Przed domem zalegała kupa węgla. Samochód hamował przed węglem, wózek Chłopczyka J. Pani Łyżeczka transportowała zakosdm między czarnymi grudami, a ja mój rower nosiłam nad węglem (starając sie nie upuscić go ze śmiechu). Tymczasem to nie było zabawne. Pan Łyżeczka, sam jeden, pracował ciężko, by ówże węgiel powrzucać do worków, a worki wrzucić do piwnicy. Był już po dniówce i nieludzko zmęczony.
W środę postanowiliśmy wszyscy wybrać się na pizzę do Małego Miasteczka. Pani Łyżeczka zapakowała do samochodu Chłopczyka J., a ja siebie samą, Pan Łyżeczka otwierał akurat bramę. - Sosenko, czy ty zgubiłaś może obcas...? - i Pani Łyżeczka podała mi na otwartej dłoni fragment damskiego buta. Nieee... Sosenka chodzi w sandałach turystycznych.- Ja to wygrzebałam z węgla - dodała znacząco. - A ja - powiedział Pan Łyżeczka - znalazłem tam zatyczki do uszu. Twierdził on, co prawda, że zatyczki dowód na istnienie górników (sprzęt służbowy). "Ale żeby damski but...?" Poradziłam Łyżeczce, żeby - zanim znajdzie w kupie węgla lusterko oraz zbielałe kości - zastanowiła się, czy nie ma jakieś dalszej koleżanki, która od dłuższego czasu zachowuje tajemnicze milczenie.
W czwartek Pan Łyżeczka skończył przesypywanie paliwa do worów. Obawialiśmy się, że w nocy wedrze się na podwórko jakiś klient i wyniesie trochę na własnych plecach. Ale wieczorem lunęło, a w nocy rąbały pioruny i szumiało jak pod prysznicem. Dzisiaj rano wioska stała w burej wodzie, do sąsiadów (ponoć już tradycyjnie) przybyło pogotwie wodno-ściekowe, Tylko obejście Łyżeczków prezentowało się godnie. Od stoku, po którym spływała woda, odgradzał je solidny wał z worków.