Wielkanoc: baranki, kurczaczki, bazie, bukszpan i kwiaty. Wszystko to tworzy tradycję świątecznego wystroju. Do tego kanon wielkanocnego śniadania: biała kiełbasa, jaja w przeróżnych odmianach, szynka, coś w galarecie i rzecz jasna wszystko w nadmiarze. Patrząc na stół, który nakryłam żółtym papierowym obrusem (miał najbardziej jajeczny kolor) zauważyłam, ze do świątecznego kanonu mi daleko. Owszem biała kiełbasa była – jedna na głowę, owszem szynka też – parę plastrów, jaja, a jakże – 3 sztuki, a do tego wszystkiego sałata, papryka, ogórek, pomidory z cebulką i oliwki. Śniadanie na dwie osoby, którego i tak nie daliśmy rady zjeść.
Ale przecież nie samo śniadanie ma sens w te święta. Spotkaliśmy się przy stole, przy dobrej strawie rozmawialiśmy ze sobą o rzeczach ważkich i błahych. Dowcip przekomarzał się z powagą tematu. Na pierwszy ogień poszło jajko. Rozważania na temat jaja z kawiorem doprowadziły nas do konieczności rozstrzygnięcia ważkości pytań obracających się między metafizyką a ewolucją. Zabawne przy okazji, że dziś teoria ewolucji zastępuje filozofię. Tym nie mniej każde z nas doszło do innych pól znaczeń. Dla mnie jajo z kawiorem (ważne: było to jajo poświęcone w koszyczku) okazało się metaforą ducha i materii, połączeniem boskiej mocy święceń z największym ludzkim pragnieniem - pragnieniem bogactwa, zespoleniem Kościoła i mamony czyli synergią tego co boskie i tego co ziemskie. Dla mojego towarzysza jajo połączone z kawiorem oddalało nas myślowo ku prapoczątkom świata: życie, które wyszło na ląd znów połączyło się ze swoim morskim matecznikiem. Uporawszy się z jajem gładko rozprawiliśmy się już z problemem wiary i niewiary w boskość Jezusa, bo przecież w obliczu poprzednich pytań taka dyskusja to banał. Na koniec, jak to po obfitym posiłku, przygotowaliśmy sobie kolejną herbatę. Zieloną. Symbol życia?
Wesołych Świąt!