Jak już wysiedliśmy
Jak już wysiedliśmy
Sosenka Sosenka
524
BLOG

Wszystko pod kontrolą

Sosenka Sosenka Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 24

Pekaes wysadził nas w miejscu, którego bym nigdy nie nazwała przystankiem. Jak już zebraliśmy dobytek wydobyty z bagażnika (Iza, Adam i Zuzia, widok jak po katastrofie kolejowej), poszliśmy w stronę najbliższej wsi. Sklep przydrożny w Kamionnej oferował furę ciastek i słodyczy, toteż napychaliśmy się swobodnie w cieniu parasola, a jednocześnie obserwowaliśmy tubylców, z godnością świętujących niedzielę.

Palmowa. Nie dla wszystkich było to radosne święto. Jedna poorana zmarszczkami gębusia podniosła się znad puszki piwa i odezwała się tak: "Nikogo nie można spotkać... Kiedyś to człowiek szedł i widział tego, tego. A teraz ani pogadać, ani się pośmiać". Chlip, chlip.– Józek ostatnio umarł – dodał drugi piwoszek.– Taaak...? - …on był dla nas wszystkich jak ojciec. – A co z jego domem…? – zapytał żałobnym basem trzeci pan. – Wzięła córka jego siostry… Chlip, chlip. Zapadła cisza, drgająca łzami. I nam też zrobiło się smutno. Panowie zaczęli się zbierać do wyjścia.– Ty, może dam ci w ryja??? – wypalił nagle na pożegnanie. Ożywiliśmy  się i my. Sytuacja pod kontrolą.

Tyle że nam za progiem knajpy odpadło kółko od wózka.

Szliśmy tego dnia sentymentalną trasą, którą przemierzyliśmy byli 5 lat temu, w styczniu.– Nic nie pamiętam, nie pamiętam, tylko to, że było ciemno i zimno – mamrotałam.– I blade światło latarni, oświetlające przystanek, z którego nic nie jechało. Ale to było tu, bo w ogrodzie u chłopa nadal łaziły strusie, które w 2006 siedziały tutaj na mrozie i w śniegu. Ścieżka doprowadziła nas do pałacu ukrytego w zielonym gąszczu. Wtedy tego nie widziałam, bo miałam wodę w butach i szaro przed oczami, ale teraz ujrzałam dostawiony do pałacu obiekt, gdzie książę chodził piechotą. Ciekawy model sławojki, z filcową szmatą wiszącą za drzwiami. Ubikacja z izolacją.

Do Okulic doszliśmy przez Czerńczyce, ulicą Lotniczą. Ulica Lotnicza to ślepa droga bez asfaltu, cała w piachu, której koniec znaczą ruiny kolejnego pałacu. Jak ktoś jest z Wrocławia, umiera tutaj ze śmiechu. Nasza Lotnicza to rajdowisko, gardło i wylot na Zieloną Górę. Znaczenie tej nazwy dla Czerńczyc zrozumiałam dopiero, gdy zobaczyłam paralotniarza, który wyskoczył zza wzgórza. Ale żeby to nazwać ulicą? Koniec świata!

Potem mieliśmy zejść do Okulic. W lesie darliśmy się jak mogli najgłośniej, a echo odpowiadało jak kukułka. Kwiaty zasypywały zbocza, rzeka szumiała między gałęziami buków, a maleńkie wilgotne listki odbijały od starych pni dębowych. Pachniało czymś dzikim. Na przemian słodko i ostro, kusząco i niebezpiecznie. W tym to raju Adam uparł się poszukać halloweenowego pnia sprzed lat. Jak wszedł do lasu, to się trochę zamyślił. Kiedy się już ocknął, wychodził na ulicę wioski przez cudzy ogród. Dwa zniszczone życiem osobniki siedzące w na progu w ogóle nie zdziwiły się, że ktoś wychodzi zza ich własnego domu, mija ganek, gdzie oni właśnie siedzą, i przechodzi przez ich własną furtkę. Rozrzewniły się natomiast, słysząc, jak wielkim darzymy zainteresowaniem wieś i to, co zostało z pałacu. Jeszcze nam rysowali w piasku, jaki kształt miały niegdyś okna.– Dużo zdrowia. Dużo zdrowia życzymy! – gonił za nami głos jednego pana pijaka.

W Milinie odpoczęliśmy na placyku pod kościołem. W cieniu pomnika Jana Nepomucena. Na wprost biało malowanej bramy cmentarnej, za którą cicho odpoczywają przybysze ze Zbaraża, Buczacza i Podkamienia. Ich daty śmierci, tak jak już kiedyś pisałam, są niezbyt odległe od dat urodzin. Żyli tu kilka lat, po to, żeby wrócić tam. A potem, tak jak mojemu pradziadkowi, zabrakło sił i woli.

Jak szliśmy przez wioskę, do  płotu po prawej stronie podsunął się nagle bury kapelusz o wyglądzie brunatnego, rozdeptanego grzyba. Sięgał równo krawędzi furtki. Za chwilę objawiła się nam w całości siła napędowa kapelusza. Kompletnie zapity właściciel, o wyglądzie kowboja. Wyszedł zza furtki, ruszył z wysiłkiem przed siebie. Na widok Zuzi, trzymanej w ramionach przez Adama, zatrzymał się wpół drogi.– A ffitam, ffitam! – skłonił głowę i machnął  szarmancko kapeluszem przed malutką damą jak Bogusław Radziwiłł przed Oleńką. Po czym uśmiechnął się przepraszająco i oddalił się krokiem tanecznym tam, gdzie już widniał szyld SKLEP.– On jest teraz niepoczytalny – stwierdził spokojnie schludnie ubrany sąsiad, przesiadujący na murku. Ten był dla odmiany i uważny, i trzeźwy. A więc wbrew pozorom, wszystko pod kontrolą.  

Zobacz galerię zdjęć:

Pane Nepomucek...!
Pane Nepomucek...! Gdzie książę (z PGRu) chodził piechotą. Ubikacja z izolacją Pałac w Kamionnej Bystrzyca Ślęża wytycza kierunek marszu Strusie: wytrzymały mróz w 2006, łażą dalej To zostało z pałacu w Okulicach. Pan pijak mówił, że kiedyś się w nim tańcowało.
Sosenka
O mnie Sosenka

Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości