Sed3ak Sed3ak
1665
BLOG

Jak rozumieć filmy Kieślowskiego?

Sed3ak Sed3ak Kultura Obserwuj notkę 4

Byłem kiedyś wielkim fanem filmów Krzysztofa Kieślowskiego. Zwłaszcza jego trylogii „Trzy Kolory”. Pamiętam, jak odkrywałem po kolei „Niebieski”, „Biały” i w końcu najlepszy z nich – „Czerwony”. Coś w tych filmach chwytało. Przynajmniej mnie. Nie widziałem w nich choćby ukrytej metafory do symboliki wartości Rewolucji Francuskiej, czyli wolności, równości i braterstwa. Zresztą sam Piesiewicz z Kieślowskim wiele razy podkreślali, że połączenie w warstwie odniesień jest bardzo luźne.

Dla mnie – a szczyt mojego zainteresowania twórczością zmarłego w 1996r. reżysera przypadł na dziesiątą rocznicę jego śmierci – były to obrazy, ukazujące stan ducha Europy w dwieście lat po rewolucji. Czego się tam doszukałem? Przede wszystkim głębokiego humanizmu – tak dywagowałem. Skupienia na człowieku, na jego poszukiwaniu siebie. Prześwietlaniu duszy. Odwołań do metafizyki, wstawionej w to miejsce po zdetronizowanym Bogu. Podobnie przebijało takie wrażenie podczas oglądania „Podwójnego Życia Weroniki”.

Z czego to wynika? – zastanawiałem się. Ta wędrówka w głąb duszy? Czy z ogólnego „postępu ludzkości”? Z przekraczania samego siebie, wyzucia się z granic, ograniczeń, norm? Widziałem to tak, że człowiek osiągający wolność, nie baczący na typowe utrapienia bytowe (tak znane każdemu, kto np. żył w zniewolonym komunizmem kraju), dokonuje metafizycznej wiwisekcji. Że jest to wynik postępu społecznego, idącego w parze z postępem cywilizacyjnym.

We Francji (w której toczy się akcja „Niebieskiego”), czy w Szwajcarii (tutaj rozgrywa się z kolei „Czerwony”) społeczeństwo doszło już do dalekiego etapu rozwoju, że teraz każda jego cząstka, element… obywatel (?) będzie w zasadzie sam sobie Bogiem. I – tak myślałem – taka jest nieuchronna droga. Do tego prowadzi zjednoczenie Europy. Nie tylko w wymiarze historycznym i politycznym. Ale również społecznym, metafizycznym i duchowym (bo przecież do tego dążymy). Nie przez przypadek w „Niebieskim” przewija się „Hymn na Zjednoczenie Europy” Van den Budenmeyer’a (pseudonim Zbigniewa Preisnera), jako zwieńczenie w ukazywaniu tych procesów. Jako koniec końców.

Tak to widziałem w roku 2006r. Myślę, że już wtedy potrafiłem nazwać to dekadencją. Rozumiałem ją jednak, nie jako schyłkowość. Jako koniec pewnej wizji człowieka. Ale raczej jako Ostateczną Fazę Rozwoju człowieka. Człowieka, który osiągnął materialnie i cywilizacyjnie już wszystko. I teraz może udoskonalać ducha, tak aby stać się Duchem Najwyższym, Istotą Najwyższą. Zamiast wyrzuconego na śmietnik Boga sam stać się Bogiem.

Kto mnie zna, wie jak bardzo Kieślowskim byłem zaintrygowany. Jak go chłonąłem. Wiem, że jako reżyser nie był moralistą, czy chytruskiem przemycającym pewne swoje ideologie szkłem ekranu. Nie taki był. Jak sam twierdził, w pierwszej kolejności zawsze starał się opisać historię, nie wnikając w jej wartość. Baczył na autentyzm. I chcąc, nie chcąc trafił na podatny grunt… Tylko nie w Polsce, a w Europie Zachodniej. Gdyż Kieślowski opisywał życie człowieka nie Wschodu, ale właśnie Zachodu. W kraju był niezrozumiały. To normalne dla wirtuozów, mistrzów, ludzi wyprzedzających swoją epokę. Na Zachodzie święcił tryumfy. Oglądając jego filmy Europejczycy utożsamiali się z rozterkami głównych bohaterów, scalali w jedność z ich losami, doświadczali tego samego zagubienia, poszukiwali utraconej transcendencji.

Ale po co w ogóle jest ta notka? Obejrzałem ostatnio „Bez końca”, film ze końcowego etap polskiej twórczości Krzysztofa Kieślowskiego. I tak się zastanawiałem (po raz kolejny), o co temu reżyserowi w swojej twórczości chodziło? Wcześniej poczytałem trochę biografii Wildsteina, przejrzałem kilka wywiadów z nim. Wildstein to bowiem postać arcyciekawa (nie tylko jako dziennikarz). Byłe dziecko-kwiat, buntownik, anarchista, typowy przedstawiciel pokolenia ’68. Następnie „nawrócony” na konserwatyzm, a obecnie zwolennik państwa narodowego. „Barbarzyńca” polskiej publicystyki i autor wielu rewelacyjnych książek (w tym najlepszej, wręcz mistrzowskiej: „Czasu niedokonanego”). Wildstein widział z bliska postpolityczną, postmodernistyczną i dekadencką Europę w latach ’80 w Paryżu. Zestawił zapewne w sobie to, jakie miał o niej wyobrażenie, z tym jak ona wygląda naprawdę. I tak obecnie jest zagorzałym piewcą antyliberalizmu, postmodernizmu i dekadencji.

Bo prawda, wyjawiająca się z filmów Kieślowskiego jest inna, niż uważałem jeszcze przed pięcioma laty. Człowiek Współczesnej Europy nie osiągnął Najwyższego Stadium Rozwoju. Przeciwnie, cofnął się, ugrzązł w permanentnym regresie. Gubi się, nie radzi sobie z wolnością (jak Julie, główna bohaterka „Niebieskiego”), rozpływa się w bezmyślnym hedonizmie, tworzy nowych bożków, odstępuje od najprostszych prawd i wartości. Bo ten człowiek jest zaprzeczeniem chrześcijanina, dla którego to właśnie najprostsze prawdy są życiowymi drogowskazami. Europa nie dlatego ma sprawnie działające państwa, „autostrady i pływalnie”, że odrzuciła chrześcijaństwo, zalegalizowała homozwiązki i dopuściła „wyzwolone kobiety” do swobodnej aborcji. To pomylenie przyczyny ze skutkiem. W momencie, w którym Zachód odszedł od chrześcijańskich wartości (lata ’70), popadł w rozwojową stagnację. Podupadła instytucja rodziny, nastąpił kryzys pokoleń, rozpoczęto prace nad inżynierią społeczną, w zachodnich stolicach pojawiły się hordy emigrantów (niechcący do dziś dnia się z tamtejszą ludnością asymilować).

Człowiek w filmach Kieślowskiego, to w gruncie rzeczy człowiek słaby. Nie potrafiący odwołać się i zaakceptować prawd najprostszych. Takich, jakimi są główne prawdy wiary chrześcijańskiej. To człowiek babrzący w swojej duchowości w poszukiwaniu namiastki Boga (którego tam przecież nie ma), motający najprostsze duchowe instynkty, jak powietrza spragniony prawdy i miłości. Kiedyś się zastanawiałem, czy o bohaterach trylogii można powiedzieć, że są to ludzie poszukujący Boga? Czy da się połączyć Człowieka Schyłkowego z chrześcijaninem. W końcu łączy ich wspólna wrażliwość, poszukiwanie, wiara w wartości wyższe. Początkowo miałem nadzieję, że tak. Teraz wiem, że nie jest to możliwe. Ci ludzie odrzucając Boga, z całą jego miłością, ale i zobowiązaniami nie są w stanie sami z siebie wygenerować boskości (człowiek nie jest Bogiem; gdy „Bóg umarł” ten zaczął go jednak najbardziej potrzebować). Dlatego kombinują, tworzą umysłowe i metafizyczne fikołki. Majstrują przy człowieku, tak aby Bóg stał się podobieństwem ziemskiego człowieka, a nie przeciwnie – jak głosi Pismo Święte – by to człowiek był podobnym do Boga.

