social social
877
BLOG

Przypadek Zyzaka, czyli absurdy polskich uniwersytetów

social social Polityka Obserwuj notkę 35

Sprawa książki p. Zyzaka sprawiła, że premier Donald Tusk postanowił dokonać reformy IPNu. A szkoda. Raczej bowiem powinna skłonić go do zastanowienia się nad funkcjonowaniem polskiego szkolnictwa wyższego. I akurat ja, choć mam świadomość tego co kryje się za tą decyzją, popieram pomysł kontroli na UJ. Mało tego! Kontrolowane na wyrywki powinny być prace mgr na wszystkich innych uczelniach.

 O ile bowiem kwestię tego  czy Wałęsa dziecko nieślubne ma, czy oddawał mocz w Kościele i  czy może był agentem Bolkiem, może sobie Lech Wałęsa wyjaśnic z panem Zyzakiem w sądzie, o tyle autentycznym problemem dla Państwa jest to na jakiej zasadzie  przyznaje się dzisiaj tytuły magistra.

 Problem wydaje się tym ważniejszy, gdy słyszy się wypowiedź pracownika Państwowej Komisji Akredytacyjnej, który pytany o zleconą przez rząd kontrolę magisterium Pana Zyzaka, odpowiada z rozbrajającą szczerością, że „nigdy czegoś takiego nie robiliśmy. W prośbie pani minister jest wskazanie, by punktowo zbadać sprawę magisterium Pawła Zyzaka. Nie mamy doświadczeń w takim zakresie.”

 Oznacza to, że instytucja stojąca na straży jakości naszego szkolnictwa wyższego, a tym samym jakości kadr, które te uczelnie kończą (pracują dla nas w budżetówce, pracują dla kogoś w prywatnych firmach, uczą dzieci w szkołach), nie wie na jakiej zasadzie kontrolować tak elementarną kwestię jak magisterium. Na dodatek przyznaje, że nigdy tego nie robili.

Oczywiście, że nigdy tego nie robili. Polskie uczelnie cieszą się bowiem tzw. „autonomią”, która skutecznie chroni je przed jakąkolwiek formą kontroli  zewnętrznej i skutecznie zapewnia nam rokrocznie jedno lub dwa miejsca w szóstej (w porywach piątej) setce najlepszych uczelni świata.

 Tak się ułożyło, że miałem okazję studiować zarówno w Polsce, jak i w Szwecji. W tym ostatnim kraju obroniłem dwie prace magisterskie i jedną pracę licencjacką. W tym czasie wielu znajomych pisało i broniło swoje prace w Polsce i myślę, że dobrze byłoby obie te sytuacje tutaj porównać.

 

Podstawową różnicą obu systemów jest przejrzystość zasad oraz otwartość.

 W Szwecji od samego początku pisania pracy, byliśmy zaznajamiani z zasadami jakie musi spełniać praca licencjacka/magisterska. Punkt po punkcie – od kształtu i organizacji samej pracy i sposób robienia przypisów, poprzez omówienie możliwej metodologii, po skonfrontowanie tych wytycznych z poszczególnymi pracami. Osoby oceniające pracę, przechodzą często mini-kursy prowadzenia magistrantów i oceniania prac.  Ewentualna kontrola zasad przyznawania tytułu magistra nie stanowi problemu, gdyż i kontrolerzy, i kontrolowany mają w ręku listę punktów, którymi muszą się kierować.

 W Polsce, w imię „autonomii uczelni i wolności badań naukowych”, proces pisania pracy magisterskiej jest najczęściej zamknięty między promotorem a magistrantem. Na koniec pracę poznaje recenzent i komisja. To wszystko. Jeśli magistrant i promotor nie zechcą pracy bardziej rozpromować, to nikt nigdy do niej nie zajrzy. A szkoda, bo chyba praca magisterska to jakby nie patrzeć dorobek naukowy uczelni, który powinien służyć przyszłym pokoleniom studentów, naukowców, czy nawet przeciętnych obywateli zainteresowanych danym tematem.

 W Szwecji, informację o planowanej obronie pracy publikuje się na stronie internetowej i na wydziałowej tablicy ogłszeń. Tekst pracy można otrzymać mailem od promotora/studenta lub odebrać w sekretariacie, zwykle na 2 tygodnie przed obroną.

Na obronę, przyjść może każdy. Zwykle jest to jakieś kilkanaście osób, z czego większość to pracownicy instytutu i doktoranci, 2-3 studentów.

Oczywiście jest promotor, jest prowadzący zebranie, jest i recenzent, który ma wręcz obowiązek do czegoś się doczepić. Czepiać, pytać, zaginać mają prawo wszyscy obecni – bez względu na to kim są. Osoba broniąca pracy musi na wszystkie pytania odpowiadać.  

 Ocena nie następuje zaraz po obronie (tak było przynajmniej na tych obronach, na których ja byłem), tak jak to zwykle ma miejsce  w Polsce. Przyszły magister dostaje teraz czas na naniesienie poprawek i dopiero po dostarczeniu (to już można załatwić mailem) ostatecznej wersji, zalicza mu się obronę pracy. Uważa się bowiem, że jest niedorzeczne trzymanie w archiwum pracy, co do której ktoś miał jakieś wątpliwości, gdzie wykryto choćby literówkę. W przeciwieństwie bowiem do większości polskich uczelni (jeśli są wyjątki – proszę o przykłady), praca magisterska jest po obronie dostępna dla wszystkich (w bibliotece lub sekretariacie) – dla studentów, wykładowców, pana koszącego trawę w parku koło uniwersytetu. Część wydziałów, publikuje prace magisterskie na swoich stronach internetowych. Jest ona pewnym dorobkiem naukowym uczelni i może służyć pomocą osobom zajmującym się danym tematem. Z tego też powodu nie może być w niej błędów, niedomówień, nieścisłości czy najzwyczajniej „nie do końca zrozumiałych sformułowań”, jeśli takowe zostały wskazane w czasie obrony. Fakt, że praca jest upubliczniana, utrudnia dokonywanie plagiatów - każdy bowiem internauta bez problemu będzie mógł to sprawdzić.

W tym samy czasie w Polsce uzyskanie dostępu do pracy magisterskiej jest praktycznie awykonalne. Swego czasu chciałem na Uniwersytecie w Zielonej Górze, skopiować / wydrukować pracę poświęconą wiosce, w której przez kilkanaście lat mieszkałem. I co? Ano, nic, bo bez zgody promotora lub magistranta nie mam prawa uzyskać dostępu do tej pracy.

Wygląda to tak, jakby uczelnia bała się, że ktoś wytknie błędy, niechlujstwo czy wady zastosowanej metodologii, jakby bała się zwykłej naukowej dyskusji i polemiki. Pomijam już fakt, że np. na filologiach dopuszcza się takie tematy prac jak „życie i twórczość... (i tu nazwisko jakiegoś pisarza znanego, w zależności od kraju). Prace niewnoszące kompletnie niczego nowego, polegające zwykle na przepisaniu tego co już napisano. W Szwecji oczywiście też można bronić taką pracę, ale trzeba przy okazji wykazać, na czym polega nowatorskość pracy (spojrzenie na temat z zupełnie nowej perspektywy, jakieś nowe źródła, niestosowana wcześniej metodologia, itp.).

 W warunkach otwartości, o której tu piszę, na obronę pracy Pana Zyzaka mógłby przyjechać prof. Paczkowski, Adam Michnik (w końcu mgr historii), czy Piotr Gontarczyk. Ba, nawet sam Lech Wałęsa.

Prowadziliby wówczas dyskusję na temat pracy, którą przeczytali, na terenie uczelni, w ramach naukowej dyskusji (w tych warunkach trudniej byłoby kwitować sprawę „kloaczną twórczością”, „paszkwilem” itp), odnosząc się do konkretnych wytycznych tyczących się metodologii, zasad prowadzenia badań i pisania pracy.

 W tej sytuacji promotor musi dokładnie zadbać, żeby wszystkie „ale” były wyjaśnione wcześniej, magistrant nie może liczyć na przychylność przyjaznej mu komisji, a też oponenci muszą się przygotować merytorycznie i liczyć z tym, że na miejscu będą musieli zbijać nie tylko argumenty magistranta, ale promotora (sam pamiętam, jak na obronie mojej pracy, dwa dość poważne ataki na moją pracę, odparło dwóch moich wykładowców).

 Otwartość ta stanowić może również ratunek dla samego magistranta. Gdy obrona odbywa się na oczach kilku-kilkunastu osób, często też znajomych studenta, złośliwemu profesorowi (jeśli się taki przytrafi) trudniej będzie pogrzebać pracę studenta, którego nie lubi. Musi też odnosić się do konkretnych wytycznych, które obowiązują przy obronie pracy magisterskiej. Zawsze w dyskusję może też włączyć się ktoś, kto będzie chciał argumentować na korzyść pracy.

 Dodatkowo utrudnia to obronę plagiatu, gdyż na obronę zawsze może przecież przyjść ktoś kto zna oryginalną pracę, kto czytał, albo nawet sam autor. W czasie obrony też, zawsze ktoś może zajrzeć do internetu lub zejść do biblioteki, by ewentualnie rozwiać swoje wątpliwości co do oryginalności pracy.

 Oczywiście, opisany tu system szwedzki ma wiele wad, czego przykładem jest kariera naukowa pewnej profesor z Uppsali zajmującej się równością płci, a której kariera w większości bazowała na zmyślonych danych, naciąganych tezach i niewiarygodnych źródłach. Prawda. Tyle, że ten przejrzysty system sprawił, że ta pani profesor już na Uniwersytecie w Uppsali nie pracuje. Zebrała się komisja i zbadała punkt po punkcie jej twórczość i zbadała czy spełnia ona wymogi stawiane przed pracami naukowymi. Nie spełniała. Ponieważ jest to ostra feministka, to trudno mówić tu o nagonce politycznej. Przeciw niej przemawiały fakty i regulacje ustalone przez uczelnię i władze państwowe.

 Gdyby w Polsce obowiązywały zbliżone reguły to pozwoliłoby to nie tylko na poprawę jakości prac magisterskich, ale także uniemożliwiłoby to cenzorskie zapędy, na które obecnie pozwala sobie rząd przy okazji pracy mgr Zyzaka. Przy jasnych i ustalonych zasadach trudniej jest zgnoić kogoś tylko i wyłącznie za polityczną niepoprawność. Przy zasadach takich jak mamy, że jeden profesor ma swoj kryteria oceny pracy, a inny swoje, los Zyzaków jest raczej niewesoły. Tym samym, brak reguł i zasad, na które powołać mógłby się student, zniechęci innych do podejmowania w przyszłości takich trudnych tematów. Jak bowiem będą mogli się wybronić, mając przeciwko sobie tzw. „autorytety”, w kraju, gdzie nawet urzędnicy nie wiedzą według jakich kryteriów kontrolować pracę magisterską? Zwłaszcza, że podobnie jak obrona pracy, proces jej kontroli będzie przebiegał za zamkniętymi drzwiami.

 Niestety w Polsce, ani władze uczelni, ani ministerstwo nie są zainteresowane wprowadzeniem jasnych i przejrzystych regulacji, nie chcą otwartości, gdyż może to ich pozbawić furtki, którą z jednej strony przepuszczać mogą różnego rodzaju miernoty, a z drugiej strony wykopywać mgr Zyzaka.

 

social.

 

PS

A co do dostępności prac.

Koleżanka pisząc pracę mgr z fizyki (tu już uczelni nie podam:) chciała zajrzeć do pracy obronionej parę lat wcześniej. Tym razem do pracy uzskać dostęp było można, ale przeszkodą okazał się fakt, iż pracę ktoś pożyczył 2 lata wcześniej, a żadnej kopii nie ma, nawet w postaci pliku Worda czy pdf. Był rok 2005!!

 

 PS II

A już zupełnie na marginesie, i zupełnie od siebie dodam, że największą zaletą szwedzkiego systemu jest brak tej całej pseudouroczystej oprawy (kwiaty, prezenty, garnitury). Fantastyczne jest to, że tam nawet chyba by nie wiedzieli co powiedzieć, gdybym po obronie przyszedł z  jakimś "podarkiem", albo zaprosił  promotora magisterki na obiad. Traktują to jako element swojej pracy. Jeden z obowiązków. Tak samo jak w szpitalu nikt nie daje prezentów lekarzom czy pielęgniarkom. No, ale to już zupełnie na marginesie wspominam.

 

 

 

 

social
O mnie social

"Nie jestem zwolennikiem tego, by każdy mógł wyrażać swoją opinię publiczne w sposób nieograniczenie swobodny." "przez całe lata rozumni ludzie uważali, że cenzura powinna być dopuszczalna" Prof. Marcin Król "Nie po to robiliśmy rewolucję, by mieć demokrację" Prez. Mohammad Ahmadineżad "Przyjdą wybory prezydenckie albo pan prezydent będzie gdzieś leciał i to się wszystko zmieni" Bronisław Komorowski Kontrwywiad RMFFM, 29 kwietnia 2009

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka