Było kwietniowe, upalne popołudnie. Przez kolorowe szybki witraży do środka wpadały tylko wąskie strumienie światła, dotykając sennie pochylonych głów wiernych. Na jasnych włosach widać było śmieszne, kolorowe plamki pochodzące od szybek w witrażach. Mocno pachniały kwiaty u ołtarzy.
Błogi spokój. Msza o 16 gromadziła już wiernych wyskakanych, najedzonych i sytych rozmów. Wikary też już chyba walczył z sennością. Zdobył się na nadludzki wysiłek i wszedł na ambonę. Zacny człowiek, nie był krasomówcą, ale też nigdy nikomu krzywdy nie zrobił. Tym razem chciał uderzyć w niechrześcijańskie zwyczaje w katolickich domach. Wskazał na nadmierne przywiązanie do jadła i prezentów. Na brak Chrystusa zmartywchwstałego w centrum świętowania. No, wierni nie protestowali. Trwali w pozach pokutnych - a może odpłunęli? Porwany natchnieniem księżunio doszedł do punktu, jakim jest zeświecczony wystrój wielkanocnego stołu. Ciszę świątyni przeszył jego głos pełen żałości: "Dlaczego zajączek siedzi na jajach?!"
Dopiero dał słyszeć się szmer i ocieranie łez (śmiechu). Na sekundę wierni się obudzili, i to od razu jako prymitywne wstręciuchy:
"Och, proszę Księdza, a na czym ma siedzieć?!!!!"