Sosenka Sosenka
575
BLOG

Pani Noclegowa, czyli potęga i urok moheru

Sosenka Sosenka Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 28

Ja to mam szczęście. Wlokłam się parę kilometrów z przebitą dętką, przy księżycu, i zastanawiałam, czy ten Ktoś, kto spogląda na świat przez jego srebrzystą tarczę, zwyczajnie zaplanował mi życie, czy może raczej od x lat, niezmordowanie kręci dobry film z moim udziałem.

Około godziny 15 odebrałam z PKP kolegę, który przybył do Wrocka na operację kolana. Do dworca doszłam jednak, a nie dojechałam, bo parę km wcześniej strzeliła mi dętka. Z tymże unieruchomionym rowerem udaliśmy się, już razem, autobusem na Klecinę. To tam załatwiłam koledze nocleg na dzień przed zabiegiem. Skoro szpital znajduje się na Krzykach, to niech nazajutrz ma blisko, a nie jedzie z drugiego końca miasta.
Po wysiadce z autobusu kolega zachowywał się jak w transie, no, już same nazwy ulic: Buraczana, Ziemniaczana, Waflowa ścinały z nóg osobę nieznającą historii osiedla (tworzyła ją niegdyś cukrownia), a tym bardziej pochodzącą z innej części kraju. Tylko alei Wysłodkowej brakuje. Na ul. Kampaniocukrowniczej, czy innej takiej, znaleźliśmy cel podróży. Powitała nas Pani Noclegowa, która po krótkiej chwili wzruszenia wszczęła głośny lament: "Łooo matko, to ja wzięłam na nocleg znajomych, a o panu zupełnie zapomniałam. Ale ja pana ulokuję u znajomej na Powstańców!". Miała nas tam dowieźć samochodem. Pojazd był jeden, ale oprócz nas czyhały pod domem dwie koleżanki Pani Noclegowej, z których każda musiała akurat jechać w tym kierunku. Trzy emerytki załadowały się do jednego opla corsy, do kompletu wcisnęły nas i z rykiem silnika pojazd ruszył do miasta. 

- Aaa ja nie chcę być niedyskretna: a co pan ma za operację?
- A u kogo? To jakiś sławny profesor? Tak długo tu mieszkam, a nie słyszałam...?
- Nie jest sławny??
- A dlaczego we Wrocławiu, a nie w Poznaniu?
- Nie jestem niedyskretna, ale niech pan powie: za ile...?
- A jak pan ma operację w szpitalu, to po co panu nocleg w domu?

Trzy miłe damy rozmawiały swobodnie o sobie i o nas, jak gdyby nas tam w ogóle nie było, podkłócały się i strofowały. Kolega mój schował twarz w czapkę, ja śmiałam się bez skrępowania. Panie były bardzo poważne!

Opel zaparkował przed blokiem. Nie! Jeszcze wszystkie trzy jednocześnie poczęły tłumaczyć koledze, gdzie ma przystanki autobusu i tramwaju i jaka linia najlepsza, a potem - przez pomyłkę - zaczęły tłumaczyć to samo mnie. Serdeczne kobiety, za nic nie mogły zrozumieć, że ja jestem STĄD. Niby nie miałąm bagażu, a rower został na Klecinie. Ale - wytłumaczyć musiały.

Tu przejęła nas Pani Noclegowa II. Pani po 70, spracowana, lecz wciąz aktywna i pełna wiary w przyszłość. Nie pytając o żadne dane, nie znając nazwisk ani zamiarów, otworzyła mieszkanie, palcem pokazała, co gdzie jest, i poszła sobie do miasta. Kolega w pierwszej chwili nie mógł zrozumieć, że w mieszkaniu nie ma ukrytych kamer. Skromnie, szaro, domowo, ubogo, a wszędzie nieśmiertelny zapach tytoniu. Poszliśmy na taras, on zapalił papierosa, ja nie, no i pogadaliśmy sobie. Za jakie dwie godziny wróciła Pani Noclegowa II. Po prostu przyszła i usiadła między nami, zapaliła papierosa. Papierosy kręciła sama, miała po temu odpowiednie komponenty.

Zaciągnęła się, rozejrzała wokół i powiedziała, że w Polsce jest coraz lepiej, tyle się buduje, dzieci głodnych nie widać, a ludzie narzekają bardzo niesłusznie na rząd i własną sytuację. Że precież kiedyś nie było takich stadionów i dróg, a teraz są. No, prawda, nie było. Pani Noclegowa II była natomiast dość zdziwiona, gdy warknęłam, że ostatnio nie czuję wolności słowa, i gdy usłyszała, że kolega i ja oraz liczni znajomi odczuwamy istnienie dużego bezrobocia. Sama przyznała, że o tym nie wiedziała. Było jej z tym niezręcznie i przykro, więc i ja nie ciągnęłam tematu. Względem przeciwników politycznych powiedziała była wcześniej kilka ostrych słów, głupi, taki-owaki, to tamto, ale nie poparła tego argumentami merytorycznymi, więc nie było o czym rozmawiać. Odpowiedziałam tylko, że ja myślę inaczej niż ona, ale to nie znaczy, że od razu narzekam. A wściekam się 10 dnia każdego miesiąca, bo ZUS. A kiedy nie mam co robić, robię na drutach. I to było to! Ostatni gorzki wyrzut w stronę moherów ("przestałam chodzić w moherze, jak oni zaczęli...") zapoczątkował dyskusję o robotach ręcznych. Przecież moher szlachetny jest. I drogocenny.

Pani Noclegowa II powoli, lecz konsekwentnie rozpromieniała się.

Zrobiła nam wykład o tym, jak przez całe lata komuny, nocami robiła swtery dla dzieci - "teraz nie chcą w tym chodzić, mówią, że gryzie". Opowiedziała oczywiście o rodzinie (najmłodsze pokolenie pracuje za granicą), dodała, że my to nic nie wiemy i nie doceniamy tego, co jest. Po czym energicznie wstała i szlest worków  w głębi pokoju oznajmił mi, że wywlokła z szafy całą kolekcję wełen, drutów, kabli, papierów. - No, to niech pani pokaże, co pani umie? - stwierdziła zaczepnie. Przeprowadziła króki kurs szydełkowania, nawściekała się na to, że źle trzymam palce. (Tak, uparcie trzymałam je w pozycji służącej przyciskania rowerowego hamulca). Powtórzyła z mocą, że TO pokolenie wielu rzeczy nie zna, i podarowała mi torbę wełny "do ćwiczenia" oraz dwa szydełka. Nie, nie to cienkie, bo "to jest pamiątkowe", tylko dwa inne modele. Wyposażyła mnie też w kilka katalogów i kazała pokazać się za jakiś czas z gotowymi wyrobami. Widziałam, że czuje się samotna i trochę zapomniana, a teraz z sentymentem odkopuje swoje stare hobby. Coś ją jednak tknęło w związku z koleżanką, wszechwiedzącą i wścibską Panią Noclegową z Kleciny (biznesłumen: przyjacielska, rodzinna, ale wszystko liczy: jak gospodynie w górskich kurotach!), bo zakazała mi mówić, że dostałam w prezencie wełnę i szydełka. - Mam jej powiedzieć, że to był kurs teoretyczny? - zapytałam. - Tak, o, coś takiego - odpowiedziała z równą powagą.

Zapisałam sobie jej adres.- Lokum dla znajomych jak znalazł - ta myśl ucieszyła Panią Noclegową II. Kiedy ok. 21 wróciłam na Klecinę po rower, ten stał  już zamknięty w garażu. Kompletny, oczywiście, kapeć. Jednak mnie to wcale nie przeszkadzało. Szłam sobie przy tym lipcowym księżycu z powrotem do Powstańców (nie chciało mi się czekać na autobus), chichocząc do siebie z cicha i dziękując Temu, co patrzył przez jego srebrzystą tarczę, że umieściłam kolegę w takich dobrych rękach. A że ja wstąpiłam do Wyższej Szkoły Robienia na Drutach, to już całkiem, całkiem przy okazji.
 

Sosenka
O mnie Sosenka

Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości