Sosenka Sosenka
397
BLOG

O ciemnym typie, pałacu Bezdomnego i drodze wysłanej kobiercami

Sosenka Sosenka Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 21

Pierwszy autobus nie wchodził w grę, bo "na pewno nie zdążymy". Na drugi Iza musiałaby udać się biegiem, więc nie miałam sumienia jej poganiać. Na trzeci Iza nie zdążyła, bo nie dostała się do windy. Durny sąsiad z bloku transportował akurat w niedzielę, z wysiłkiem jakieś meble. Pojechała czwartym. I dotarła. Uff!

Bratankowi M. to nie przeszkadzało. Siedzieliśmy, czekając na Izę, na pętli autobusowej pod wojewódzkim szpitalem zakaźnym. On czytał ze spokojem "Pana Samochodzika i kapitana Nemo", a ja przeglądałam mapę. Szpital mieści się przy ul. Koszarowej, zwanej przez studentów Koszmarową, bo jedzie się tam jak na koniec świata i trzeba wiedzieć, jak gdzie trafić. Kiedyś była to ruska dzielnica wojskowa, samodzielne miasteczko, którego - ze względu na mnogość dużych budynków - do dziś nie udało się do końca zagospodarować i zrewitalizować. Teraz jest tam ówże szpital, Komenda Miejska Policji, obok niej IPN, jakiś dział Ossolineum i Wydział Nauk Społecznych uniwerku.

Bratanek M. jest harcerzem, ale nowoczesnym, czyli nie do końca przyuczonym do wielokilometrowych wypraw wymagających poświęcenia. A tym razem, mimo pilnego liczenia kilometrów na mapie, nawet nie zauważył, że przeszedł kawał drogi od pętli do Parku Sołtysowickiego. To już skraj miasta. Niemal wioseczka. Śmialiśmy się do niskich kamieniczek, złupanego asfaltu i zapadniętych torów. W Parku spotkaliśmy Izę. Bardzo mądrze telefonowaliśmy do siebie z Izą, stojąc na przeciwległych końcach alejki. Zaraz dogonił nas Adam, jadący  rowerem. Odpoczynek nad bajorem i konsumpcja. Każdy ruch, a byliśmy mokrzy.

Do bunkrów dojść normalnie oczywiście się nie dało. W gęstwinie parku, czy może raczej lasu, ścieżkę przecinały druty, siatki i zasieki. Mostek na jakieś odnodze Widawy składał się z dwóch desek. Skakanie z brzegu na brzeg było niebezpieczne - osobiście zjechałam po glinie wprost na ramię Bratanka M. i o mało nie wepchnęłam go z impetem do zielonej wody. - Ciociu - powiedział ze współczuciem - to ty może lepiej nie idź. Musieliśmy okrążyć ogródki działkowe. Tu z kolei droga okazała się być zamknięta przez Pałac Pana Bezdomnego. Zamykała ją wielka metalowa brama, poutykane między drzewami kawałki drewna i żelastwa, ponad którymi pokazywały się psie pyski. Ani żywego-ludzkiego ducha i cisza. Z prawej las i bunkier. Takie obrazki we Wrocławiu nie są czymś szczególnym. Brama otworzyła się nagle i ktoś zaprosił do środka dzieci, które przyszły tam z ogródka działkowego. Wyciągaliśmy szyje, jak mogliśmy, by ujrzeć właściciela twierdzy. Ale widzieliśmy tylko wahające się maluchy. Ktoś wciągnął je do środka... He, he. Ale towarzyszący im rodzice zepsuli cały efekt!

Bunkier był ogrodzony siatką. Przedzierając się przez czarny gąszcz, znaleźliśmy zamurowane wejścia, resztki zawiasów i jakąs wnękę na amunicję. Na samej górze, na porośniętym trawą i drzewami "dachu" stał samotny facet z wiadrem i łopatą i spokojniutko czekał, aż my przejdziemy. Wtedy zaczął ryć w ziemi. - Ciociu - powiedział scenicznym szeptem Bratanek M. - To jest ciemny typ! Także Zuzi bunkry bardzo się spodobały, uciekała nam ciągle w ciemną czeluść i trzeba ją było łapać. Adam robił zdjęcia oraz wykłady o Napoleonie, Festung Breslau, pomnikach i tajemnicach. Droga nad Widawę okazała się zarośnięta krzakami, więc wracaliśmy przez ogródki działkowe. Ciekawa jest ta fabryczna dzielnica, pełna ruin, rozwalonych bram, zardzewiałych szlabanów. Z dużego centrum handlowego - trasa na Warszawę - wychodzi się na pustkowie. Są tam podmokłe łąki i lasy, któe trzeba zwiedzać będąc dobrze przygotowanym merytorycznie. Inaczej trudno odczytywać historię tych miejsc. Naszym oczom na koniec ukazał się zapomniany budynek starego kina. Niszczejący dom z czerwonej cegły z kruszejącym napisem: "Kino Cukr...wnia". Zachowały się jeszcze schody ewakuacyjne i aleja drzew wiodąca do wejścia...

Stąpaliśmy to po tłuczonym szkle, to po starych dywanach rozesłanych wzdłuż spontanicznie zorganizowanych wysypisk śmieci. Iza mówi, że we Wrocku jest więcej dróżek wysłanych kobiercami. Mieliśmy nadzieję, że wrócimy szynobusem (linia z Trzebnicy), ale ten tylko śmignął nam przed oczami.  Bratanek M. trochę marudził, że go bolą nogi. Ale bakcyla chwycił. Najpierw słyszałam: "Ciocuiuuuu... kiedy będziemy wracali?". Potem już planował kolejną wyprawę. Z rowerem.

Sosenka
O mnie Sosenka

Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości