Joanna Lichocka i Maria Dłużewska za stworzony przed rokiem film dokumentalny „Pogarda” zostały wczoraj uhonorowane Nagrodą Główną Wolności Słowa, przyznawaną przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich, tj. instytucję, będącą oficjalnym samorządem dziennikarskim w Polsce. Wyróżnienie to potocznie nazywane jest „polskim Pulitzerem”. Część salonu (w tym również i salonu24), z p o g a r d ą przyjęły tę informację.
Ale nie ja.
Film autorek niepokornych oglądałem przed ponad rokiem i już wtedy można było o nim stwierdzić, że jest to produkcja wyjątkowa. Doskonale pokazuje ona cały mechanizm przekierowywania emocjonalnych wektorów odbioru katastrofy smoleńskiej w społeczeństwie, zmierzających do wylania fali nienawiści na najbliższych ofiar tej tragedii, lżonych w konsekwencji za dopominanie się prawdy o ich śmierci; ten film to również przedstawione w pigułce upolitycznienie katastrofy przez partię rządzącą i wykorzystanie jej przezeń do bieżących partyjnych rozgrywek. Złapać w klatki dokumentu tego typu dynamiczne zjawiska społeczne i polityczne nie jest łatwo, a debiutująca w roli reżyserki i scenarzystki Joanna Lichocka poradziła sobie z zadaniem tym sprawnie i profesjonalnie.
Co zobaczyłem w tym dokumencie?
M.in. relacje Jacka Świata i Magdaleny Merty o tym, że ciała ich najbliższych wkładane były przez Rosjan do plastikowych worków tak, jak śmieci. Widziałem migawkę o szabrowaniu przez rosyjskich funkcjonariuszy zwłok Andrzeja Przewoźnika i przepraszającego za przypominanie o tym fakcie rzecznika polskiego rządu – Pawła Grasia. Zobaczyłem komentarz Janiny Paradowskiej, ganiący „smoleńskie wdowy” za jakoby narzucanie dyktatu premierowi Tuskowi w kwestii wyjaśniania przyczyn katastrofy oraz warszawską straż miejską w rok po, „aresztującą” tulipany dla śp. Marii Kaczyńskiej. Dokument przypominał mi również haniebne słowa Kazimierza Kutza (właściwie: Kazimierza Kuca), któremu widok żałobnego stroju Elżbiety Jakubiak przywodził na myśl „mauzoleum Lenina” oraz słowne plwociny Janusza Palikota, pytającego retorycznie „a co jeśli to Lech Kaczyński odpowiedzialny jest za katastrofę?”.
Lichocka i Dłużewska pokazały w filmie również prezydenta-elekta Bronisława Komorowskiego, nawołującego do usunięcia smoleńskiego krzyża pamięci sprzed Pałacu Namiestnikowskiego oraz jego elektorat – zgromadzone w sierpniu 2010r. na Krakowskim Przedmieściu bydło, rozdzierające pluszową maskotkę kaczki, plujące na ten krzyż i sikające na znicze. Tego samego Komorowskiego, jeszcze jako „wypełniającego obowiązki prezydenta RP” przypomniano w sytuacji, w której wręcza Rosjanom odznaczenia za wzorowe przeprowadzenie akcji ratunkowej po katastrofie.
W tle tego wszystkiego przewijały się słowa ministra Tomasza Arabskiego, zapewniającego Rosjan, że trumny z ciałami ofiar smoleńskiej katastrofy nie będą otwierane w Polsce. A wszystko to działo się wtedy, kiedy ziemię w Smoleńsku „przekopano na metr w głąb”, a każdy jej „skrawek był przebadany genetycznie”, na którą to okoliczność swoje słowo honoru dawała minister-marszałek Ewa Kopacz, a co również zawarto w dokumencie.
Innymi słowy, zobaczyłem w filmie Lichockiej i Dłużewskiej właśnie to, co autorki niepokorne chciały nim pokazać – zobaczyłem Pogardę.
Tuż po seansie rodzi się w człowieku ogromny ból i złość, że żadne z popełnionych po 10/4 niegodziwości nie zostały osądzone i potępione, a przeciwnie – sprawców tamtych zdarzeń wielokrotnie wynoszono do najwyższych godności w państwie. Mało kto wie, że w polskim prawodawstwie obowiązuje ciągle nigdy nieuchylony akt prawny, sankcjonujący karę śmierci. Nazywa się on Dekretem Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego z dnia 31 sierpnia 1944 r. o wymiarze kary dla faszystowsko-hitlerowskich zbrodniarzy winnych zabójstw i znęcania się nad ludnością cywilną i jeńcami oraz dla zdrajców Narodu Polskiego. Jeśli nie można inaczej, to chociażby i z tego paragrafu powinno się skazać wszystkich tych, którzy przeciwko ofiarom i rodzinom katastrofy smoleńskiej, głównie w celu zatarcia własnych win i zagłuszenia sumień, skierowały po 10 kwietnia 2010r. swoje szpony.