W święto Bożego Ciała media zdecydowały się podać kilka informacji o doczesnej sytuacji ekonomicznej naszego kraju. Okazuje się – dane za Głównym Urzędem Statystycznym – że polski wzrost gospodarczy w II kw. 2013r. wyniesienie niebotyczną wartość 0,5%. To sporo mniej, niż jeszcze chociażby dwa lata temu – 4,3% w 2011r. – i nawet mniej, niż zakładał rząd (pierwotna prognoza – 2,2%, skorygowana później do 1,5%). Spadła również konsumpcja, liczona rok do roku, co jest – jak zauważył ekonomista Petru – pierwszym takim przypadkiem od 1995r. Czyżby oznaki zielonej wysypki?
Prof. Krzysztof Rybiński, kandydat na ministra finansów w rządzie technicznym prof. Piotra Glińskiego – już jesienią 2011r. przewidywał, że wraz z rokiem 2013 do Polski zawita poważny kryzys gospodarczy, powodowany m.in. strukturą polskiej gospodarki (uzależnioną od Niemiec i opartą na konsumpcji na kredyt). Pierwszą tego oznaką było załamanie się wpływów z podatków, pod koniec 2012r.; dziura w dochodach budżetowych powodowana była m.in. niedoborem najłatwiej ściągalnych podatków (VAT, akcyza). Wydaje mi się, że jeszcze kilka, kilkanaście miesięcy i pod Polakami zwyczajnie pęknie lód. Żeby użyć metafory – zatopi się Platforma, na której stoją.
Tusk zostawia kraj – opisuję tutaj sprawy z lekkim wyprzedzeniem – z niewiarygodnym zadłużeniem publicznym, a Polacy z okresu beztroskiego przejadania zasobów, obudzą się w pewnym momencie z cofającą się gospodarką, brakiem pracy, zleceń i zamówień, niespłaconymi kredytami i windykacją na karku. Pozostanie, albo bezrobocie i frustracja, albo emigracja.
Okres względnej prosperity od czasów wejścia do Unii, Polska i Polacy zdecydowali się przeznaczyć na trwonienie narodowych zasobów. Jak informowała wczoraj „Rzeczpospolita”, Niemcy stały się największym punktem imigracyjnym Europy, wyprzedzając w 2011r. Wielką Brytanię; „W minionym roku osiedliło się na zachód od Odry 176 tys. naszych rodaków. Wróciło do Polski 108 tys.” („Rz”, 29.05.2013r., „Kryzys przyciąga do Niemiec”). Od czasów wejścia do UE nasz kraj opuściło – wedle różnych szacunków – od 700 tys. (MPiPS) do 2,2 mln (Kościół katolicki) obywateli. Prawicowa publicystyka podkreślała wielokrotnie, że ten upływ demograficznej krwi, nieodżałowane wybrakowanie Polski z najzdolniejszego, młodego elementu – to właśnie wartość dodana wymierającej i starzejącej się Europy Zachodniej, a nasze frycowe.
Polacy są dla społeczeństw zachodnich wartościowymi imigrantami, gdyż w przeciwieństwie do ich muzułmańskich odpowiedników nie zalewają ich miast i miasteczek religijnym fanatyzmem i nienawiścią, nie odcinają tamtejszym stróżom prawa głów na ulicach, a systemu zabezpieczenia społecznego nie traktują jak dojnej krowy. Tyle tylko, że te kilkaset/kilka milionów obywateli, którzy budują dobrobyt Wielkiej Brytanii, Niemiec, czy innych krajów, to jednocześnie odpowiednio proporcjonalna strata dla Polski.
„Zaczęła się wielka, narodowa fiesta” – informował wiosną 2008r. na swojej okładce tygodnik „Polityka”. Chwilę później załamanie gospodarcze na świecie spowodowało wyhamowanie owej „fiesty” również i u nas. Tyle tylko, że gdy kraje Starej Unii przeżywały społeczne tarcie, upadały w nich wielkie firmy, ludzie tracili dorobki życia i dach nad głową, a tamtejsze rządy kazały obywatelom pracować jeszcze dłużej i jeszcze ciężej, tylko nie wiadomo gdzie – Polacy przejadali na kredyt swoje dobra, zadłużając się dla konsumpcyjnych użytków, których wielki przeunijny post nie pozwolił im zasmakować wcześniej.
Nadchodzi czas, by spłacić rachunki.