Sosenka Sosenka
447
BLOG

Psy szczekają, karawana jedzie dalej

Sosenka Sosenka Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 10

Po 2,5 godzinach jazdy skrzypiącym złomem zrobiłam się trochę głodna. Na obecnym dworcu Poznań Główny nigdy niczego nie jestem w stanie znaleźć. Powiem sarkastycznie, tam panuje taki porządek: peron 3 sąsiaduje z 5, a 2 z 4, informacja zamiast koło kas, stoi obok piekarni, a ze schodów nad torami, gdy się niesie rower, można spaść i się zabić. Więc poszłam do Stonki. Najpierw chciałam pogłodować, bo już wolę nie jeść nic, niż poczuć dyskomfort, a potem chciałm zjeść coś słodkiego. Ale pewien wuja-lekarz postraszył kiedyś, że jak głoduję, to mój organizm zjada własne mięśnie. Zalecił mi wtedy jedzenie żółtego sera, bo ma dużą zawartość białka. No to kupiłam ser. Za progiem Stonki stwierdziłam, że wybór był najgorszy z możliwych: wędzony smak na upał! Aromat sera tego prześladował mnie do samego Wągrowca.

Poszłam szukać pociągu. Na rozkładzie w internecie nic nie pisali, że będzie to autobus (remontują tory), toteż kiedy zarejestrowałam ową zmianę, podziękowałam sobie samej, że nie zabrałam ze sobą roweru (pierwotny plan). Najpierw pojazd nie był w stanie dotrzeć na przystanek, bo rezydował tam akurat samochód dostawczy. Jak dotarł, okazało się, że ma jakie 30 miejsc, i to ma nam starczyć za szynobus. Gdy już ruszyliśmy, rychło utknął pod stacją Poznań Wschód, bo tam mu drogę zatarasowała taksówka.

Trasa była ładna. Wiodła wśród wzielonych wzgórz i sosnowych lasów, dworków ukrytych w ciemnej zieleni parków, drewnianych kościółków i wiejskich cmentarzyków. Tyle że jak się tylko rpzędził, zaraz skręcał w jakieś chaszcze. Ludzie w środku wyglądali jak pęczek rzodkiewek, przywleczony z placu targowego w upalny letni dzień. Tj. czerwoni, wilgotni i wymięci. A wymyślali PKP - na ręce kierowcy! Był z nami także konduktor. Nawet nie sprawdził biletów, tylko usiadł koło kierowcy i... pilotował pojazd. - Prawa wolna! - wrzeszczał na niebezpiecznych zakrętach. Autobus, przedarłszy się przez gąśzcz, stawał przed stacyjkam zamkniętymi na głucho,  konduktor wysiadał i szedł sprawdzać, czy jakaś sierota nie czeka na peronie. Kierwoca zaś trąbił. Ale odpowiadało im na ogół tylko szczekanie psów. We wsi było inaczej - ludzie mylili autobus-za-pociąg z PKSem i klęli na kierowcę, że nie jest taksówką, co się zatrzymuje na żądanie.

Na drodze gonił nas kurz, zaciekawione spojrzenia tubylców i szczekanie psów.

W Wągrowcu byliśmy tylko 10 minut później, niż to przewiduje rozkład jazdy pociągów. Paskudna nazwa miasteczka, upał, smak wędzonego sera w ustach i doświadczenie 150 zakrętów - wystarczyło. W domu dowiedziałam się, że mój kuzyn szorował kiedyś 60 kilometrów z Poznania, samotnie, nocą. Ciocia nigdy się nie dowiedziała, dlaczego właściwie tak postąpił. A ja już nawet nie pytam.

Sosenka
O mnie Sosenka

Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości