, co prawda każdy osobno i na własną rękę, dlaczego nie mieliśmy wtedy racji, ale to już było dużo za późno, bo nigdy w tym gronie się nie spotkaliśmy. Zresztą nie mogliśmy się spotkać, bo siostra Jerzyka po latach rozwiodła się z mężem, ja przestałem przyjeżdżać tam na wakacje, a wuj z ciotką pomarli.

Tylko my z Jerzykiem pamiętamy tamten obiad i tamtą rozmowę, bo my byliśmy najbardziej poszkodowani na honorze, czego nikt ze stołowników nawet nie zauważył. Dwunastolatek takich rzeczy nie zapomina. Takie jest życie, mówią Francuzi i nic nie poradzisz. I teraz, jeśli ktoś z czytających dotrwał do tego momentu, to czeka go nagroda, gdyż dowie się, po co ja to wszystko piszę; co mi odbiło, że tuż przed meczem otwarcia mistrzostw świata rozpisuję się o jakimś wiejskim obiedzie sprzed kilkudziesięciu(!) lat.

Otóż kwestia jest taka, że przeczytałem wypowiedź ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza, oczywiście w kontekście sprawy profesora Chazana. „Od wyznawania wiary jest kościół, szpital jest od leczenia. Encyklika powinna być w domu, a w pracy encyklopedia” - powiedział dwunastoletni Bartek Arłukowicz ze wsi Głucha Dolna, gdy wrócił z pławienia koni. 

Bartosz Arłukowicz zatrzymał się bowiem na poziomie dwunastolatka, jeśli chodzi o wiedzę na temat Boga, wiary, religii, kościoła i człowieka pomiędzy tymi wartościami. Jakoś nie chce mi się wierzyć, że można być dobrym lekarzem przy tak prymitywnym pojmowaniu świata. Jak kiepskim jest ministrem zdrowia, to wiedzą wszyscy, nawet czytelnicy Gazety Wyborczej.

http://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/arlukowicz-od-wyznawania-wiary-jest-kosciol-a-szpital-od-leczenia,438508.html

seaman
O mnie seaman

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka