Właściwie poza tytułem nie trzeba by wiele dodawać. Ale jednak trzeba.
Po fatalnym początku mistrzostw, szczególnie w kontekście ogromnych sędziowskich błędów w najważniejszych meczowych sytuacjach miałem wrażenie że te mistrzostwa skończyły się dla mnie zanim na dobre się zaczęły. Nie mogłem sobie jednak darować, żeby nie zobaczyć meczu Hiszpania Holandia, z kilku powodów. Dwa z nich są najważniejsze.
Pierwszy to ten że od roku 1988 jestem mniej i bardziej świadomym kibicem reprezentacji Holandii. Idea holenderskiego po prostu mi się podoba. Powód drugi, to swojego rodzaju rewanż, jaki miał mieć miejsce za finał poprzednich mistrzostw, w którym, z bólem to przyznaje, Holandia zaprezentowała się fatalnie, a faul de Jonga, do dziś przyprawia mnie o koszmary senne.
Wtedy uczciwie to przyznaje Holandia po prostu nie była lepsza, i słusznie przegrała, choć zwycięstwo oczywiście by mnie ucieszyło.
A wracając do wczorajszego meczu. Może trochę przerysowałem w tytule. Wszak to nie Holendrzy strzelili pierwszego gola. I choć podyktowany rzut karny był wątpliwy co najmniej, a upadek Costy, pięknie przygotowany. Wykonał dodatkowy krok specjalnie po to żeby zaczepić o nogę obrońcy, widząc że nadbiega drugi z asekuracją. Sędzia dla sprawiedliwości, pomylił się później raz jeszcze, w drugą stronę.
Hiszpanie później mieli jeszcze jedną setkę, czystą, pięknie przygotowaną prostopadłym podaniem Iniesty pomiędzy obrońców, ale nie wykorzystali, i chwilę później...
Pomarańczowi dali koncert gry, wyrównująca bramka Robina van Persiego, była apogeum piłkarskich możliwości zawodnika, zarówno podającego jak i wykańczającego akcję.
Szczupak po którym technicznie uderzona głową piłka wpadła do bramki, jak nic przejdzie do jednaj z najczęściej pokazywanych i oglądanych bramek na tych mistrzostwach i ogólnie.
Jeden z moich mordoksiążkowych znajomych napisze w komentarzu do trzeciej bramki, „pewien holenderski napastnik” - ma traumę. Po tym jak RvP zmienił barwy i przeszedł z Arsenalu do Man U.
A więc przeskakując, „pewien holenderski napastnik” po tym jak Holandia prowadzi już 3:1 odebrał próbującemu dryblować Casillasowi piłkę, i wstrzelił ją po raz czwarty do hiszpańskiej bramki.
Wcześniej jednak popis dał lewonożny Arjen Robben, ograł dwóch obrońców i bramkarza, i dał Holandii prowadzenie. To jeszcze nie koniec, Holendrzy mając rywala na deskach nie zwolnilii. Wbili przed czwartym i trzeciego gola. I tutaj sędziowska pomyłka ułatwiła to zadanie, bo sędzie w zasadzie powinien odgwizdać faul „pewnego holenderskiego napastnika” na bramkarzu. Ale nie odgwizdał, w pomyłkach sędziowskich więc remis. Podwójny, bo obie pomyłki spowodowały zmianę wyniku meczu.
Później o czym już wspominałem padła i czwarta bramka. Ale to nie był koniec. Robbenowi było mało, postanowił więc urządzić sobie sprint z piłką przez niemal połowę boiska, w międzyczasie wyprzedził i zostawił za sobą hiszpańskiego obrońcę, położył bramkarza, a później strzelił do hiszpańskiej bramki, między dwóch obrońców.
Nad Casillasem znęcać się nie będę, zrobił błąd, jaki przytrafia się wielu bramkarzom, ale gdyby nie on, mecz zakończyłby się wynikiem 6:1, zdążył bowiem wybronić jeszcze dwie bomby które holenderscy piłkarze posłali w kierunku jego bramki.
Dla takich spotkań, warto jednak oglądać mistrzostwa.
A piątek trzynastego był pechowy, tym razem dla Hiszpanów.