Sosenka Sosenka
584
BLOG

Zuzia rzuca mięsem, a ja mam flaka

Sosenka Sosenka Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 21

Godzina też była umówiona. Jedenasta.

Podeszłam do domofonu. Rozejrzałam sie ostrożnie, czy ktoś mnie nie śledzi. Drżącym palcem nacisnęłam guzik.

- Cześć - szepnęłam - Jesteście gotowi? (hasło)
- Nie jesteśmy - padła spodziewana odpowiedź (odzew) - Właź!

Tak to mniej więcej wygląda z boku. Pytanie jest zawsze to samo: czy o umówionej porze juz są gotowi, a odzew też ten sam, bo nigdy gotowi nie są.

Dlatego poturlałam się z rowerem na górę. Tam, po wejściu do mieszkania, popłakałam się ze śmiechu. Iza mówi, że oni mają teraz w domu posterunek Policji. O ile cały dom jest obudowany barykadami, zabezpieczeniami i płotkami (Zuzia), tak pokój dzienny  przypomina komisariat. 1/3 pokoju odgradza od reszty płotek ze szczebelek, za tymże płotkiem - tyłem do okna - stoi biurko z komputerem, a nad nim lampa. Obok stoi nawet fotel dla petenta. Za oknem widać nawet antenę. Kiedy gość wchodzi do pokoju, szuka tylko wzrokiem mapy administracyjnej RP oraz godła państwowego, ale Iza mówi, że i one wkrótce się tam znajdą.

Skoro na wycieczkę mieliśmy wyruszyć o 11, to o 13 byliśmy już w windzie.

Przechodnie oglądali się za kawalkadą. Zuzia jeździ teraz w przyczepce doczepionej do roweru Adama. Wygląda to wszystko jak wąskotorówka z wagonikiem. Z bliska przyczepka przypomina karetę małej królewny.

Kiedyśmy dojechali przez nadodrzańskie chaszcze do pierwszego punktu postojowego w Radwanicach, Zuzia ogłosiłą protest głodowy. Tak jak kiedyś zamiast zupki dla niemowląt wrąbała u cioci Sosenki talerz grochówki, tak teraz zamiast obiadku dla maluchów wolała ciociną wołowinę w sosie. Chodziła zachwycona z mięsem w rączkach: mięso z jednej rączki jadła, drugą niechcący siała to mięso w trawie. Adam zaś relacjonował, podekscytowany, jak bardzo rowerzyści nie są świadomi, czego nie wie komendant straży miejskiej, i co w związku z tym piszą na liście dyskusyjnej.

Byłą godzina 17, a my dalej wierzyliśmy, że z Radwanic (kierunek Opole) zdążymy  do godziny 19 przejechać prawie całą południową granicę Wrocławia (osiedle Ołtaszyn, kierunek Świdnica). Mało nie zasnęliśmy w kwietnych trawach na terenach wodonośnych. Kiedy już wstałam, stwierdziłam, że w przednim kole mam flaka.
I to był koniec mojej wycieczki. Długo wyczekanej, pierwszej od narodzin Zuzi wyprawy rowerowej w naszej świrniętej grupie.

***

Kiedy stałam na przystanku przy placu Dominikańskim, podszedł do mnie jakiś pan z psiną i udzielił ze współczuciem kilku porad (dętka pęka mi wokół wentyla, KAŻDA dętka w tym samym kole), a także zasugerował, że przyniesie z domu swoją zapasowa dętkę. Niestety, nie miał akurat tego rozmiaru. Na szczęśćie autobus podmiejski zabiera z rowerem na piękne oczy, a miejski - kiedy nie jest akurat zapchany - zabrać musi. Dowodem uprawnień do transportu był bilet na rower oraz poharatana dętka, którą trzymałam pod ręką i okazywałam na żądanie zdziwonym współpasażerom.
No i zgubiłam ciemne okulary korekcyjne. Cholera!

Sosenka
O mnie Sosenka

Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości