social social
10433
BLOG

Starbucks – czyli kto jest obciachem

social social Polityka Obserwuj notkę 60

Wizyta w Starbucksie – McDonnaldzie z kawą, stała się dla dużej części młodych i wykstałconych dowodem prestiżu i przynależności do świata Zachodu. W rzeczywistości to jednak nie Maciej Giertych i poseł Janowski mogą narażać na śmieszność nasz kraj, ale wieść o grupie wieśniaków traktujących kartonowy kubek do kawy jako zdobyczny skalp, z którym należy się obnosić by być szanowanym i podziwianym.

 

 
 
Parę lat temu wracając z wakacji na Bałkanach, wylądowałem ok. 6 rano na dworcu Centralnym w Warszawie. Czekając na mój pospieszny (jako student raczej nie poruszałem się ekspresami:) umówiłem się z koleżanką, która studiowała w tym czasie na UW. Po drodze w czymś (szczerze mówiąc kompletnie nie pamiętam w czym) kupiłem kawę na wynos. Przy spotkaniu w okolicach empiku koleżanka odrazu zagadała mnie o tę kawę: „o, widzę, że i ty się nosisz!”. Pod terminem „noszenie” rozumiała „lansowanie się”i wyjaśniła mi, że ludzie, którzy chcą pokazać, że są ważni, „lepsi”, pracują na dobrym stanowisku itd. idą w pośpiechu ulicą trzymając ten właśnie kartonowy kubek z kawą. Wydało mi się to absurdem, a że koleżanka jest z reguły krytycznie nastawiona do otoczenia i przeczulona na różnego rodzaju kretynów, to uznałem, że wyolbrzymia ona zjawisko zapewne ograniczone do jednego czy dwóch pajaców z jej wydziału.
Myliłem się.
 
Jakiś tydzień czy dwa temu jechałem z Poznania do Gdańska i skorzystałem z pozostawionego przez kogoś Dziennika. Normalnie rzadko po to sięgam, ale tym razem nie żałuję.
 
Dnia 21 kwietnia, aż dwa artykuły dziennikowe poświęcone zostały nowootwartej w Warszawie kawiarni sieciowej Starbucks.
 
Dla niewtajemniczonych wyjaśniam: Starbucks to taki McDonnalds tyle, że z kawą, gorącą czekoladą i ciastami. Wszędzie taki sam wybór, wszędzie taki sam asortyment i taki sam wystrój przypominający bardzo wystrój elegantszych PizzaHut (może ciut ciemniejsze kolory). Nawet historia powstania sieci Starbucks jest łudząco podobna do historii przejęcia biznesu braci McDonnaldów. Kawę serwuje się w nieprzyzwoicie dużych kubkach, z których to kubków Starbucks jest podobno znany. Osobiście, choć w Anglii bywam 3-4 razy w miesiącu, nie lubię ich kawy, a już całkowicie ja i mój żołądek nie akceptujemy ich sztucznych do bólu ciast. No, ale różne są gusta.
Ważne jest jedno – Starbucks to sieć, bardzo duża sieć, jak wspomniany McDonnalds, KFC, Costa Cafe, Nero Cafe, Pizza Hut, Subway czy BurgerKing i inne.
 
Wróćmy jednak do Dziennika.
To co fascynuje w tym artykule to sposób, w jaki przedstawiona w nim młodzież traktuję ten lokal.
Już pierwszy cytat całkowicie mnie wybił: Tu wypada się pokazać. Do Starbucksa chodzi się na lans" – twierdzą zgodnie pracownicy i klienci.
Dalej było jeszcze lepiej:
- „Tu przychodzi się po to, by się pokazać, więc trzeba mieć pieniądze na dużą kawę” – dzieli się swoją mądrością życiową jedna z pracownic.
Maciek, student japonistyki z Warszawy dodaje: Starbucks to styl życia, tu przychodzą ludzie wyluzowani, ale jednocześnie dobrze sytuowani, kosmopolici”.
A już kompletnie powaliła mnie wypowiedź Karoliny:
”Tu gromadzi się śmietanka towarzyska. Chłopak z mojej szkoły specjalnie wstał godzinę wcześniej, by przed lekcjami kupić kawę i potem polansować się na korytarzu z kubkiem w ręku.
 
Cóż może jedynym usprawiedliwieniem dla Karoliny i „chłopaka z jej szkoły’ może być fakt, że są oni jeszcze gimnazjalistami. Ale przecież te bzdury o lansie, stylu życia, czy prestiżu mówią też studenci.
Postępowanie tych osób komentuje w artykule, w sposób (według mnie) dość trafny prof. Tomasz Szlendak, twierdząc, iż: ”Kubek z tej kawiarni kojarzy się z zabieganym mieszkańcem miasta. A przecież jak zabiegany, to i zamożny. Starbucks wyznacza więc przynależność do wyższej warstwy społecznej”.
 
„Zabieganym mieszkańcem miasta” chce być zapewne w przyszłości Maciek z gimnazjum im. Staszica w Warszawie, który stwierdza, iż odwiedzanie Starbucksa jest jakimś tam elementem przynależności do elity”,gdyż„nie każdy może przyjść do Starbucks. Nie każdego na to stać. To po prostu prestiż”. Wypowiedź swoją zamyka szczerą konkluzją: Ci, którzy piją kawę z Coffee Heaven[konkurencja dla Starbucksa – przyp. social], płacą za wycieczkę na raty, ja zawsze całą sumę od razu”.
 
Podkreślmy jeszcze raz – Starbucks to taki McDonnald z kawą. Nic więcej i nic mniej. Każdy ma swoje ulubione lokale. Ja lubię frytki z McDonnalda, moja ciotka kurczaka z KFC, a mój ojciec pizzę z PizzaHut. Nie ma w tym nic dziwnego. Ale nikt z nas nie traktuje chodzenia do KFC jako dowodu przynależności do jakiejś elity czy w ogóle jakiejś grupy społecznej, no poza „grupą klientów KFC”.
Aż dziw bierze, że ta nowa „elyta” tego nie dostrzega.
 
Nawet redaktor Dziennika to zauważył i spytał. A oto co w odpowiedzi usłyszał od Agaty, studentka UW (moje dziecko będzie chyba miało zakaz studiowania na tej uczelni!): „McDonald’s jest dla mas. Starbucks - dla wyższych sfer”.
 
Do tej kwestii „masowości” i „elitarności”, to warto tu dodać, o czym niestety ”światowa” Agata z UW, pewnie nie wie, że np. w dużych miastach Wielkiej Brytanii (co sam widziałem) czy w Nowym Jorku (o czym słyszałem) jest przeciętnie więcej lokali Starbucksa niż McDonnalda czy Burger Kinga, często dwukrotnie. Nietypowe jak na lokal dla wyższych sfer.
 
I na koniec iście filozoficzno-geopolityczny cytat Tomka, również studenta (!!!):
„To symboliczny koniec z mitem polskiego zaścianka. Już nie musimy wyjeżdżać za granicę, by coś osiągnąć czy napić się kawy. Teraz mamy równe szanse”
 
Ręce opadają.
W Starbucksie ostatni raz byłem jakieś trzy tygodnie temu (w Birmingham). Nie dostrzegłem tam żadnych znamion elitarności, ale aby się upewnić, że nic się nie zmieniło, przed napisaniem artykułu przeszedłem się ponownie.
I kogo widzę?
Grupa robotników z pobliskiej budowy stoi w kolejce po kawę. Zwykłe stroje budowlane, niektórzy z koszulkami odblaskowymi i kaskami. Wśród nich może jakiś Polak. Potem matka z dzieckiem w wózku – kobieta jakich wiele tu na ulicy. Dalej stoję ja – drobny wieczny student, który z pewnością do wyższych sfer nie należy. Za mną pani w uniformie Bootsa (sieć aptek) – prawdopodobnie kasjerka na swojej przerwie na kawę. Żaby nie było – nie mam nic do kasjerek, robotników i osób pracujących na budowach. Nic w tym złego, ale raczej Maciek, Tomek, Agata czy inni studenci odwiedzający Starbucksa w Wa-wie, ani do elity ani do „kosmopolitów” by ich nie zaliczyli.
 
Początkowo, po przeczytaniu tych bzdur, uznałem, że to artykuł sponsorowany, podobnie jak lizusowskie relacje z wizyty Tuska w Peru (gazeta ma zatem wprawę). 
Przypomniałem sobie jednak, że gdy parę razy, odwiedzali nas znajomi, którzy w Polsce pracują jako młodzi prawnicy bądź szeroko rozumiani menedżerowie. I pamiętam, że dla nich jednym z ważniejszych punktów programu pobytu w Wielkiej Brytanii, była właśnie wizyta w Starbucksie. Jedna koleżanka prosiła nawet o zrobienie zdjęcia gdy piła kawę z ich „słynnego” kubka.
 
A zatem, to co pisze Dziennik jest prawdą.
W Polsce dla wielu młodych ludzi, zwłaszcza tej elity, tych wykształconych z dużych miast, którzy znają języki, wizyta w Starbucksie to swego rodzaju ekscytujące transcendentalne przeżycie, sankcjonujące fakt należenia do elity, do „obywateli świata”.

Domyślam się, że przy wyborach politycznych też kierują się tym, by głosować tak jak przystało na „kosmpolitów”, elitę, tych którzy są wykształceni (i z dużych miast oczywiście), bywają w świecie i czują się równi pozostałym mieszkańcom Zachodu.
Nie lubią też pewnie obciachu – czy to w szkole, na studiach czy też na poziomie polityki.
Może ktoś uzna, że idę za daleko, ale wydaje mi się, że Maciek, Agata, Tomek i reszta tego towarzystwa z artykułu Dziennika, raczej na Macieja Giertycha, Kaczorów, Gwiazdów, Leppera, czy Begerową swoich głosów nie oddają. Oddając głos, podobnie jak pijąc kawę, chcą się zaliczyć do elity, do wyższych sfer i odciąć tym samym od motłochu.
 
Mi generalnie jest obojętne co sobie o mnie i moim kraju myślą Portugalczycy, Chińczycy czy Anglicy. Ponieważ jednak ma to znaczenie pewnie spore dla ludzi tu cytowanych i im podobnych, to zastanawia mnie jedna sprawa.
 
Co jest większym obciachem w Europie? O kim słysząc, pękną ze śmiechu młodzi (i wykształceni!!!) Anglicy, Szwedzi, Niemcy czy Francuzi?
Czy bardziej śmieszny wyda im się  eurodeputowany co nie zna angielskiego czy francuskiego albo jakiś prawicowy polityk, który podważa np. teorię Darwina (podobnie jak jacyś skrajni politycy w ich krajach), czy może raczej ktoś, kto uważa, że wizyta w kawowym fastfoodzie jest symbolem przynależności do elity, a noszenie w ręce przez cały dzień kartonowego kubka jest sposobem na zyskanie prestiżu?
 
Niestety, wydaje mi się, że wbrew temu co mówił cytowany wyżej student Tomek, otwarcie Starbucksa nie jest symbolicznym końcem „polskiego zaścianka”. Ono jest symbolicznym dowodem na to, że ten zaścianek nadal istnieje i to przede wszystkim w głowach dużej części tych młodych, zdolnych i wykształconych.
 
social.
 
PS
Ktoś powie, że to tak samo jak było z McDonnaldem. Że ludzie jechali ze Szczecina, by w Warszawie kupić sobie hamburgera i frytki. Że to nowość. Tyle, że wtedy byliśmy rok czy dwa po upadku komuny – nadal było szaroburo, a zachodnie sieci bały się wchodzić na nasz rynek. By jechać do większości krajów EWG potrzebne były wizy. Dziś jednak czasy są inne, i tego typu zachowanie jest po prostu maksymalnym „obciachem”.
 

 
Na koniec linki do artykułów w Dzienniku:
 
 

 

social
O mnie social

"Nie jestem zwolennikiem tego, by każdy mógł wyrażać swoją opinię publiczne w sposób nieograniczenie swobodny." "przez całe lata rozumni ludzie uważali, że cenzura powinna być dopuszczalna" Prof. Marcin Król "Nie po to robiliśmy rewolucję, by mieć demokrację" Prez. Mohammad Ahmadineżad "Przyjdą wybory prezydenckie albo pan prezydent będzie gdzieś leciał i to się wszystko zmieni" Bronisław Komorowski Kontrwywiad RMFFM, 29 kwietnia 2009

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka