Skuba Skuba
841
BLOG

Kwantowanie duchów

Skuba Skuba Nauka Obserwuj temat Obserwuj notkę 7

Wieczór.

Bydlęta łobrządzone, krówki podojone, a na kolację jest kapuśniak, pieczone kartofle z kaszanką, a do nich kwaszony łogórek. Po kolacji Andzia pomyła talerze i łusiadła przed telewizorem, żeby u bigbradera sprawdzić kto komu dziś naubliżał i czy kogo z ferajny wysiedlą, coby wyścig szczurów podkręcić, a ja przyniosłem se z loszku gąsiorek krupniku. Łodlałem w gliniany garnuszek zacną miarkę, nakryłem złożoną na cztery lnianą chusteczką, przykryłem przykrywką i postawiłem na kuchni. Kuchnię mamy staroświecką, z cegieł i łobłożoną kafelkami, z dochówką i z komorą chlebową, bo jak nam instalację gazową robili, tom starej kuchni rozwalić nie dał. Jest terma do grzania wody i kuchenka gazowa w sieniach, co w lecie się przydaje, ale w kuchni jest stara kaflowa kuchnia z fajerkami i z łokapem. Przy kuchni kącik jest z zydelkiem, gdzie w największe mrozy do rana białego cieplutko trzyma. Tam se zasiadłem i cierpliwie czekałem, aż się krupnik przygrzeje.
I zaraz pierwszy kwant z duchami mi przez głowę przelata.
Wracamy z Pasterki. W domu tylko dziadek z babcią siedzieli, bo do kościoła więcej pięć kilometrów, a we zwyczaju szło się piechotą. A wraca się wesoło, dziewczyny i chłopacy, kto śniegiem natarty, kto w śniegu utarzany, a wszyscy zgrzani drogą i swawolami, utarczkami i rozbawieni psikusami. Ino starsi statecznie i rozmową zajęci, ale i im się czasem pigułą łoberwało. Drzewa śniegiem łokryte, niebo rozgwieżdżone a księżyc tak przyświeca, że na pół kilometra drogę się rozpoznaje.
Święta Noc.
Wchodzim do domu, w sieniach łotrzepujem się ze śniegu, wiklinową miotłą łomiatamy buty i ściągamy kapoty. W kuchni dziadek ściąga z garczka pokrywkę i korzenno miodowy zapach krupniku roznosi się po caluśkim domu. Aże łzy się w łoczach kręcą. Starsi nalewają se po kuśtyczku i po drugim, a nam polewają grzanego kompotu śliwkowego i placki na stole leżą nakrojone, bo już można świętować Narodziny Zbawiciela.
..................
 
Strużka pary spod przykrywki posykuje i korzenno miodowy zapach zapełnił kuchnię. Nalałem, pociagłem łyczek i już drugi kwant mi głowę zaprząta...
Są ferie zimowe i wszystkie dzieciaki harcują z sankami na drodze. Dzieci na wsi pracują, to znaczy, że łobowiązki w gosposdarstwie zakończone i można im wyjść na dwór. Droga cała śniegiem zawiana, a po stronach ma koleiny łod płóz, po których jeżdżą chłopskie zaprzęgi. Bo we zimie, kiedy śniegiem zawiało, chłop ściągał z fury koła i płozy podczepiał. Że sanki nie turkoczą jak wozy, to koniom się dzwoneczki u łuprzęży czepiało, coby nieświadomych łostrzegać. Nazywalim takie zaprzegi „kulik” i podczepialim się do nich z własnymi sankami. Znalim wszystkich przejezdnych i wiadomo było, komu sanki podczepić można, a kto nie pozwala, gotów i batem po łapach świsnąć. W pięciu lub i więcej podczepialim się do kulika, a chłop poganiał konia i z dźwiękiem dzwonków i śmiechem przelatywało się przez wieś, a potem czekało się na inny kulik, co z powrotem przeciągał.
Wakacje. W niedzielę idziem na torfowisko popływać. Gdzie kopano torf, zostały doły głębokie na dwa, trzy metry. Wodą podeszły i zarosły trzcinami i sitowiem, choć nie całkiem bezpiecznie, ale można się w nich wyszaleć. W trzcinach szukamy pałek i pleciemy paski z sitowia.
Nagle, z lasu wypadają cyganiaki, starsze dzieciaki łubrane, a maluchy całkiem gołe, i kto z nas ma łubranie i buty, musi z wody wyleźć, dobytek w kupę zebrać i na zmianę strzec, a wystarczy chwila nieuwagi, i zaraz komu spodnie albo buty przepadną. Zaraz po dzieciakach nadciąga cygański tabor, tak ze dwadziescia krytych kolorowymi płótnami wozów, tabor się łusadawia w najlepszym miejscu na polanie, cyganie wyprzęgaja konie a cyganki zaczynają swoje roboty nad wodą, jako pranie, mycie i gotowanie.
Już po wykopkach. Idziem z chłopakami na kartoflisko gdzie zbieramy suchą nać i pozostawiane gdzieniegdzie kartofle. Rozpalamy łognisko. Jak już cała zebrana nać spalona, w popiele zagrzebujem kartofle. Pół godzinki i wygarniamy je patykami, zczerniałe łod żaru i łupieczone. Łobrane ze zwęglonej skórki, kto zapobiegliwy, posypuje se solą, ale i bez soli są wyjątkowe.
.................
 
Przychodzi Andzia, chyba przyciągnięta zapachem krupniku. Przystawia se krzesło i wyciąga małą filiżankę. Nalewam jej, a ona pociąga łyczek, poczym łopiera głowę na moim ramieniu i siedzi zadumana.
Ani chybi też kwantuje duchy...

 

Skuba
O mnie Skuba

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Technologie