Człowiek Zachodu przedłuża sobie życie (postęp medyczny), ale i sam decyduje kiedy go sobie skrócić (eutanazja). Abortuje chore płody (na Zachodzie nie rodzą się już dzieci z zespołem Down’a), dąży do przedchrześcijańskich wzorów piękna. Epatuje witalnością, wieczną młodością. Nie przyjmuje do wiadomości swojej przemijalności, tylko czasowego przebywania na ziemskim łez padole (stąd pogarda dla starszych i ułomnych; sąsiadka sędziego w „Czerwonym” nie chce opiekować się swoją schorowaną matką, choć ta trzy razy symulowała zawał, aby ta ją odwiedziła…). To jednocześnie człowiek niezdolny do podjęcia ciężaru odpowiedzialności. Za siebie, za swoją rodzinę i potomstwo, dla którego nie chce się poświęcać. Rodzina nie pozwala mu się „samospełnić”, ciąża niszczy doskonałe ciało kobiety, a na starość zawsze można wykupić sobie „ubezpieczenie emerytalne”, które pobudza giełdę i daje poczucie bezpieczeństwa (które jest dla niego przymiotem najwyższym, prawie boskim).

Nie, te dwa światy są niepołączalne.

O co chodziło Kieślowskiemu w swoich filmach? O ukazanie tego człowieka. Skąd wiedział on o tym, że Europa Zachodnia żyje takimi rozterkami, będąc jednocześnie niepozornym reżyserem z kraju, w którym papier toaletowy był dobrem luksusowym? Nie wiem. Nikt tego nie wie. To jest właśnie tajemnica geniuszu. Wiadomo, że Człowiek Zachodniej Europy mógł się przejrzeć w filmach Kieślowskiego jak w lustrze. I odczuwać po sensach jego trylogii jakąś formę ukojenia i zrozumienia. I dzisiaj, polskie elity (zastępcze), tak ślepo zapatrzone w ten Zachód (dosłowny) Europy, które w przeciwieństwie np. do Wildsteina, nigdy w nim nie przebywały inaczej, niż na salonie, chcą przeszczepić te antywartości w polską tkankę społeczną. Jakże inną i będącą zaprzeczeniem tej zachodniej.

Ale jest też w tych filmach wątek pozytywny, budzący nadzieję. Wyraźnie przewija się to przez „Czerwony” (przez wiele lat mój ulubiony film; przeanalizowany przeze mnie co do sceny). To wątek miłości. Nie jestem pewien, czy chrześcijańskiej miłości, ale na pewno jakiejś. Miłości, jako tej wartości, która króluje nad wszystkimi pozostałymi (wolnością, równością, braterstwem). Mistrz Kieślowski nie przez przypadek w ostatniej scenie trylogii zamyka ją taką obrazem, w którym emerytowany sędzia (przykład opisanego przeze mnie zdegenerowanego Człowieka Zachodu), widząc jak jego młoda przyjaciółka – Valentine przeżyła katastrofę, uśmiecha się po raz pierwszy w toczącej się akcji. Bo doświadczony Zachodem sędzia w jesieni życia chyba po trosze zaczyna sobie zdawać sprawę, że ta dziewczyna, z którą nawiązał tak przedziwną relację, ma wreszcie szansę znaleźć miłość w związku z młodym prawniekiem (alter ego sędziego), który również bez szwanku wyszedł z zatopionego promu. Że być może ten chory ciąg zdarzeń, to fatum ciążące nad życiem Człowieka Zachodu, ma szanse w końcu być przerwane. Jeśli tylko odnajdzie on miłość.

 

Sed3ak
O mnie Sed3ak

"Człowiek w Narodzie żyje nie tylko dla siebie i nie tylko na dziś, ale także w wymiarze dziejów Narodu (...) Polska może żyć własnymi siłami, własnymi mocami, rodzimą kulturą wzbogaconą przez Ewangelię Chrystusa i przez czujne, rozważne działanie Kościoła. Polska może żyć tu, gdzie jest, ale musi mieć ku temu moc. Musi patrzeć i ku przeszłości, aby lepiej osądzać rzeczywistość, i mieć ambicję trwania w przyszłość. Naród jest jak mocne drzewo, które podcinane w swych korzeniach, wypuszcza nowe. Może to drzewo przejść przez burzę, mogą one urwać mu koronę chwały, ale ono nadal trzyma się mocno ziemi i budzi nadzieję, że się odrodzi (...)" kard. Stefan Wyszyński sed3ak na Twitterze Sed3ak Pro, czyli dyskusja na poziomie Pro! "The mystic chords of memory will swell when again touched, as surely they will be, by the better angels of our nature". Abraham Lincoln "Virtù contro a furore Prenderà l'armi, e fia el combatter corto; Che l'antico valore Negli italici cor non è ancor morto". Francesco Petrarka Polecam: "Dzienniki Ronalda Prusa. Część Pierwsza."

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura