Przeczytałem dziś, że pani Ewa Stankiewicz wywołała powszechne oburzenie (tak opisuje to Onet) swoimi podejrzeniami, że śmierć dwojga dziennikarzy w Katowicach mógła być sprawką rosyjskich agentów.
Przyznaję, że dla mnie to jest bardzo dziwne, a nawet podejrzane, że Ewa Stankiewicz snuje przypuszczenia o zamachu. Ale skoro to robi - a jak tłumaczy poseł Libicki sprzyja to Rosjanom, bo sprowadza podejrzenia o agenturalność do absurdu - zastanówmy się czy pani S. sama nie jest rosyjskim agentem. Dzielę się tylko i wyłącznie swoją intuicją i pytaniem, które mi przychodzi do głowy. Nie twierdzę, że tak jest.
Na pewno rzucą się na mnie wszystkie oszołomy z sekty użytecznych idiotów w Polsce. Mi przychodzi do głowy pytanie, czy jeśli dziennikarka pisze takie rzeczy, czy to nie jest jakiś rodzaj prewencji środowiska, które chce zdyscyplinować po prostu swoich ludzi w Polsce.
Możliwe, że jej felieton był nieszczęśliwym wypadkiem. Jednak chciałbym wiedzieć, np. czy ona to napisała w wyniku wybuchu głupoty, czy też na przykład przyjęła coś wcześniej, a wybuch był potem.
Komentujący zamiast oburzać się na mnie, powinni się tą sprawą zająć. Prawdziwa przyjaźń i szacunek dla pani Ewy wymaga, by rzetelnie sprawdzić, co się jej przydarzyło.
Czekam na pozytywny odzew.