W rozmowach z przedstawicielami tych, którzy stoją po przeciwnej stronie partyjnej barykady, bardzo często uderza nutka dźwięczącego stamtąd przytłaczającego nieuświadomienia politycznego. Nie piszę tego w żadnym przypadku z szyderą pod palcami. Tak już po prostu jest i należy zwyczajnie przyjąć to do wiadomości. Lemingom – bo o nich w tym miejscu mowa – państwo nie jest potrzebne; my mamy swoje karnety na squash’a, fury w leasingu i mieszkanie we frankach; no, może jeszcze „lancz z kumplami z korpo” i portfel opchany wizytówkami i golden karami. Ale państwo? Nie, państwo to nie dla nas! Na państwo mogą liczyć co najwyżej, Ci nieporadni albo – jak to się przyszło od 2007r. powiadać – gorzej wykształceni, starsi i z małych miast. My poradzimy sobie sami.
Ten właśnie idiotyczny element w rozumowaniu, element tyleż nikczemny co groźny, trąci w rozmowach z lemingami najbardziej. Przy czym, epitetu „idiotyczny” używam w tym miejscu w takim znaczeniu, jakie przypisywali mu starożytni; idiota to ktoś, kto nie dba o sprawy publiczne, żyjąc w przekonaniu, że jest samowystarczalny i odporny na nieprawości otaczającego go świata. Taka postawa to poważny błąd, graniczący wręcz ze zbrodnią. Ludzie lub jakbyśmy dzisiaj powiedzieli – obywatele, właśnie dlatego przed wieloma wiekami umówili się na tworzenie państwa uposażonego w sferę imperium, by oddając mu wiązkę swoich wolności, mogli kwitnąć w zbiorowości i trwać w niej bezpiecznie. Takie państwo „dozbrojone” zostało w możliwość stanowienia prawa po to, by ochronę zadeklarowaną swoim obywatelom urealnić.
Konstatacja na dzień dzisiejszy jest smutna, a brzmi ona m.w. tak, że lemingi zależności tej nie dostrzegają. Po części jest to efekt zaczadzenia powszechną dostępnością dóbr i zredukowanie sfery duchowości człowieka do warstwy konsumpcyjnej, czy czasami wręcz hedonistycznej. Po wtóre również, wynika to z pozornego wyedukowania tej grupy społecznej, siłą rzeczy nie posiadającej wystarczających naukowych narzędzi opisu świata, w tym i sfery publicznej. Przez to, łatwiej narażone są lemingi na wylewającą się zewsząd propagandę, nie potrafiąc dokonać w swoich wyborach uprzedniego, starannego rozeznania. Jest w tym wszystkim coś jeszcze. Wiodąc dzisiaj żywot leminga, człowieka „samospełnionego” i „samowystarczalnego”, ludzie z tej kasty społecznej mogą utrwalać się w iluzji poczucia bezpieczeństwa i przynależności do grona ludzi lepszych; ktoś zagrał po prostu na najstarszej ludzkiej przywarze, jaką jest próżność, znajdując podatny grunt dla tego typu nieprawości.
Nie jest oczywiście przypadkiem, że notka tak rozpoczęta i skierowana do „Przyjaciół Lemingów”, datowana jest na 1 marca. Pamięć Żołnierzy Wyklętych, do której się dzisiaj odwołujemy, jawić powinna się w tym kontekście szczególnie. Wojownicy o Polskę niepodległą, nie trwonili swej cennej krwi dla wyśrubowanych ideałów, których niejeden z nich nie potrafiłby sprowadzić z filozoficznych galimatiasów do poziomu intelektu żołnierza. W każdym bądź razie, Wyklęci swojej walki nie opierali jedynie, czy nawet głównie, na tym. Ich poświęcenie Sprawie było przede wszystkim wynikiem wysokiej świadomości politycznej, wyniesionej czy to z panującego w Międzywojniu upojenia polskością, czy też ze zwykłego ludowo-maryjnego patriotyzmu. Ludzie Ci w zupełnie chłodnej kalkulacji dochodzili do oczywistego dla każdego – powiedzielibyśmy dzisiaj: wyedukowanego – człowieka przekonania, że tylko wolne państwo daje gwarancję życia, pełnionego w dążeniu do szczęśliwości.
Jak widać, żołnierze podziemia – niekiedy wywodzący się ze społecznych nizin i świat odbierający bardziej uczuciami, niż intelektem – cechowali się wyższą świadomością polityczną, niż dzisiejsi „młodzi, wykształceni z większych miast”. Wystarczy przypomnieć słowa, jakie wypowiadane są z ust polskich oficerów w „Katyniu” Andrzeja Wajdy („Panowie, musicie wytrwać, bo bez Was nie będzie wolnej Polski”), w „Generale Nilu” Ryszarda Bugajskiego („Takich ludzi potrzeba wolnej Polsce!”), czy w inscenizacji poświęconej Danucie „Ince” Siedziakównej („Inka 1946”). W ich walce nie chodziło tylko o to, aby pięknie zginąć, ale o to, aby wywalczyć sobie niepodległe państwo. Bo chociaż to stworzone przed wojną nie było idealne, to jednak mając w perspektywie dominium obce i zniewolone, w ich sercach i rozumach mogła zrodzić się tylko jedna decyzja.
Dzisiaj nie mamy przed sobą już tak dramatycznego wyboru, jak żołnierze podziemia wówczas. Kulawe państwo, zwane III RP, zapewnia nam pewne ramy działania i swobód, bardziej jednakowoż pasujące do charakterystyki kraju wrogiego, niż pozwalającego spełniać swoim obywatelom życiowe aspiracje. Tym smutniejsze jest to, że oddajemy je w zasadzie za darmo, pozwalamy aby szarogęszące się w nim sitwy zawłaszczały sobie łapczywie jego kolejne skrawki i pasożytowały na nim. To grzech kardynalny i trudno wybaczalny. Wydatny w nim współudział właśnie naszych „Przyjaciół Lemingów”, dokonujących takich, a nie innych wyborów politycznych. Czy kiedyś – gdy pozłacane karty kredytowe do ich kont odmówią w bankomatach posłuszeństwa, miejsca parkingowe dla wykorzystywanych przez nich SUV’ów odejdą wraz ze zwolnieniem z korporacji, a po zarekwirowanym przytulnym mieszkaniu pozostanie jedynie aparat państwowy, wykorzystujący swój władczy i drapieżny przymus do wyegzekwowania narosłego przez lata beztroskiej konsumpcji życia zadłużenia – lemingi pójdą po rozum do głowy?
Jest na to nadzieja. W końcu są to ludzie myślący, bo „młodzi i wykształceni”. „Wyklęci” tacy nie byli, czy też nie pozwolono im takimi się stać. Swoją walkę prowadzili zaś właśnie po to, by budowane przez sowieckich najeźdźców państwo nie odzierało ich z godności. Czy z perspektywy lat możemy powiedzieć, że osiągnęli oni swój cel?